Gazeta Wyborcza
Kim Dzong-Il postawił „zaporowe” żądania, aby w ogóle rozmawiać o atomowym rozbrojeniu Korei Płn. podczas pierwszych od roku sześciostronnych rozmów USA, ChRL, Korei Płd., Japonii i Rosji z Koreą Płn. Amerykański negocjator Christopher Hill w odpowiedzi na żądania Phenianu odpowiedział, że „cierpliwość Waszyngtonu jest na wyczerpaniu”. Koreański dyktator chce bowiem zniesienia wszelkich sankcji nałożonych na jego kraj przez ONZ, dostarczenia reaktora na lekką wodę, a Stany Zjednoczone mają przestać prowadzić „wrogą politykę” wobec Korei Płn. Pozycja Ameryki jest jednak słaba, w 100% popiera ją tylko Japonia. Pozostałe kraje nie prezentują tak kategorycznego stanowiska, a próba atomowa przeprowadzona w październiku wzmocniła jeszcze pozycję Chin. Teraz są one nieodzownym „mediatorem” w sprawie Korei Płn. Scenariuszy rozwoju sytuacji nie ma zbyt wiele: albo USA zgodzą się na ustępstwa albo utrzymają twardy kurs. Obie opcje wiążą się z poważnymi konsekwencjami i Waszyngton znajduje się między młotem a kowadłem. Administracja Busha zdaje sobie jednak sprawę, że bez dużych ustępstw ze strony USA Kim nie pozbędzie się bomby atomowej, gdyż stanowi ona dla niego polisę bezpieczeństwa – pozwala uniknąć losu Saddama Husajna.
Pozostajemy w Azji, tyle że przenosimy się do Japonii. Kraj ten powoli porzuca narzucony przez Amerykanów po II WŚ pacyfizm i „normalizuje się”. Nowy premier Shinzo Abe przeforsował w parlamencie przemianowanie agencji obrony, która sprawuje nadzór nad japońskimi Siłami Samoobrony, na ministerstwo. Podniesienie rangi urzędu było jednym z głównych celów następcy charyzmatycznego Junichiro Koizumiego. Abe uważa, że każdy normalny kraj powinien posiadać armię i możliwości jej użycia w misjach pokojowych. Obecnie kontyngenty japońskich żołnierzy uczestniczą w nich dzięki tzw. falandyzacji konstytucji, której słynny artykuł 9 reguluje kwestie militarne. Premier chce także modyfikacji ustawy zasadniczej, co ma duże szanse powodzenia. W japońskich szkołach tymczasem powróci nauczanie patriotyzmu (oraz częstsze nawiązywanie do tradycji), co spotkało się z nieprzychylnym przyjęciem ze strony lewicy, buddystycznego Nowego Komeito oraz związków zawodowych. Przeciwnicy nowego prawa mówią, że następuje powrót przedwojennego militaryzmu. Jak jednak zauważa „GW”, większości Japończyków nie rozpalają toczone przez polityków spory o armię czy patriotyzm, gdyż skupiają się na własnym życiu. Jedyny wyjątek stanowi Korea Płn., która stanowi zagrożenie dla ich kraju, a także porwała w przeszłości setki japońskich obywateli.
Japońskim zmianom dotyczącym armii przyklaskują Amerykanie, gdyż Japonia to ważny i – co istotne – lojalny sojusznik w regionie, który może stanowić przeciwwagę dla rosnącej potęgi Chin. Amerykanie bardziej niż Dalekim Wschodem zajmują się jednak osobą Roberta Gatesa, nowomianowanego sekretarza obrony. Nowy szef Pentagonu jest postrzegany jako osoba niezależna oraz koncyliacyjna, w dodatku ma duże doświadczenie z CIA. Wszyscy liczą, że uda mu się odwrócić koleje wojny irackiej, o której przed przesłuchującą go senacką komisją powiedział, że „nie wygrywamy jej, sir”. Wielkie nadzieje związane z Gatesem polegają na tym, że jest on totalnym przeciwstawieniem poprzedniego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda. Pierwszymi krokami „nowej miotły” mają być czystki wśród generałów dowodzących operacją iracką, zmiana szefa kolegium połączonych sztabów oraz admirała odpowiedzialnego za modernizację armii. Ma to pokazać odcięcie się od poprzednika i symbolizować nowy początek. Wiadomo jednak, że poza personaliami istotna jest strategia, którą nowi dowódcy mają realizować. I tutaj Gates ma pole do popisu. Zarówno w tworzeniu nowej strategii, jak i przekonywaniu do niej prezydenta Busha. Tymczasem w Waszyngtonie coraz głośniej przebąkuje się o tym, że wkrótce nad Tygrys i Eufrat zostanie skierowanych 10 do 20 tys. dodatkowych żołnierzy.
Nie może być przeglądu prasy bez wieści z Rosji, a dotyczą one oczywiście kwestii mięsa. Dziś w Moskwie na ten temat będzie rozmawiać komisarz ds. bezpieczeństwa żywności Markos Kyprianou. Cypryjczyk chce wykluczyć coraz głośniejsze plotki o tym, że Rosja wprowadzi embargo na cały unijny import mięsa i zastąpi je mięsem z Australii oraz Ameryki Południowej. Rosjanie są bowiem zaniepokojeni możliwością ewentualnego ominięcia wewnątrzunijnych kontroli przez mięso z Bułgarii i Rumunii, gdzie panuje pomór świń. Komisarz Kyprianou ma zapewnić Moskwę, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Ma on także wspomnieć o kwestii embarga na polskie mięso. Dodatkowo, UE wyraźnie stoi na stanowisku, że Rosja nie może – a zaproponowała to niedawno – podpisywać dwustronnych rozmów dotyczących handlu, gdyż należy to do wyłącznych kompetencji Unii. Komentarze mówią, że skoro Rosjanie zgodzili się na wizytę Kyprianou, to są gotowi do zawarcia kompromisu. Jeśli rzeczywiście to nastąpi, to Polska odwoła weto w sprawie rozmów o nowym układzie między UE-Rosja. Nie liczyłbym jednak na żaden większy przełom. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, im bardziej ktoś się stawia na początku, tym trudniej mu się potem wycofać. Grozi to utratą twarzy, a do tego ekipa Putina dopuścić nie może.
Niezwykle długi ten przegląd Gazety, ale naprawdę jest w niej wiele ciekawych artykułów. Na koniec krótka wzmianka o Holandii, gdzie wkrótce może zostać wprowadzony zakaz noszenia przez muzułmanki strojów zakrywających twarz. Nowe prawo musi zatwierdzić jeszcze nowo-wybrany parlament, co będzie jednak formalnością. Postawy antyimigracyjne prezentuje bowiem zarówno prawica, jak i lewica. Jest to wynikiem zamordowania w 2004 roku słynnego reżysera Theo van Gogha przez muzułmańskiego fundamentalistę. Do kwestii europejskich muzułmanów w przeglądzie jeszcze powrócimy.
Rzeczpospolita
Dwiema krótkimi informacjami zacznę przegląd „Rz”. Na początek Iran, gdzie w wyborach lokalnych jak na razie przewagę mają przeciwnicy skrajnie konserwatywnego prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. Jak wskazują sondaże, ponieśli oni klęskę w wyborach do rady miejskiej Teheranu, a w samej stolicy w elekcji do bardzo ważnej instytucji jaką jest Zgromadzenie Ekspertów zwyciężył umiarkowany Ali Akbar Hashemi Rafsandżani, a nie uważany za protektora obecnego prezydenta ajatollah Mohammed Taghi Mesbah Jazdi. Jeśli ostateczne wyniki potwierdzą porażkę konserwatystów, będzie to poważny policzek dla prezydenta. Co więcej, utwierdzi to tendencje wskazujące na integrowanie się środowisk przeciwnych Ahmadineżadowi – reformatorów oraz umiarkowanych konserwatystów. Jest to bardzo niebezpieczne dla prezydenta, wskazuje na alienowanie się jego stronników od reszty społeczeństwa. Druga informacja pochodzi z Ukrainy, gdzie z przeprowadzonego sondażu wynika, iż ok. 20% Ukraińców wolałoby dyktaturę od demokracji. Nie wystawia to dobrego świadectwa Pomarańczowej Rewolucji, po której pozostało już tylko piękne wspomnienie, ale także całemu ukraińskiemu państwu. Nie spełnia ono bowiem oczekiwań obywateli, skoro zamiast rządów ludu wolą oni rządy silnej ręki.
Dwa skandale miały miejsce w Ameryce. Jeden może mieć poważne konsekwencje, a drugi to raczej polityczna ciekawostka. I od tej ciekawostki zaczniemy, gdyż temat jest o wiele lżejszego sortu. Otóż kandydatka socjalistów na prezydenta Francji Segolene Royal nie spotka się w tym tygodniu z senator Hillary Clinton – typowaną przez wielu na kandydata Demokratów na prezydenta USA w następnych wyborach. Spotkanie miało być punktem kulminacyjnym kampanii wyborczej Royal, ale zostało przez senator Clinton odwołane. Oficjalnie Royal odwołanie spotkania tłumaczy swoim zmęczeniem po ostatnich podróżach do Portugalii i na Bliski Wschód. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że Hillary Clinton nie spodobała się postawa Royal podczas wizyty na Bliskim Wschodzie, gdzie odniosła się ona pozytywnie do wypowiedzi członka Hezbollahu krytykującego działania USA i Izraela w tym regionie. Później kandydatka socjalistów tłumaczyła się, że została źle zrozumiana, ale niesmak pozostał. Niesmak ten nie mógł w jakikolwiek sposób dotknąć senator Clinton, więc odwołała ona spotkanie. Warto pamiętać, że kandydat prawicy (jeszcze nieoficjalny) Nicolas Sarkozy spotkał się podczas swojej wyprawy za Ocean z samym prezydentem Bushem. Wizyta ta miała zwiastować zbliżenie między USA a Francją jeśli nad Sekwaną wygrałby Sarkozy.
Zdecydowanie większe znaczenie ma opublikowany przez dwóch ekspertów z uniwersytetu Harvarda raport, z którego wynika, że Stany Zjednoczone wielokrotnie zwiększały pomoc finansową dla rotacyjnych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ, jeśli decydowali się oni poprzeć amerykański punkt widzenia. Jak obliczyli naukowcy, średnio pomoc rosła o 59% kiedy te kraje znajdowały się w Radzie Bezpieczeństwa i spadały do normalnego poziomu lub zupełnie do zera, gdy ich kadencja się kończyła. Wykazali oni też, że gdy jakiś kraj zagłosował „przeciwko” Ameryce, obcinano mu pomoc do zera – dotknęło to m.in. Jemen w 1991 roku. Praktyki takie określiłbym mianem normalnych w polityce międzynarodowej na takim szczeblu i na pewno inne kraje także płacą za reprezentowanie swoich interesów. Jakoś wiąże się to jednak ze smutną konstatacją ustępującego Sekretarza Generalnego Organizacji Kofiego Annana, który powiedział, że „jeśli Amerykanie nie będą poważniej traktować stworzonej przez siebie organizacji, ONZ czeka los przedwojennej Ligi Narodów.”
Powracamy do sprawy muzułmanów żyjących w Europie – a jest ich ok. 13 milionów. Unijny raport przygotowany przez Centrum Monitoringu Rasizmu i Ksenofobii (EUMC) informuje, że muzułmanie padają ofiarą dyskryminacji, która ogranicza ich możliwości znalezienia pracy i utrudnia dostęp do edukacji. Muzułmanie skarżą się, że Europejczycy odnoszą się do nich z nieufnością i podejrzewają o sympatyzowanie lub wręcz pomaganie terrorystom. Po atakach na wieże WTC 11 września 2001 roku nasiliła się liczba ataków na meczety, zaczęto także krytykować kobiety noszące tradycyjne muzułmańskie stroje – zwłaszcza zakrywające głowę i twarz. Centrum ostrzega, że takie zachowania alienują jeszcze bardziej mniejszości religijne i etniczne ze społeczeństwa. Muzułmanie z Wielkiej Brytanii przekonują nawet, że ataki z lipca 2005 roku były odpowiedzią na izolację wyznawców islamu w tym kraju. Słusznie jednak, moim zdaniem, taką argumentację odrzuca premier Tony Blair, który mówi, że „to imigranci muszą dostosować się do stylu życia Brytyjczyków, a nie odwrotnie.”
Dziennik
Kolejna ciekawostka (dużo ich dzisiaj), tym razem z Niemiec. Okazuje się, że demonstracja związku lekarzy, która miała miejsce w zeszły czwartek, mogła być sfingowana, a aż 170 z 200 demonstrujących było wynajętymi przez związek lekarzy studentami i bezrobotnymi. Stawka fałszywego demonstranta wynosi 30 euro za dzień. A mówi się, że to Polacy są najbardziej przedsiębiorczym narodem w Europie.
Wracamy jednak do spraw poważnych. W Rumunii duże kontrowersje wzbudził opracowany przez historyków – na polecenie prezydenta – raport nt. komunizmu w Rumunii. Jego główną tezą jest bezprawność komunistycznego reżimu oraz jego represyjny charakter. Securitate, tajna policja podobna do PRL-owskiej SB czy NRD-owskiej Stasi, została określona organizacją przestępczą. Prezydent Basescu, wywodzący się z prawicy, potępił komunizm jako pierwszy przywódca państwa postkomunistycznego. Natychmiast do kontrataku przystąpiła lewica – zarówno populistyczna partia Wielkiej Rumunii, której lider był „nadwornym poetą” Nicolae Caucescu, jak i socjaldemokraci wywodzący się bezpośrednio od partii komunistycznej. Dyskusję toczącą się w Rumunii można porównać do polskiej, jednak Rumuni poszli o krok dalej. Może to odpowiedni wzór do naśladowania? Jak powiedział historyk Marius Oprea: „Na dyskusję o zbrodniach komunizmu nigdy nie jest za późno. Rumuni do tej pory nie mieli okazji, by dowiedzieć się całej prawdy o przeszłości.”
Amerykański kongresmeni odwiedzili Hawanę – a była to pierwsza taka wizyta od czasów rewolucji Fidela Castro w 1959 roku! Grupa złożona z 6 republikanów i 4 demokratów spotkała się z kubańskim ministrem spraw zagranicznych oraz kardynałem Jaime Ortegą. Nie udało się jednak osiągnąć żadnego przełomu. Sama wizyta jest jednak warta uwagi, gdyż miała miejsce dwa tygodnie po pojednawczej wypowiedzi obecnego lidera Kuby – pełniącego funkcję prezydenta w zastępstwie chorego brata – Raula Castro. Amerykanie określają jednak jego rządy jako jeszcze bardziej represyjne niż Fidela i nie widać jak na razie większych szans na poprawę wzajemnych stosunków. Goście z USA zostali jednak poinformowani, że lider rewolucji ma się dobrze i nie choruje na raka ani żadną inną poważną chorobę. Przypomnę, iż niedawno CIA stwierdziła, że Fidel umrze w ciągu najbliższych miesięcy. Bez Fidela byłaby możliwość porozumienia się USA z Kubą, ale musiałby odejść także Raul Castro. Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne.
Ostatnia informacja dzisiejszego przeglądu i powrót do Ameryki. Bardzo ciekawy artykuł Elizy Sarnackiej-Mahoney o wzmagającym się „szaleństwie” liderów partyjnych w kwestii pisania książek. Obecnie większość z nich ma na swoim koncie przynajmniej jedną książkę, najczęściej własną autobiografię, a niektórzy są autorami więcej niż jednej pozycji. Książki kandydatów na prezydentów, jak np. lansowanego przez media senatora Baracka Obamy, osiągają nawet listy bestsellerów, takie jak ta przygotowywana przez New York Times. Sukces Obamy chce także wykorzystać senator Hillary Clinton, przygotowująca wznowienie swojej książki „It Takes a Village”. Inni kandydaci zasiadają do pisania, gdyż stało się nie tylko dochodowe, ale także mile widziane, jeśli poważny polityk napisze książkę. I nie musi to wcale być autobiografia.