Tajwan wróci do Chin? Nie ma wyjścia

Kiedy sympatycznie wyglądający przewodniczący Xi Jinping zapewnia, że Tajwan musi i zostanie zjednoczony z Chinami – a jeśli będzie trzeba, to za pomocą siły – a do tego robi w roku, w którym przypada 70. rocznica proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej, to zapala mi się czerwona lampka.


Owszem, Xi nie mówi nic nowego – powtarza starą komunistyczno-nacjonalistyczną mantrę, która, w raz z powtarzaniem jej przez kolejne dekady, staje się samospełniającą się przepowiednią. Militarnie Chiny są z każdym rokiem coraz bardziej zdolne do przeprowadzenia operacji zjednoczenia z Tajwanem. Rozwijają zdolności odstraszania potencjalnych zewnętrznych aktorów – nazwijmy rzecz po imieniu, Stanów Zjednoczonych – oraz siły rakietowe i marynarkę wojenną. Tajwan może co nie wygra w konflikcie zbrojnym z Chinami, lecz w jego przypadku gra idzie o co innego – po pierwsze żeby posiadać potencjał militarny, który nie tyle odstrasza Pekin, co zmusza Xi i politbiuro do kalkulacji kosztów, ile sprzętu i ludzi trzeba stracić w operacji zjednoczeniowej i czy bilans nadal wychodzi na plus; po drugie, Tajwan potrzebuje utrzymać pozycje aż do nadejścia odsieczy US Navy.

In America they trust?
Tutaj pojawia się jednak pytanie, czy Donald Trump wydałby taki rozkaz. Jego relacje z Chinami przypominają tzw. love-hate relationship. Z jednej strony przy każdej możliwej okazji podkreśla swoje bliskie relacje z prezydentem Xi. Zapowiada interwencję w sprawie córki założyciela Huawei, która jest ścigana przez amerykański wymiar sprawiedliwości, a inne rządowe agencje zakazują wykorzystywania sprzętu produkowanego przez Huawei w USA. Z drugiej strony, administracja Trumpa prowadzi z Chinami otwartą wojnę handlową, nakładając na chiński eksport o wartości ponad 200 mld dolarów karne cła, a także doprowadza na krawędź bankructwa innego chińskiego potentata z branży telekomunikacyjnej – ZTE (w ostatniej chwili Trump łaskawie daruje wyrok).


Czy można racjonalnie – o ile w przypadku prezydentury Trumpa w ogóle można cokolwiek racjonalnie – zakładać, że Trump ryzykowałby życiem amerykańskich żołnierzy oraz utratą sprzętu wartego miliardy dolarów, żeby powstrzymywać Chiny przed zbrojną aneksją Tajwanu? Może nawet by do niej nie doszło, ot Pekin zastosowałby miks gróźb (wystrzelimy na Tajwan tysiące rakiet) i blokadę morską, której nikt nie odważy się przerwać? Czyż zjednoczenie macierzy z Tajwanem nie byłoby idealnym prezentem dla coraz bardziej nacjonalistycznego społeczeństwa ze strony coraz bardziej autorytarnego prezydenta?


A może to wszystko bajki, którymi karmią się wojskowo-przemysłowe lobby oraz jastrzębie think-tanki na całym świecie? Chiny nie będą musiały kiwnąć palcem, żeby Tajwan sam wrócił na łono matki partii. Integracja gospodarcza postępuje, mimo politycznych zmian na Tajwanie, integracja polityczna też powoli się dokonuje. Nacjonalistyczny Kuomintang, który przegrał z komunistami Mao kontrolę nad kontynentalnymi Chinami w 1949 r. teraz brata się z towarzyszami z Pekinu. Mogą oni zafundować wyspie ścieżkę hongkońską, jeden kraj-dwa systemy itd. Pekin jest gotowy na bardzo szeroką autonomię, byle tylko zyskać formalną zwierzchność nad terytorium Tajwanu. Wyspa ma coraz mniej powietrza, coraz mniej przestrzeni, coraz mniej (i coraz bardziej wątpliwej jakości) sojuszników. Czy uda jej się obronić przed przewodniczącym Xi?

Piotr Wołejko

Share Button