Trudna nowa rola teflonowego Tony’ego

Ustąpił z urzędu niespełna miesiąc temu, zamieniając Downing Street 10 na posadę specjalnego wysłannika tzw. Kwartetu Bliskowschodniego (USA, ONZ, UE i Rosja) i już rzucił się w wir podróży, spotkań i negocjacji. Tony Blair, były brytyjski premier, zwany także „teflonowym” Tony’m – gdyż żadne problemy i skandale polityczne nie pozostawiały na nim żadnej rysy, a wszystko „po nim spływało”; Blair pozostawał zarazem niewstrząśnięty i niezmieszany – podjął się wyjątkowo trudnego zadania. Próba doprowadzenia do porozumienia pokojowego między Izraelem a Palestyńczykami to zadanie dla prawdziwego sztukmistrza, ale nawet osoba o wyjątkowych umiejętnościach może polec w obliczu obecnej sytuacji. Nie da się ukryć, że „okoliczności przyrody” nie mogły być mniej sprzyjające.

Przejęcie przez radykalnych islamistów z Hamasu władzy nad Strefą Gazy w zeszłym miesiącu doprowadziło do faktycznego podziału Autonomii Palestyńskiej na dwa quasi-państwa – nazwane przez ekspertów Hamastanem i Fatahlandem (obejmującym Zachodni Brzeg Jordanu). Prezydent Abbas powołał nowy rząd, choć zgodnie z prawem gabinet Hamasu, który zwyciężył zeszłoroczne wybory parlamentarne, nadal działa. Islamiści spod znaku Hamasu zaprowadzili względny porządek w Strefie Gazy, ale nadal odmawiają spełnienia trzech warunków postawionych im przez Kwartet – uznania Izraela, uznania zawartych wcześniej porozumień oraz wyrzeczenia się terroru (choć to właśnie Hamas powstrzymuje inne palestyńskie ugrupowania przed atakowaniem, m.in. ostrzeliwaniem rakietami, Izraela).

Dwa odrębne palestyńskie byty oznaczają, że jakiekolwiek porozumienie musi być zawarte z obiema częściami Autonomii jednocześnie. Układ z jedną częścią palestyńskiego państwa nie rozwiąże problemu drugiej części. Tym bardziej, że układ może zawrzeć tylko Fatahland rządzony przez prezydenta Mahmuda Abbasa. Akurat ta część Autonomii nie stanowi problemu i nie skupia uwagi świata. Abbas i Fatah to partnerzy w miarę wiarygodni i otwarci na rozmowy, natomiast Hamas stanowi dla Zachodu oraz Kwartetu prawdziwą zagadkę. Przez ponad rok bojkotu finansowo-politycznego ze strony USA, ONZ i UE radykałowie poradzili sobie świetnie, stworzyli dobrze wyposażoną i zwartą strukturę bezpieczeństwa (tzw. Executive Force) i w czerwcu przejęli całkowitą władzę nad Strefą Gazy. Ich pozycja negocjacyjna wzrosła, jednak niewiele wskazuje na to, żeby jakiekolwiek negocjacje miały się rozpocząć.

W całe to zamieszanie desantuje się na spadochronie teflonowy Tony, lekko wstrząśnięty i zmieszany swoim odejściem, a konkretnie dwoma ostatnimi latami swojego premierostwa. Wojna w Iraku pozostawiła poważną rysę na teflonie, który wcześniej wydawał się nie do zdarcia. I choć afera zwana „peers for cash” (tytuły szlacheckie w zamian za finansowanie Labour Party) zakończyła się brakiem postawienia jakichkolwiek zarzutów, pewien niesmak pozostał. Pozycja Blaira na Bliskim Wschodzie także nie jest zbyt mocna, gdyż poza Irakiem i wszelkimi związkami z Georgem W. Bushem, były premier poparł zeszłoroczny atak Izraela na Hezbollah, który przekształcił się w atak na libańskich cywilów oraz infrastrukturę tego kraju. Muzułmanie w większości nie ufają Blairowi, a w najlepszym razie podchodzą do niego z wielką rezerwą i dystansem. Poparcie znajdzie głównie w Izraelu oraz Egipcie i Jordanii, czyli kluczowych sojusznikach USA i Wielkiej Brytanii w regionie.

Główna rola Blaira na najbliższe miesiące to zdobycie zaufania oraz wyzbycie się wizerunku „pudla Busha” (moim zdaniem krzywdzącego byłego premiera Jej Królewskiej Mości). Aby to osiągnąć, Blair musi wrócić „do dobrej formy” sprzed kilku lat, kiedy byl naprawdę teflonowy. Musi z jednej strony zdystansować się od Izraela, żeby zdobyć zaufanie arabskich partnerów, a z drugiej robić to na tyle umiejętnie, aby nie urazić Izraelczyków. Balansowanie na linie z groźbą spadnięcia w paszczę lwa – tak pokrótce można opisać zadanie stojące przed Blairem.

Jeśli tylko będzie on potrafił odzyskać swój wigor, urok i błyskotliwość, karkołomna misja, jaką powierzył mu Kwartet, ma pewne szanse na sukces. Oczywiście nie mam tu na myśli osiągnięcia końcowego porozumienia, ale stworzenie mechanizmów negocjacyjnych w trójkącie Hamas-Fatah-Izrael oraz dołączenie do tego grona przedstawicieli Kwartetu. Trudno jednak wróżyć sukces takiego przedsięwzięcia, gdyż tak naprawdę, niewiele zależy tu od Tony’ego Blaira, a wiele może nie udać się właśnie dlatego, że to on został wysłannikiem ONZ, USA, UE i Rosji. Decyzję tę należy uznać za niezbyt fortunną, gdyż Tony Blair byl przez lata najbliższym i najwierniejszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, a amerykańska „soft power” jest w wyraźnej defensywie. Lepszym pomysłem było mianowanie kogoś bardziej neutralnego, najlepiej poważanego przez Palestyńczyków i – szerzej – przez Arabów. Rozumiem, że kwestia zaufania do takiej osoby mogłaby stworzyć pewne trudności, jednak trudniej byłoby Lidze Arabskiej i Palestyńczykom bojktować dobre pomysły wysnuwane przez kogoś takiego. W przypadku Tony’ego Blaira, wiele sensownych inicjatyw może być odrzuconych z powodu uprzedzeń do jego osoby. „Good night, good luck” – można życzyć Blairowi, z pewnością będzie potrzebował wiele szczęścia, aby cokolwiek osiągnąć.

Piotr Wołejko

Share Button