Jak się okazuje, można było – i to wielokrotnie! – zapobiec atakom terrorystycznym w Paryżu (listopad 2015), Brukseli (marzec 2016) i Berlinie (grudzień 2016). Wystarczyło, że odpowiednie służby i instytucje robiłyby to, co do nich należy. Dlatego po raz kolejny zwracam uwagę, że dodawanie służbom kolejnych uprawnień (de facto ograniczanie wolności wszystkich obywateli) nie stanowi właściwej odpowiedzi na zagrożenie ze strony terrorystów. Paradoksalnie, im aparat biurokratyczny zaprzęgnięty do zwalczania terroryzmu jest większy, tym łatwiej terroryści umykają ludziom, którzy mają ich ścigać.
Zarówno doniesienia z Niemiec, jak i z Belgii pokazują, że informacji o terrorystach było aż nadto. Ba, były liczne okazje, podczas których terroryści znajdowali się w rękach służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. I co? I nic. A to ktoś czegoś nie sprawdził, a to ktoś czegoś nie doczytał, a to ktoś do kogoś nie zadzwonił, a to ktoś spóźnił się z przekazaniem informacji etc. Komedia pomyłek, która przyczyniła się do tragedii. Konkretnie do trzech tragicznych zamachów, w wyniku których ponad 170 osób zginęło a setki zostały ranne.
Oczywiście łatwo jest krytykować w sytuacji, gdy już bardzo wiele wiadomo, lecz krytyka ta jest w pełni zasadna. Odpowiedzialni za przeprowadzenie zamachów w Paryżu, Brukseli oraz Berlinie mogli zostać powstrzymani. Żadne tłumaczenia i wymówki o tym, że służby mają zbyt mało ludzi, zbyt mało sprzętu, zbyt mało pieniędzy itd. nie zmienią tego, że terroryści niemalże sami podawali się służbom na tacy. I mimo to nie udało się ich powstrzymać. Szwankowało wszystko, co tylko mogło: ludzie, procedury, współpraca pomiędzy rozmaitymi instytucjami (dramatycznie wygląda kooperacja między organami federalnymi a regionalnymi). Wygląda to niemalże na sabotaż, lecz jeśli ktoś pracował kiedyś w administracji publicznej, ten wie, iż to nie sabotaż – to, niestety, pragmatyka biurokratycznej pracy.
Dlatego jeśli słyszę o tym, że służbom należy przychylić nieba, pozwolić na coraz głębsze ingerowanie w prywatność obywateli, dosypać im pieniędzy i – to chyba najgorsze – pogodzić się psychicznie z tym, że za bezpieczeństwo musimy zapłacić wolnością – to nie wytrzymuję. Nie wytrzymuję, bo żeby dostać więcej, najpierw trzeba dobrze robić to, co już można robić. A tego nie można powiedzieć o służbach odpowiedzialnych za przeciwdziałanie terrorystom. Owszem, jakąś ilość zamachów powstrzymują, lecz cały czas potrafią zlekceważyć zagrożenie. Jak w takiej sytuacji można ufać, że jeśli oddamy w pełni naszą komunikację pod ich kontrolę, pozwolimy się geolokalizować w każdej minucie życia, to przyczyni się to do zmniejszenia zagrożenia terrorystycznego?
Jednocześnie trzeba mieć na uwadze oczywisty fakt – nie ma takiej możliwości, żeby zapobiec każdemu atakowi terrorystycznemu. Nie uda się powstrzymać wszystkich terrorystów. Bardzo wielu udaje się powstrzymać, lecz 100-procentowej skuteczności nie można osiągnąć. W przypadku Paryża, Brukseli i Berlina postępowanie terrorystów na długi czas przed atakami pozwalało ich zatrzymać, aresztować, deportować. To nie były mistrzowsko zorganizowane zamachy, ich wykonawcy byli na radarze służb. I dlatego należy mieć szczególne pretensje o to, że nie udało się ich powstrzymać. Bo to akurat było w pełni realne. Niestety, wielu ludzi i instytucji nie wykonywało dobrze swojej pracy, w wyniku czego zginęło ponad 170 osób. Warto wyciągnąć wnioski i nie powtarzać błędów, wykonywać swoje obowiązki we właściwy sposób i nie poddawać się rutynie. Zabija ona podejrzliwość i niekonwencjonalność, która jest niezbędna do skutecznego przeciwdziałania aktom terroru. W końcu terroryści nie myślą szablonowo i wymykają się schematom.
Piotr Wołejko