Wśród rzeczy, które wydawały się w życiu pewne, obok wschodu słońca o poranku, można było śmiało postawić na to, że Robert Mugabe nie odda władzy w Zimbabwe. Rządził tym krajem od 1980 r. i jego pozycja była niepodważalna. W 2008 r. pisałem, że jedyna sytuacja, w której Mugabe odda władzę, to śmierć dyktatora.
Tymczasem w ciągu kilkunastu listopadowych dni w Zimbabwe doszło do dość aksamitnego zamachu stanu, w wyniku którego po Mugabe wkrótce nie zostanie nawet wspomnienie. Nie oznacza to jednak, iż w kraju nagle zapanuje demokracja. Jednego satrapę zastąpił bowiem drugi – wieloletni zastępca Mugabe, a wcześniej m.in. minister spraw wewnętrznych, Emmerson Mnagagwa. Mówiąc wprost, kierownika reżimu, który nie powstrzymywał się od stosowania przemocy – w tym na masową skalę, zastąpił wykonawca poleceń tegoż kierownika. Wiązanie z nim jakichkolwiek nadziei może być naiwne, choć trzeba pamiętać o wielu historycznych przykładach, w których to właśnie funkcjonariusze dyktatury partycypowali w transformacji ku bardziej demokratycznej formie ustroju państwa.
Mnangagwa najpierw został odwołany przez Mugabe i zbiegł do Republiki Południowej Afryki, a po kilkunastu dniach wrócił i objął urząd prezydenta. Odwołany został dlatego, że Mugabe czyścił przedpole dla swojej żony, Grace, która miała go zastąpić. Nie był to wymarzony scenariusz dla starych towarzyszy Mugabe, takich jak Mnangagwa. Ich interesy były zagrożone, bo Grace Mugabe wspierały zupełnie inne środowiska, w tym ludzie z młodszych pokoleń (mowa oczywiście o ludziach reprezentujących reżim Mugabe). W wyniku próby sił między dwiema koteriami, górą okazała się „twardogłowa” frakcja z Mnangagwą na czele. Drugą frakcję chciałem nazwać „kleptokratami”, ale przecież wszyscy defraudują państwowe środki. Mnangagwa ma za sobą siły zbrojne i mógł wziąć towarzystwo za twarz, co też zrobił.
Na wstępie napisałem, że po Mugabe nie zostanie nawet ślad. To oczywiście przesada. Nikt go z dnia na dzień nie „wygumkuje” z historii niepodległego Zimbabwe. Natomiast jego portrety znikają z urzędów, później przyjdzie pora na inne związane z jego nazwiskiem „symbole”. Mugabe pozostanie ojcem narodu, ale wszyscy z ulgą przyjęli jego „odejście na emeryturę”. Wielka szkoda dla Zimbabwe i jego mieszkańców, że Emmerson Mnangagwa niekoniecznie dowiezie jakąkolwiek pozytywną zmianę. Jego celem jest utrzymanie wpływów, w tym finansowych, silniejszej z frakcji rządzącego reżimu. Trudno oczekiwać od niego poważnych zmian i reform gospodarczych czy ustrojowych, które są niezbędne by zachęcić państwa trzecie i zagranicznych inwestorów do sypnięcia groszem. Tymczasem sytuacja gospodarcza kraju jest fatalna. Przed Mnangagwą ciekawy dylemat – jak zmieniać, by za dużo nie zmienić, a jednocześnie nie spowodować upadku reżimu z powodu ekonomicznej katastrofy. Robert Mugabe po prostu drukował pieniądze, gdy w skarbcu było pusto.
Piotr Wołejko