Mija pół roku odkąd napisałem na blogu Dyplomacja o globalnym przebudzeniu społeczeństw. W artykule zwracałem uwagę na coraz większą łatwość w manifestowaniu swojego niezadowolenia przez społeczeństwo. Przyczyny protestów są bardzo różne, od czysto lokalnych, do niemalże globalnych. Niektóre protesty przekształcają się w rewolucje, które potrafią – choć nie w każdej sytuacji – doprowadzić do zmian politycznych bądź nawet ustrojowych.
Przykłady niedawnych masowych protestów
Ze świecą szukać jednak przykładów, gdzie rewolucja odniosła sukces. Sukces rozumiany jako zastąpienie starego porządku nowym, zgodnym z postulatami zgłaszanymi w czasie protestów. Gdy pominiemy przykłady protestów, które nie doprowadziły do żadnych bądź żadnych istotnych zmian – jak Oburzeni, Okupuj Wall Street, demonstranci ze stambulskiego Parku Gezi czy Brazylijczycy protestujący przeciwko marnotrawieniu pieniędzy na kosztowne inwestycje w infrastrukturę sportową – a skupimy się na przykładach protestów, które doprowadziły do istotnych zmian – Tunezja, Libia, Egipt, Bułgaria – dostrzeżemy, iż były to niekoniecznie zmiany na lepsze.
Owszem, obalono – w świecie arabskim – kilku mniej lub bardziej krwawych dyktatorów, lecz za wyjątkiem Tunezji, efektem końcowym był chaos. W Libii trwa on w najlepsze od kilkunastu miesięcy, w Egipcie następuje natomiast kontrrewolucja i powrót armii do bezpośredniego sprawowania rządów. Zmiana władzy w Bułgarii nie przyniosła spodziewanej przez społeczeństwo poprawy sytuacji.
Gdzie jest ukraiński Wałęsa?
Obserwując trwające wiele tygodni protesty na Ukrainie mam wrażenie, że – podobnie jak w wyżej wymienionych przypadkach, tych udanych i nieudanych – wspólnym mianownikiem porażki demonstrantów jest brak przywództwa. Nawet nie deficyt, a po prostu brak wiarygodnych liderów, a najlepiej jednego lidera. Widzieliśmy to wczoraj w Kijowie, gdy liderzy partii opozycyjnych (Jaceniuk, Kliczko) negocjowali z prezydentem Janukowyczem, a następnie udali się na Majdan i pytali demonstrantów o opinię ws. wynegocjowanego porozumienia. Zdaje się, że powinno to wyglądać inaczej, tzn. posiadający legitymację wśród demonstrantów liderzy muszą być decyzyjni. Muszą mieć możliwość podejmowania decyzji bez konieczności uzyskiwania akceptacji. Janukowycz może się teraz zastanawiać, czy warto negocjować z ludźmi, którzy nie mają mocy sprawczej.
Warto postawić pytanie, gdzie jest ukraiński/egipski/syryjski Wałęsa, Mandela czy Chomeini? Bezgłowa rewolucja, nawet jeśli doprowadzi do obalenia starego porządku, ma mizerne szanse na stworzenie sensownej alternatywy. Dobitnie pokazał to przykład Egiptu, gdzie liderami opozycji próbowali być Amr Moussa czy Mohamed ElBaradei, czyli ludzie oderwani od problemów społeczeństwa, a kiedyś mniej lub bardziej związani z upadłym reżimem. W wyborach prezydenckich wielu Egipcjan miało alternatywę w postaci wyboru między dżumą a cholerą, czyli głosowaniem na przedstawiciela dawnego reżimu Ahmeda Szafika, bądź reprezentującego Bractwo Muzułmańskie Mohameda Morsiego. Czy na Ukrainie efekt ewentualnego sukcesu protestów pod szyldem Euromajdanu będą podobne – w starciu o prezydenturę stanie Janukowycz (względnie jego surogat z Partii Regionów) i lider nacjonalistów Ołeh Tiahnybok?
Czas na protesty 3.0, czyli wersję z liderami
O ile dziś technologia (internet, social media) pozwala na łatwą i szybką organizację masowych protestów, to taki oddolny ruch (grassroots) ma ogromne problemy z wykreowaniem wiarygodnego i reprezentatywnego przywództwa. Weźmy Syrię, gdzie protesty przeciwko Assadowi zaczęły się dość spontanicznie, a walczących z oddziałami wiernymi reżimowi zaczęli – politycznie – reprezentować przebywający od lat na emigracji działacze, formując ad hoc Syryjską Radę Narodową. Z biegiem czasu autorytet SRN spadał, a gdy kilka miesięcy temu jedna z głównych grup rebelianckich, Wolna Armia Syryjska, praktycznie się rozpadła, trudno stwierdzić kogo to ciało teraz reprezentuje.
Problem tkwi w tym, że zwołujący się za pośrednictwem internetu demonstranci wręcz szczycą się tym, że ich ruch nie posiada żadnego przywództwa. Że nie jest scentralizowany, tylko w pełni demokratyczny. Że nikt nie przewodzi, a wszyscy uczestnicy są równi. Niestety, ateńska agora nie sprawdza się w sytuacjach kryzysowych, a o takich przecież mowa.
Co więcej, w porewolucyjnej rzeczywistości dawni demonstranci zamiast się jednoczyć, dzielą się. Nie potrzebują do tego nawet „pomocnej dłoni” swoich rywali (w Egipcie armii czy Bractwa Muzułmańskiego), gdyż sami potrafią doskonale się osłabić. Znamy to już z Ukrainy, gdzie Pomarańczowa Rewolucja przerodziła się w tragifarsę tuż po wyniesieniu Juszczenki do prezydentury, czy z Polski, gdzie Solidarność już w 1993 r. oddała władzę postkomunistom, doświadczając hekatomby w wyborach parlamentarnych.
Piotr Wołejko
Zdjęcie: Spotkanie Nelsona Mandeli z Frederikiem de Klerkiem na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos w 1992 r. (źródło: weforum.org/Wikimedia Commons)