Po tragicznej śmierci Benazir Bhutto w dniu wczorajszym, eksperci, politycy i media na całym świecie zastanawiają się, jak rozwinie się sytuacja w Pakistanie. Czy wybory parlamentarne i lokalne, zaplanowane na 8 stycznia, odbędą się? Czy radykalni islamiści doprowadziliby do totalnego chaosu i anarchii, a może nawet sięgnęli po władzę? Czy prezydent Musharraf ogłosi stan wyjątkowy i władzę ponownie przejmie armia? Setki, tysiące pytań, a odpowiedzi jak na lekarstwo.
Najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz powrotu do rządów wojskowych. Islamiści wzniecili pożar, który stopniowo będzie ogarniał coraz większe połacie kraju. Masowe demonstracje, które nastąpiły po śmierci ex-premier stanowią doskonały cel dla zamachowców. Kolejne zamachy z jednej strony powodowałyby wzrost gniewu wśród społeczeństwa, który najpewniej skierowałby się przeciwko instytucjom państwowym – policji, rządowi i armii. Spirala chaosu mogłaby się w ten sposób nakręcać przez wiele tygodni.
Dlatego wprowadzenie stanu wyjątkowego, masowe aresztowania oraz wyprowadzenie armii na ulice jest, moim zdaniem, nieuniknione. Krzysztof Mroziewicz, publicysta Polityki, stwierdził, iż Pakistanowi niezbędna jest twarda dyktatura wojskowa. Andrzej Jonas z The Warsaw Voice powiedział, iż w Pakistanie rządzi ulica, masy ludzi, którymi łatwo manipulować i wykorzystać ich rozchwiane emocje. W obliczu zamachów i demonstracji, atakowania policji i służb mundurowych tylko stan wyjątkowy może doprowadzić do, oczywiście siłowego, powstrzymania eskalacji konfliktu (choć oczywiście może się to nie udać, wojsko ma jednak największe szanse na odniesienie sukcesu).
Ciekawe, kto tak naprawdę pociągałby za sznurki, w sytuacji podjęcia decyzji o wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Prezydent Musharraf pod koniec listopada przeszedł do cywila, oddając stanowisko szefa sztabu armii pakistańskiej generałowi Ashfaqowi Parvezowi Kayaniemu (na zdjęciu). Jest to niezwykle interesująca postać – zastępca sekretarza obrony w pierwszym rządzie Benazir Bhutto, który na stanowisko szefa sztabu trafił bezpośrednio z wywiadu ISI, którego był dyrektorem. Z jednej strony jest więc postacią, która była teoretycznie bliska pani Bhutto (w obliczu układów Musharrafa z Bhutto kandydatura Kayaniego zdawała się logiczna); z drugiej, Inter-Services Intelligence jest uznawana za zinfiltrowaną przez radykałów. ISI w czasach sowieckiej inwazji na Afganistan wspierała ruchy mudżahedinów, w tym wiele fundamentalistycznych ugrupowań. W latach 90. uwaga wywiadu skupiła się na popieraniu ruchu Talibów, radykalnych studentów madras z pogranicza pakistańsko-afgańskiego, który przejął władzę nad Afganistanem.
Kiedy Pakistan został postawiony pod ścianą przez Amerykanów po 11 września 2001 roku, ISI musiało zwrócić się przeciwko swoim niedawnym podopiecznym. Uważa się powszechnie, że kontakty i współpraca Talibów z ISI nie zostały przerwane, ani nawet zawieszone. Wielu ważnych funkcjonariuszy ISI mniej lub bardziej jawnie opowiada się za Talibami, stąd zaskakujący brak sukcesów w pakistańskiej walce z tym ruchem. Amerykanie oczywiście dostrzegli ten problem, ale niewiele mogli poradzić.
Wracając do głównego nurtu wywodu, warto się zastanowić, kto będzie rządził w okresie stanu wyjątkowego? Ex-wojskowy Musharraf, który zrzucił mundur miesiąc temu, czy obecny szef armii gen. Kayani. Czy też będzie to duumwirat tych dwóch osób? Jakie implikacje będzie miało każde z możliwych rozwiązań? Czy Kayani poradziłby sobie lepiej z uspokojeniem sytuacji, niż Musharraf? A może Kayani jest szykowany na następcę Musharrafa i nowego quasi-dyktatora Pakistanu? Mimo nadal bardzo silnych związków z armią Musharrafa, osobliwie wyglądałoby dowodzenie przez niego armią w sytuacji poważnego kryzysu. Chyba, że Kayani godnie przyjmie funkcję marionetki i jest naprawdę zaufanym współpracownikiem obecnego prezydenta.
Cokolwiek się nie stanie, bardzo marnie wyglądają szanse (przez chwile całkiem realne) na demokratyzację Pakistanu. Brak jest osobistości w szeregach opozycji. Brak poważnej alternatywy.
Piotr Wołejko