Zatrzymanie trzech terrorystów planujących zamachy na lotnisko we Frankfurcie oraz amerykańską bazę w Rammstein pokazuje, że nawet kraje znajdujące się w zdecydowanej opozycji do inwazji na Irak nie są bezpieczne. Cywilizacja zachodnia, oparta na wolności oraz demokracji, jest zagrożona przez fanatyków i fundamentalistów. Powstrzymanie zamachowców to poważne ostrzeżenie i bardzo ważna lekcja.
W obliczu możliwego zniszczenia lotniska we Frankfurcie, jednego z największych cywilnych lotnisk Europy oraz ataku na potężną bazę wojsk amerykańskich w Rammstein runął mit, który pielęgnowali przywódcy niektórych państw zachodnich. Uważali oni, a dzięki propagandzie uwierzyło im wielu obywateli, że odcięcie się od inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak stanowi dla nich polisę bezpieczeństwa. Ich logika była prosta i cyniczna – to źli Amerykanie (w syndromie-po-11-wrześniowym) zaatakowali Irak i naród iracki, my – światli ludzie – nie mamy z tym nic wspólnego. Zbijanie kapitału politycznego na opozycji do wojny pozwoliło Gerhardowi Schroederowi wygrać wybory i utrzymać stanowisko kanzlerza, a Jacques Chirac uczynił wojnę iracką wymówką dla przyjecielskich stosunków z Władimirem Putinem. Opinia publiczna w Unii Europejskiej była karmiona sloganami antywojennymi, a różnej maści lewacy porównywali USA do nazistowskich Niemiec.
Cynizm przywódców pokroju Chiraca i Schroedera można zrozumieć, gdyż każdy polityk dąży do utrzymania władzy. Jednak obaj przywódcy, ikony ruchu antywojennego, wyrządzali tym samym straszliwą krzywdę własnym społeczeństwom. Liderzy nie podołali swoim obowiązkom – zamiast przedstawiać prowadzoną przez fanatyków i fundamentalistów (pod sztandarem wypaczonej wersji Islamu) wojnę z cywilizacją Zachodu i jej osiągnięciami, oni woleli piętnować Georga Busha i sojuszników Ameryki, którzy zdecydowali się obalić irackiego tyrana. Kiedy wojna okazała się praktycznie nie do wygrania, Chirac i spółka zacierali ręce i jeszcze głośniej krzyczeli, że oni z „awanturą iracką” nie mają nic wspólnego. Liczyli, że te retoryczne gesty uchronią ich państwa przed zamachami, że stanowią swoistą polisę bezpieczeństwa.
Jakże się mylili, pokazała dzisiejsza akcja niemieckiej policji i służb specjalnych. Schwytanie terrorystów planujących tak straszliwe, przerażające zamachy, musiało być dla Niemców potężnym wstrząsem. Otóż jeden z najbardziej antywojennych krajów (choć Berlin wysłał wojska do Afganistanu) znalazł się nagle na pierwszym froncie wojny z terrorystami. Niewiele brakowało, a Frankfurt dołączyłby do Madrytu, Londynu i Nowego Jorku – na liście miast, które przeżyły tragedię ataków gotowych na wszystko radykałów.
Lekcja, jaką wyciągnąć powinni wszyscy przywódcy świata zachodniego – naszej wspólnej cywilizacji – jest następująca: Wszyscy, bez wyjątku, znaleźliśmy się na celowniku ludzi, którzy nienawidzą nas i naszych wartości. Są to ludzie gotowi na wszystko, są zdolni dokonać najbardziej obrzydliwych rzeczy, skrzywdzić tysiące niewinnych osób i nieustannie planują kolejne uderzenia. Zadaniem rządów i przywódców jest poinformowanie społeczeństw o grożącym zagrożeniu oraz przedsięwzięcie energicznych kroków zaradczych. Pora porzucić polityczne kunktatorstwo, animozje i szkodliwą rywalizację o wpływy. Tylko zjednoczeni mamy szansę pokonać przeciwnika. Dzisiejszy dzień pokazał, że chowanie głowy w piasek nic nie daje. Nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi – Stany Zjednoczone podejmują wiele działań pochopnie lub bez dokładnego przemyślenia, ale przynajmniej próbują stawić czoła bezwględnym przeciwnikom. Minął czas prychania na „arogancję” Amerykanów. Niemcy i pozostali powinni to zrozumieć.
Ad vocem. Do wiadomości Czytelnika: Pomysł inwazji irackiej nie bardzo przypadł mi do gustu, ale podzielam zdanie tygodnika The Economist, który słusznie utrzymuje, że samo pozbycie się Saddama Husajna usprawiedliwia atak. Owszem, popełniono wiele błędów w sferze planowania rozwoju sytuacji „po Saddamie” i za to należy się Amerykanom słuszna krytyka. Wojna z terrorem jest natomiast, moim zdaniem, jedyną słuszną drogą. Wydaje mi się, że powstrzymana próba zamachu w Niemczech dobitnie pokazuje, że nie można w sytuacji zagrożenia wspólnych wartości stać z boku i udawać, że nas to nie dotyczy. Jakże złudne okazały się nadzieje Schroedera i jego doradców, widać jak na dłoni.
Tym wpisem żegnam się z Wami na kilkanaście dni, ponieważ udaję się do Eupatorii – na Krym. Ciepło, słońce, piasek i Morze Czarne… Wracam w okolicach 17 września i wtedy należy spodziewać się nowego tekstu. Do napisania!
Piotr Wołejko