Pierwszy premier Japonii urodzony po II wojnie światowej, spadkobierca Junichiro Koizumiego na stanowisku szefa rządu oraz konserwatywnej Partii Liberalno-Demokratycznej, który po niespełna 12 miesiącach u steru został zmuszony do ustąpienia – Shinzo Abe kończy dziś 53 lata.
Zastąpić tak nietuzinkową postać jaką był Junichiro Koizumi nie było łatwo. Wielu sądziło, że jest to niemożliwe. I chyba mieli rację, gdyż Shinzo Abe okazał się słabym przywódcą i nieudolnym premierem. Nie utrzymał się na stanowisku nawet przez rok, choć zabrakło mu raptem dwóch tygodni. Władzę miał oddać już dwa miesiące temu, kiedy LDP przegrała sromotnie wybory do wyższej izby parlamentu – tracąc w niej przewagę po raz pierwszy w swojej historii. Co prawda partia utrzymuje wygodną przewagę w izbie niższej, która ma większe znaczenie legislacyjne, ale utrata większości uznawanej za pewnik była bardzo mocnym ciosem. Ciosem, którego Abe – mimo kilkutygodniowej szamotaniny wewnątrzpartyjnej – nie wytrzymał.
Znokautowany i poobijany szef rządu ogłosił 12 września swoją dymisję. Musiał także zostać hospitalizowany z powodu przemęczenia – był skrajnie wyczerpany. Wróble ćwierkają, że następcą Shinzo Abe będzie 71-letni Yasuo Fukuda, uznawany za „gołębia”. Jeśli rzeczywiście Fukuda zostanie premierem, oznaczać będzie to powrót do „starej gwardii” oraz zwarcie szeregów partyjnych. W zapomnienie odejdą także zmiany przeprowadzone przez Koizumiego, który starał się jak mógł, aby osłabić pozycję partyjnych baronów. Abe z baronami się układał i przegrał. A Fukuda jest jednym z baronów, więc reformy początku XXI wieku zostały skutecznie zatrzymane i odwrócone.
Odejście Shinzo Abe, który skutecznie rozpoczął naprawę relacji z Chinami oraz Koreą Płd., zamierzał zmienić pacyfistyczną japońską konstytucję, a także chciał zakończyć okres kajania się Japonii za swoją imperialną przeszłość, należy uznać za fatalne dla jego kraju. Jest ono bowiem odbiciem smutnej prawdy, że liderzy polityczni urodzeni po wojnie nie dorośli jeszcze do rządzenia, że nadal ster dzierżyć muszą tzw. geriatrycy.
Abe nie jest jednak bez winy i w dużej mierze sam zapracował na swój koniec. Stworzył niejednolity gabinet, targany skandalami i dymisjami. Nie umiał właściwie zareagować na skandal związany z zaginięciem dokumentacji emerytalnej 50 milionów obywateli. Był zbyt ustępliwy i słaby, ponieważ LDP-owskie stare wygi odyskiwały stopniowo swoje wpływy. Z drugiej strony, porażka LDP w wyborach do izby wyższej jest wynikiem poważnych zmian systemowych oraz obyczajowych (zwalczanie patronatu przez Koizumiego), dzięki czemu wybory są bardziej demokratyczne i reprezentatywne. Marne to jednak pocieszenie dla polityka, który w tak młodym wieku jest zmuszony zakończyć swoją karierę. Na pocieszenie pozostaje mu świętować swoje urodziny. Jednym z jego życzeń powinno być ustabilizowanie sceny politycznej, której bolączką – mimo dominacji LDP od okresu powojennego – jest zmienianie szefów rządu jak rękawiczek. W obliczu przyszłorocznych wyborów do izby niższej parlamentu wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby następny premier utrzymał się dłużej niż kilkanaście miesięcy.
PS. Dzisiejszym wpisem zaczynam na blogu nową rubrykę, którą nazwałem Kartką z kalendarza. Celem powołania jej do życia jest stworzenie odpowiedniej platformy do odnoszenia się do przeszłości w taki sposób, aby postarać się wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość. Wydaje mi się, że Shinzo Abe idealnie pasuje do tej koncepcji.
Piotr Wołejko