Prezydent Pakistanu, generał Pervez Musharraf, ogłosił ustami swojego prawnika, że jeśli zostanie wybrany na kolejną kadencję – ustąpi ze stanowiska szefa sztabu generalnego. Deklarację rządzącego od 1999 roku wojskowego należy uznać za zaskakującą, gdyż dotychczas stanowczo sprzeciwiał się wszelkim głosom wzywającym go do „zrzucenia munduru”.
Czasy jednak się zmieniły i pozycja Musharrafa wyraźnie osłabła. Rankingi popularności i sondaże dość wiernie oddają nastroje społeczeństwa, które ma generała po prostu dosyć. Ponad 60 procent Pakistańczyków domaga się, aby „zrzucił mundur”, a blisko 2/3 społeczeństwa nie chce, aby Musharraf dalej pełnił funkcję prezydenta. Popierająca go partia nie ma szans na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, które odbędą się pod koniec bieżącego roku. Mówiąc krótko, sytuacja w jakiej znalazł się Musharraf nie jest godna pozazdroszczenia.
O tarapatach generała najlepiej świadczy fakt, że został zmuszony do szukania poparcia u byłej premier Benazir Bhutto – przewodniczącej popularnej (ponad 20 procent poparcia) partii o liberalnych przekonaniach. Warunkiem jakiegokolwiek porozumienia jej Pakistańskiej Partii Ludowej z wspierającą Musharrafa Ligą Muzułmańską było jednak przejście generała do cywila. Po dzisiejszej deklaracji porozumienie wydaje się bardzo bliskie – Musharraf po wyborze na prezydenta zrzeknie się funkcji szefa sztabu (uczyni to przed złożeniem przysięgi), a Bhutto powróci na funkcję premiera (którą sprawowała w latach 90.). Wszystko wygląda pięknie, ale to tylko pozory.
Bez munduru Musharraf nie będzie już kontrolował najpotężniejszej organizacji w państwie, która wynosiła do władzy i obalała wielu przywódców Pakistanu. Przez ponad połowę okresu niepodległości kraju, rządzili nim wojskowi. Bez armii Musharraf straci wiele ze swoich wpływów, a o wielu sprawach nie będzie miał pojęcia. Armia będzie mogła rozgrywać własną grę i kto wie, czy nie zdecyduje się na obalenie, będącego już wtedy cywilnym prezydentem, Musharrafa – jeśli będzie jej to na rękę. Nie jest to takie nieprawdopodobne, gdyż w kraju panuje bardzo napięta sytuacja polityczno-społeczna. Społeczeństwo jest spolaryzowane, nasilają się ataki radykałów islamskich; niespokojnie jest na tzw. Terytoriach Plemiennych – czyli na pograniczu afgańsko-pakistańskim. Duża grupa ekspertów poważnie rozważała możliwość wprowadzenia przez Perveza Musharrafa stanu wyjątkowego oraz godziny policyjnej, a także przesunięcia wyborów na późniejszy termin.
Decyzja Musharrafa pokazuje, że generał był za słaby na rozgrywkę va banque. Do porozumienia z Bhutto gorąco zachęcały go Stany Zjednoczone. Pakistan to kraj kluczowy z punktu widzenia amerykańskiej wojny z terrorem. Od 2001 roku Pakistan, w zamian za intensywną współpracę w walce z Talibami, dostaje miliardy dolarów pomocy gospodarczej i militarnej, a armia pakistańska od czasu do czasu ściera się na pograniczu z protalibskimi bojownikami. To właśnie 11 września 2001 roku zdeterminował prezydenturę Musharrafa i może pogrzebać jego szanse na dalsze sprawowanie władzy. Większość społeczeństwa nie popiera jego proamerykańskiego nastawienia, a radykałowie zyskują coraz silniejsze poparcie. Układ z Benazir Bhutto to krok w stronę restauracji demokracji, ale najpewniej zbyt późny, aby uratować skórę generała.
Dyktatorskie rządy i utrzymywanie fasadowej „demokracji” sprawiły, że prezydent oraz rząd utraciły legitymację społeczną. Kiedy Musharraf przejmował władzę po zamachu stanu miał ogromne poparcie – przejęcie władzy przez wojsko oznaczało koniec skorumpowanych i nieudolnych rządów cywilnych premiera Nawaza Sharifa. Musharraf przeoczył jednak moment, w którym należało liberalizować system władzy i przywracać demokratyczne instytucje. Zamiast tego, utrzymywał w swoich rękach jak najwięcej władzy się dało. Dodatkowo przyszło niezadowolenie z sojuszu z Ameryką oraz niedawny skandal związany z nieudaną próbą usunięcia szefa Sądu Najwyższego – który powrócił triumfalnie na swoje stanowisko.
Musharraf może chwilowo utrzymać się przy władzy i zostać cywilnym (już) prezydentem na trzecią kadencję, ale zegar odmierzający koniec jego kariery tyka coraz głośniej. Pozbawiony oparcia w armii będzie stopniowo tracił swoje wpływy, a premier Bhutto z pewnością nie ułatwi mu sprawowania władzy. Oczywiście istnieje także drugi scenariusz, w którym nawet po „zrzuceniu munduru” prezydent utrzymuje wojsko w ryzach poprzez zaufanych ludzi, a nawet opcja, w której pozostaje szefem sztabu i prezydentem – jednak w obliczu dzisiejszej deklaracji, wydają się one mało prawdopodobne. Ludzie Musharrafa w armii, kiedy jego samego zabraknie, mogą okazać własne ambicje polityczne.
Rozsądniejsze dla generała byłoby więc pozostanie na stanowisku szefa armii i przekazanie funkcji prezydenta w ręce zaufanego współpracownika. Wtedy mógłby zawsze dokonać zamachu stanu, bez kontroli nad wojskiem będzie musiał liczyć tylko na siebie oraz na polityczne układy i intrygi. Szykująca się zmiana „systemowa” ma ogromne znaczenie dla regionu i dla świata. Co prawda radykałowie nie mają szans na zwycięstwo w wyborach, ale nie można być pewnym porozumienia głównych świeckich partii – zwłaszcza w systemie quasi-demokratycznym. Jeśli wybory okażą się farsą, a wyniki zostaną „podkręcone”, wszystkie deklaracje i porozumienia sprzed wyborów stracą swe znaczenie. Na razie wydaje się, że Musharraf zmiękł i pogodził z koniecznością oddania części władzy. Szkoda, że o dwa-trzy lata za późno.
Piotr Wołejko