Cyklon Nargis, który zrujnował południe Birmy nie zmienił ani o jotę podejścia rządzącej od lat 60-tych w kraju junty wojskowej. Generałowie przez kilka długich tygodni robili co mogli, aby ograniczyć napływ zagranicznej pomocy dla potrzebującej ludności – rozmiękczając chcących nieść pomoc. Propagandowo pozwolili odnieść sukces Ban Ki-munowi, Sekretarzowi Generalnemu ONZ, ale na taki gest junta mogła sobie pozwolić.
W międzyczasie bowiem bezwzględnie przeprowadzono referendum w sprawie przyjęcia nowej konstytucji, która stanowi ważny krok na „drodze ku demokracji”. Jak donosi Reuters, przy frekwencji sięgającej 98,1 procent aż 92,5 procent głosujących opowiedziało się za przyjęciem projektu ustawy zasadniczej. Wynik niemalże jak w Polsce za czasów PRLu albo, w czasach współczesnych, np. w Uzbekistanie. Wróćmy jednak do głównego wątku, czyli cynicznej aż do bólu – i skutecznej – gry generałów.
Kiedy zagraniczni donatorzy i chętni do pomocy zostali już rozmiękczeni, kiedy obiecali miliardy dolarów pomocy, junta mogła najspokojniej w świecie, przy otwartej kurtynie, odegrać kolejny akt trwającego cztery dekady dramatu – przedłużyć areszt domowy Aung San Suu Kyi, liderki opozycji, laureatki pokojowego Nobla z 1991 roku. Suu Kyi przebywa w więzieniu lub areszcie domowym, praktycznie bez przerwy, od 1989 roku.
Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki-mun stwierdził, że z bólem przyjmuje przedłużenie aresztu domowego dla Suu Kyi, a Stany Zjednoczone ustami Georga W. Busha wyraziły głębokie zaniepokojenie. Jednocześnie jednak, Bush zapowiedział, że Ameryka nie przestanie pomagać Birmańczykom i będzie wspierać wysiłki na rzecz demokracji w Birmie. Rzecznik Departamentu Stanu Sean McCormack określił przedłużenie aresztu domowego jako przegapienie „kolejnej okazji do rozpoczęcia dialogu z Aung San Suu Kyi”.
Niestety, ale junta nie ma żadnego zamiaru rozmawiać z Suu Kyi, ani z kimkolwiek innym. Generałowie realizują przygotowany przez siebie plan, który zakłada „wolne wybory” w 2010 roku i transformację ustrojową, która zapewni stworzenie pięknej fasady demokratycznej, za którą nadal za wszystkie kluczowe sznurki pociągać będzie armia. Nawet potężna katastrofa naturalna, jaką bez wątpienia był cyklon Nargis, nie zachwiała juntą. Naiwnością było liczyć, że stanie się inaczej. Tragedia spotkała „niepokorne regiony”, pacyfikowane wielokrotnie, w tym w listopadzie ub. r., podczas protestów mnichów.
Junta wręcz wzorowo rozładowała sytuację. Krzyki zza granicy robią na generałach wielkiego wrażenia. Than Shwe i jego koledzy słusznie przewidzieli, że rytualna krytyka ustąpi miejsca chęci niesienia pomocy potrzebującym, których junta ma w poważaniu. Będzie pomoc, będą pieniądze, a przy okazji plan „demokratyzacji” posuwa się naprzód. Pozostaje tylko jedno pytanie – czy wojskowi, osiągając sukcesy w krótkim terminie, zapewniają sobie długoterminową stabilizację własnych rządów?
Piotr Wołejko