Listopadowe wybory prezydenckie w USA wygra ten, kto zbierze 270 głosów elektorskich. Nie jest ważne, jak dobrze wypadną kandydaci w tzw. głosowaniu powszechnym. John Kerry w 2004 roku zdobył 48,3 procent głosów, najwięcej w historii jako kandydat, który przegrał z dotychczas urzędującym prezydentem. Amerykański system wyborczy cechuje się tym, że najpopularniejszy w głosowaniu powszechnym kandydat może nie zdobyć Białego Domu – czego najlepszym przykładem jest Al Gore.
Aby sięgnąć po prezydenturę, Barack Obama musi pobić osiągnięcie Kerry’ego, który cztery lata temu zdobył 251 głosów elektorskich. Ma na to spore szanse, utrzymując poparcie 19 stanów, które wygrał w 2004 roku John Kerry. To John McCain będzie się musiał nieźle napocić, żeby utrzymać 31 stanów, które wówczas poparły Georga W. Busha. Obama może sięgnąć po „czerwone” (kolor Republikanów) Nowy Meksyk, Nevadę i Colorado. McCain ma natomiast szansę przejąć New Hampshire. Jednak trzy stany, które może zdobyć Obama zapewnią mu 19 głosów elektorskich, a NH posiada ich zaledwie 4.
Kolejne liczby, które w Washington Post nazywa „Magicznymi”, to 41 oraz 21. Obama przegrał prawybory w Zachodniej Wirginii różnicą 41 procent, przegrał także prawybory w Pensylwanii różnicą 10 procent – a stan ten oferuje aż 21 głosów elektorskich. Słabość senatora z Illinois to tzw. blue collar workers, czyli gorzej wykształceni, biali mężczyźni. Są oni często dość konserwatywni i religijni. W prawyborach popierali Hillary Clinton, a w listopadzie mogą równie dobrze przerzucić swoje poparcie na Johna McCaina. Jego sztab od tygodni pracuje nad tymi właśnie wyborcami, a od niedawna także nad kobietami, które do tej pory w zdecydowanej większości popierały również Hillary Clinton.
Przed senatorem z Arizony stoi szansa na odzyskanie, po raz pierwszy od 1988 roku, stanu Michigan. Bezrobocie sięga w tym kiepsko zarządzanym przez Demokratów stanie aż 7,2 procent, a gospodarka Michigan skurczyła się o 1,2 procent (jako jeden z trzech stanów w ogóle i jedyny z tzw. Midwestu). Szanse McCaina zwiększyłby wybór Mitta Romneya, który z Michigan pochodzi, na wiceprezydenta.
Ważną liczbą jest 55 – reprezentujące ilość głosów elektorskich, które można zdobyć w Kalifornii, największym stanie. Sięgnie po nie Obama, nie tylko dlatego, że McCain najpewniej nie będzie miał funduszy na intensywną kampanię. Trudno sobie wyobrazić, żeby jeden z najbardziej liberalnych stanów nie poparł Obamy. I wsparcie gubernatora Schwarzeneggera niewiele McCainowi pomoże. Jak pokazują różne mapki poparcia, the ball lis in play, a walka o głosy elektorskie jest wyrównana.
Wszystko to oczywiście tylko kalkulacje i przewidywania. Więcej liczb oraz analiz w artykule w Washington Post, do którego odsyłam zainteresowanych.
Piotr Wołejko