Pierwszy kościelny (w zasadzie cerkiewny) pogrzeb rosyjskiego przywódcy po rewolucji październikowej. Pierwszy pogrzeb przywódcy demokratycznej Rosji – jej pierwszego prezydenta. Borys Jelcyn został pożegnany z honorami właściwymi dla głowy państwa, a na pogrzebie obecnych było kilkudziesięciu obecnych i byłych przywódców państw, m.in. George Bush senior, Bill Clinton czy Lech Wałęsa. Obecny był także prezydent Władimir Putin, który wcześniej w specjalnym orędziu do narodu dziękował Borysowi Nikołajewiczowi za demokrację i umożliwienie narodowi decydowania o swojej przyszłości. Odszedł człowiek, dzięki któremu możliwe stały się głębokie – i bardzo pozytywne – przemiany. Niedoceniany w swoim kraju, chwalony poza jego granicami.
Spór o dziedzictwo Borysa Jelcyna długo będzie rozpalał serca i umysły Rosjan oraz ludzi na całym świecie. Obywatele rosyjscy w większości uważają go za sprawcę narodowej tragedii – rozpad Związku Radzieckiego – i głównego winowajcę niesławnego chaosu lat 90. Uważają go za zbyt uległego Zachodowi, za przywódcę, który chodził na pasku Waszyngtonu. Taki obraz Jelcyna to głównie wynik propagandy obecnej ekipy rządzącej, która przejęła stery rządów od tzw. jelcynowskiej familii. Dzięki pełnej kontroli telewizji i spolegliwym gazetom oraz stacjom radiowym udało się stworzyć obraz Jelcyna jako sprzedawczyka, zdrajcy narodowego interesu i herszta szajki złodziejskich oligarchów, którzy wzbogacili się za jego rządów. Dobrze podsumowują to słowa prokremlowskiego politologa Gleba Pawłowskiego, który za jedyną zasługę Jelcyna uznaje jego odejście i przekazanie władzy Putinowi. Jego zdaniem było to ważne i niespotykane wcześniej wydarzenie, które pozwoliło odbudować potęgę Rosji.
Odmiennie widzą Borysa Jelcyna na Zachodzie. Jest on tam postrzegany jako odważny demokrata, reformator i wizjoner; jako człowiek, który dokonał „niemożliwego” – rozwiązał Związek Radziecki; jako osoba, która otworzyła Rosję na świat i chciała budować nowe państwo opierając się na zachodnich wzorcach. Jelcyn był bardzo lubianym prezydentem i cenionym partnerem. W pewnej mierze była to jednak kreacja medialna, w której było sporo przesady.
Prawdziwy Borys Jelcyn nie jest postacią, którą można zamknąć w jednym z tych dwóch „wzorców”. Nie jest on ani nieudolnym przywódcą odpowiadającym za upadek mocarstwa i biedę obywateli, ani mężem stanu na miarę budujących pokój i zaufanie w Europie Roberta Schumana i Jeana Monneta. Borys Nikołajewicz nie jest też demokratą z przekonania, choć taki obraz utrwalił się w naszych myślach. Widzimy go w momencie puczu Janajewa, gdy przewodzi protestom przeciwko zamachowi stanu twardogłowych komunistów. Nie pamiętamy jednak, kiedy w 1993 wysłał czołgi na demokratycznie wybraną Radę Najwyższą, w której większość mieli nieprzychylni mu komuniści. Pamiętamy wyprowadzenie wojsk radzieckich z Polski, ale zapominamy o wojnach czeczeńskich. Podziwiamy za (pierwotną, później – pod presją wewnętrzną – wycofaną) zgodę na wstąpienie państw Europy Środkowej do NATO, zapominając o rozgrabieniu państwa prze związanych z nim biznesmenów i oligarchów, w tym także jego własną rodzinę.
Jelcyn jest postacią niejednoznaczną, której nie da się łatwo zaszufladkować. W pewnym sensie jest postacią tragiczną, która szybko stała się mężem opatrznościowym, a następnie w błyskawicznym tempie została zrzucona z piedestału. Jednego jednak nie wolno nam zapomnieć – to Jelcyn doprowadził do demontażu Związku Radzieckiego (choć nie ma do tego żadnych uprawnień), dzięki czemu możliwe były głębokie przemiany w regionie oraz na świecie. Lista wydarzeń, które nie nastąpiłyby gdyby nadal istniał ZSRR jest przerażająco długa – a na jej czele jest poszerzenie NATO i Unii Europejskiej o byłe kraje sowieckiej strefy wpływów lub będące częścią Sowietów. I właśnie za podjęcie tak istotnej decyzji wszyscy, w tym sami Rosjanie, powinni Jelcyna podziwiać i szanować. Jest to bowiem zasługa, przy której bledną nawet największe błędy Borysa Nikołajewicza. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie!
Piotr Wołejko