Politycy bardzo często używają przeróżnych zagrożeń jako retoryczne chwyty. George W. Bush uzasadniał wysłanie dodatkowych żołnierzy (surge) do Iraku mówiąc, że w innym wypadku kraj ten stanie się o wiele groźniejszym miejscem. Premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown stwierdził, iż obecny rok będzie niebezpieczny dla jego kraju. Władimir Putin powiedział, iż świat stał się bardziej niebezpiecznym miejscem z powodu działań (i zaniechań) administracji Busha.
Groźne i pesymistyczne słowa padające z ust czołowych polityków sprawiają, że w społeczeństwie zaczynają dominować minorowe nastroje. Liczba Amerykanów uważających, że ich kraj powinien aktywnie uczestniczyć w światowej polityce spadła do najniższego poziomu od początku lat 90. ubiegłego wieku – 42 procent. Spada poparcie dla międzynarodowego handlu oraz międzynarodowych korporacji. Rośnie sprzeciw wobec imigracji, a coraz więcej osób twierdzi, że globalizacja wyrządza im więcej szkód, niż przynosi pożytku. Świat zewnętrzny jest postrzegany często jako źródło kłopotów.
Świat rzeczywiście jest gnębiony przez wiele problemów. Jednak jeśli spojrzymy głębiej, pominiemy bieżące wydarzenia – jak chociażby ogromne spadki na giełdach w ostatnim tygodniu – dostrzeżemy, że systematycznie sytuacja ludzkości się poprawia. W pewnych wymiarach naprawdę mamy się z czego cieszyć.
Najnowszy numer tygodnika The Economist zawiera artykuł, w którym redakcja wskazuje na trzy dziedziny, w których osiągnięto ogromną poprawę – warunki socjalne, zmniejszenie obszarów biedy oraz mniejszą liczbę wojen oraz przemocy warunkowanej politycznie. Dla przykładu – 25 lat temu w Chinach ponad 600 milionów obywateli, 2/3 populacji, żyło w ekstremalnej biedzie (za 1$ lub mniej dziennie). Dziś liczba ludności żyjącej za 1$ lub mniej spadła poniżej 180 milionów. Na całym świecie 135 milionów ludzi wydostało się ze straszliwej biedy tylko pomiędzy 1999 a 2004 rokiem. To więcej, niż populacja Japonii czy Rosji.
Liczba wojen i konfliktów, dla niektórych może się to wydać paradoksalne, jest natrudniejsza do zliczenia. Badania przeprowadzone przez naukowców wskazują jednak, iż od ok. 1990 roku liczba konfliktów systematycznie spada. Udało się rozwiązać wiele trudnych i spornych sytuacji – w Aceh (Indonezja), w Burundi, Angoli, Liberii czy Nepalu. Z drugiej strony, mieliśmy izraelską inwazję na Liban w 2006 roku, częściowe odnowienie się konfliktu w Kongo czy de facto wznowienie rebelii tamilskiej na Sri Lance.
Nie patrzmy więc tylko i wyłącznie na przybijające czy wstrząsające bieżące doniesienia. Mediom o wiele łatwiej donosić o zdarzeniach negatywnych, pełnych przemocy czy ostrych słów. Tematom pozytywnym trudno się przebić – i odnosi się to zarówno do spraw tak błahych jak wybudowanie szkoły gdzieś w Afganistanie, jak i „wydobyciu się” z biedy przez setki milionów ludzi w ostatnim ćwierćwieczu.
Piotr Wołejko