Posiadająca bezwzględną większość w tureckim parlamencie rządząca partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) przedstawiła swojego kandydata na nowego prezydenta Republiki Tureckiej. Jest nim dotychczasowy minister spraw zagranicznych Abdullah Gul, a nie – jak się spodziewano – lider AKP i premier rządu Recep Tayyip Erdogan. Wybory prezydenta już w maju i jeśli Gul nie osiągnie wymaganej większości 2/3 głosów w pierwszych dwóch głosowaniach w parlamencie, w trzecim będzie potrzebował już tylko zwykłej większości. Oznacza to, że Gul będzie następcą Ahmeta Necdeta Sezera przez najbliższe 7 lat.
Decyzja o wystawieniu Gula została z pewnością podjęta pod presją laickiego establishmentu – administracji oraz (głównie) armii. Zwłaszcza wojskowi otwarcie odradzali kandydowanie premierowi Erdoganowi, określając go mianem zagrażającego świeckości republiki islamisty. Problem był palący, gdyż partia Erdogana posiada komfortową większość w parlamencie i mogła bez większego trudu przegłosować kandydaturę premiera. Tym bardziej, że w zaplanowanych na listopad wyborach parlamentarnych AKP również zdobędzie większość mandatów i być może powiększy i tak spory stan posiadania w jednoizbowym parlamencie.
Mimo dużego poparcia dla AKP i premiera Erdogana osobiście, nie zdecydował się on na kandydowanie i desygnował Abdullaha Gula. Uważany jest on za bardziej umiarkowanego – choć nadal islamistę – od swojego szefa. Dodatkowo Gul poświęcił się praktycznie całkowicie kwestii wprowadzenia Turcji do Unii Europejskiej i jest dobrze postrzegany za granicą. Czy to wystarczy, aby został głową państwa i utrzymał się na stanowisku? „Jastrzębie” w armii, z szefem sztabu generalnego Yasarem Buyukanitem na czele, bardzo niechętnie przyjmą islamistę na stanowisku prezydenta. Nie da się wykluczyć, że armia zdecyduje się na interwencję – mówiąc wprost, na zamach stanu – i obali kandydaturę Gula. Nie jest to nieprawdopodobne, gdyż wojsko jest bardzo wyczulone w kwestiach świeckości republiki. Świadczą o tym chociażby dzisiejsze słowa zastępcy szefa armii, generała Erguna Sayguna – „Następny prezydent powinien być przywiązany do najważniejszych zasad ustrojowych Republiki Tureckiej sprecyzowanych w konstytucji – sekularyzmu, państwa socjalnego i demokracji„. Jeśli sprawdziłby się scenariusz ingerencji armii w życie polityczne, mogłoby to pogrzebać szanse Turcji na wejście do Unii Europejskiej. Jednak czy to powstrzymałoby armię, gdyby uznała, iż republika jest w niebezpieczeństwie?
Najbliższe 2-3 tygodnie nad Bosforem mogą być bardzo gorące, a Abdullah Gul mimo komfortowej większości parlamentarnej zapewniającej jego wybór nie może być pewny stanowiska prezydenta. A jeśli zostanie wybrany, będzie musiał bardzo uważać podczas pełnienia obowiązków, ponieważ „strażnicy świeckości” będą wnikliwie obserwować jego działania. Kto powiedział, że armia nie może interweniować już po jego elekcji?
Piotr Wołejko