Amerykańscy żołnierze opuszczają swoje bazy na Bliskim Wschodzie. Z Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej, Iraku, Zjednoczonych Emiratów Arabskich odpływają setki okrętów, wywożą ludzi oraz sprzęt. W kierunku Stanów Zjednoczonych zmierzają tysiące żołnierzy, czołgi, transportery opancerzone, helikoptery, baterie rakiet. Poprzez rozsiane po całym świecie bazy lotnicze na terytorium Stanów powracają samoloty – myśliwce, bombowce i transportowce.
Z baz na całym świecie wycofywane są amerykańskie głowice atomowe. W Niemczech Amerykanów żegnają rozentuzjazmowane tłumy, na czele których stoją liderzy lewicy oraz Zielonych. Mieszkańcy Okinawy z radością patrzą w przyszłość, a w Korei społeczeństwo oraz klasa polityczna podzieliły się na pół – jedni cieszą się z wycofania Amerykanów, drudzy obawiają się o bezpieczeństwo. Japonia po raz pierwszy od zakończenia drugiej wojny światowej będzie zdana całkowicie na siebie. Politycy LDP coraz częściej przebąkują o konieczności zmiany artykułu 9 konstytucji, który zakazuje cesarstwu prowadzić wojnę oraz posiadać armię. Zmiany są jednak konieczne, gdyż Amerykanie nie tylko wycofali swoich żołnierzy oraz sprzęt, ale także gwarancje bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone nie zamierzają nikomu gwarantować bezpieczeństwa, zrywają wszelkie sojusze militarne, które nakładały na Amerykę wojskowe zobowiązania.
W Teheranie święto. Ogromna parada wojskowa, radosne miny ajatollahów, generałów oraz polityków. Śmierć Ameryce, krzyczy do mikrofonu brodaty mułła. Wielki Szatan wycofał swoje siły, odnieśliśmy wielkie zwycięstwo – entuzjazmuje się prezydent Iranu. W Izraelu pogotowie bojowe. W Tel Awiwie zwołano nadzwyczajne posiedzenie rządu – bez parasola Amerykanów Państwo Izrael może runąć jak domek z kart. Kierownictwo izraelskie przyjmuje nową doktrynę wojenną – w razie jakiegokolwiek ataku państwa trzeciego użyta zostanie broń jądrowa.
Pekin – posiedzenie Politbiura trwa już jedenaście godzin. Najważniejsi aparatczycy oraz szefostwo sztabu Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej dopinają właśnie plan ataku na Tajwan. W kierunku wyspy wystrzelonych zostanie ponad tysiąc rakiet. Setki tysięcy żołnierzy zaleje niepokorną Republikę Chińską i przyłączą ją do macierzy. Rząd w Taipei świadom jest skali zagrożenia. Bez amerykańskiej floty oraz lotnictwa Tajwan nie utrzyma się zbyt długo. Frakcja twardych obrońców niepodległości znajduje się w mniejszości. Ugodowo nastawieni politycy Kuomintangu domagają się bezwarunkowej kapitulacji przed komunistyczną potęgą. Na ulicach protestują miliony Tajwańczyków, wznoszą hasła proniepodległościowe. Śmierć zdrajcom! Niepodległy Tajwan! – skandują.
Wszystko to oczywiście tylko i wyłącznie political fiction. Amerykanie nie mają zamiaru wycofać się ani z Bliskiego Wschodu ani żadnego innego regionu. Warto postawić pytania: czy potrzeba nam Ameryki i jakiej Ameryki potrzebujemy? Czy bez Ameryki świat byłby lepszym miejscem? Jakiego zaangażowania należy się spodziewać, aby na świecie było stabilniej, spokojniej i bezpieczniej? Może wycofanie się Ameryki na pozycje izolacjonistyczne jest najlepszą drogą?
Krytycy Ameryki, a jest ich wielu, zarzucają Waszyngtonowi nadmierną projekcję siły militarnej, brutalnej potęgi wojskowej opartej na przemocy oraz śmierci. Po wojnie w Iraku mało kto widzi w Stanach Zjednoczonych kluczowy element stabilizujący globalny porządek. Zdaniem krytyków Amerykanie stracili moralne prawo do pouczania innych, do narzucania swej woli. Stali się imperialistami, grającymi tylko o swoje interesy, głównie o ropę naftową. Mało kto dostrzega, że amerykańska potęga dba m.in. o bezpieczeństwo morskich szlaków handlowych, zapewniając stabilny rozwój globalnej gospodarki. Amerykańskie satelity robią dziennie tysiące zdjęć, które później są analizowane – dzięki temu można stwierdzić, kto i co niedobrego szykuje (vide reaktor w Syrii).
Stany Zjednoczone przez wiele lat nie interesowały się tym, co dzieje się w Europie. Przez pierwsze sto lat istnienia Ameryka była zbyt słaba, aby odgrywać istotną rolę na kontynencie podzielonym między kilka monarchistycznych supermocarstw. Dopiero siła przemysłu oraz dwie wojny światowe sprawiły, że Amerykanie poczuli się odpowiedzialni za sytuację zarówno w Europie, jak i na świecie. Egoizm, który można przypisać każdemu narodowi Amerykanie przeplatają z troską o innych. Mieszanka głębokiego patriotyzmu oraz idealizmu, opartego na micie Ojców Założycieli to naprawdę niesamowita mieszanka. Większość krytyków Ameryki widzi tylko projekcję interesów wielkich korporacji i lobby, bezduszną bezmyślność oraz megalomanię.
Wyobraźmy sobie jednak, że Stany Zjednoczone wycofują się z aktywnego udziału w polityce globalnej. Jedyne supermocarstwo skupia się na własnym podwórku. Ba, Amerykanie rezygnują nawet z ingerencji (a było ich wiele) w zachodniej hemisferze. Czy świat bez Ameryki będzie lepszy? Jak zachowają się inne mocarstwa, głównie Rosja i Chiny? Czy, nieskrępowane, przystąpią do realizacji własnych celów? Jakie to cele? Czy na pewno żadne z tych państw nie jest żądne nowych terytoriów i nowych wpływów? Jak będzie wyglądać nowa, pozbawiona Amerykanów, globalna szachownica? Czy na pewno nagle nastanie powszechny pokój i szczęśliwość?
Na większość z tych pytań odpowiedź jest negatywna. Świat raczej nie stanie się bezpieczniejszy, a o powszechnej szczęśliwości można zapomnieć. Polityka nie znosi próżni – ktoś wypełni miejsce po Ameryce i zajmie jej miejsce. Nie będzie to oczywiście jeden kraj, tylko grupa. Co jednak zyska świat na wycofaniu się z odgrywania aktywnej roli demokratycznej superpotęgi? Indie, największa demokracja na świecie, nie mają zamiaru odgrywać aktywnej roli w świecie. Siłą rzeczy pozycję Stanów Zjednoczonych przejmą autorytarne Chiny i Rosja. Wzrośnie rola potęg regionalnych. Unia Europejska stanie przed dramatyczną walką z czasem, która może zakończyć się jej rozpadem. Wątpliwe, aby wycofanie się Stanów wymusiło głębszą integrację, zwłaszcza w sferze wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.
Amerykanie, jakkolwiek by ich nie krytykować (a jest za co, tyle że wielu robi to dla poklasku i bezmyślnie, bezrefleksyjnie), zapewniają światu równowagę i względny spokój. W obawie przed amerykańską potęgą wiele państw wyzbywa się ekspansjonistycznych zamiarów. Działa coś na kształt dostosowanej do XXI wieku doktryny powstrzymywania.
Wolę świat z nawet trochę natarczywą i nachalną Ameryką, niż świat bez niej. Nie ma mowy o nagłym zwrocie w kierunku izolacjonizmu, ale po Iraku Amerykanie coraz bardziej niechętnie widzą zaangażowanie swoich żołnierzy (finansowane ze swoich portfeli) za granicą. Nie pomaga także negatywny obraz Ameryki w świecie oraz nastroje antyamerykańskie. Świat zewnętrzny postrzegany jest jako banda niewdzięczników, którzy nie potrafią docenić dobrej woli i poświęcenia.
Różne argumenty można stosować broniąc amerykańskiej aktywności na świecie. Dla mnie istotne jest to, że od momentu wkroczenia na arenę międzynarodową podczas II wojny światowej, Amerykanie zapewnili względny spokój oraz dobrobyt milionom ludzi na całym świecie. Nie chciałbym doczekać chwili, w której amerykański prezydent oraz Kongres stwierdzą, że zwijają swoje zabawki, obrażając się na prawie cały świat. Nie przyniesie to niczego dobrego – odżyją stare problemy, ujawnią się negatywne tendencje, sytuacja na świecie stanie się dużo mniej stabilna.
Uważam, że Stany Zjednoczone nie powinny zmniejszać swojego zaangażowania w sprawy globalne. Polityka zagraniczna Ameryki wymaga wielu zmian, ale priorytetem powinno być dbanie o światowy ład. Słusznie mawiają niektórzy politolodzy – lepszy znany ład, nawet niedoskonały, niż nieznana przyszłość. I wierzę, że poczucie amerykańskiej wyjątkowości nie pozwoli Amerykanom na oddanie pola innym.
Piotr Wołejko