Dokładnie wczoraj, 16 grudnia, była 45. rocznica zakończenia wojny o niepodległość Bangladeszu, podczas której Pakistan (w skład którego, od podziału Indii po opuszczeniu ich przez Brytyjczyków, wchodził Bangladesz) sięgnął po metody dobrze znane Polakom w czasach II wojny światowej, mieszkańcom Rwandy czy Bałkanów w latach 90. XX wieku. Mówiąc wprost, Pakistańczycy dopuszczali się szeroko zakrojonych czystek etnicznych, eksterminacji inteligencji (można śmiało użyć tu słowa „ludobójstwo”) oraz zastosowali politykę gwałtów na kobietach na „skalę przemysłową”.
Zaczęło się w nocy z 25 na 26 marca 1971 roku od operacji o kryptonimie „Reflektor”. Jej celem było zlokalizowanie i eliminacja liderów politycznych i intelektualnych stojących na czele bengalskiego ruchu narodowego, a także zajęcie głównych miast. Pakistańczycy z Pakistanu Zachodniego (dziś Pakistanu) nie spodziewali się większego oporu. Swoich współobywateli traktowali jak ludzi drugiej kategorii, gorszego sortu – w szczególności pod względem religijnym. Takie traktowanie w dużej mierze zachęciło Bengalczyków do walki o swoje prawa, o swój naród i – docelowo – o własne państwo. Od samego początku związek pakistańsko-bengalski, czyli państwo oskrzydlające Indie od wschodu i zachodu, z częściami oddzielonymi od siebie o półtora tysiąca kilometrów, wydawało się tworem sztucznym i chybotliwym. Tak jednak podzielono Indie – muzułmanie otrzymali swój kraj, a Hindusi swój. Zadowoleni z tego podziału nie byli ani jedni, ani drudzy. Nic dziwnego, że wszystkie strony od początku szykowały się do konfliktów, a te następowały stosunkowo często.
W swoich działaniach pakistańskie wojsko mogło liczyć na islamskie milicje – pierwowzór dzisiejszych organizacji, które działają w Afganistanie, Kaszmirze czy w Indiach – i lokalnych islamistów, którzy wskazywali cele i współuczestniczyli w popełnianych zbrodniach. A te były straszliwe. Według różnych szacunków śmierć poniosło między 300 tysięcy a 3 miliony osób, kilkanaście milionów musiało opuścić swoje domy – wielu wyemigrowało do Indii – a między 200 a 400 tysięcy kobiet padło ofiarą gwałtów. Do gwałtów zachęcali zarówno oficerowie, jak i imamowie, uznając je za zdobycze wojenne. Wynikało to z tego, niczym w ideologii ISIS w dniu dzisiejszym, iż bengalskie kobiety uznano za niewierne. Pakistańscy żołnierze po zdobyciu wsi bądź miast segregowali kobiety i z wyjątkiem naprawdę małych dziewczynek oraz staruszek zaczynali je gwałcić. Niektóre trafiały do baz wojskowych, gdzie były wielokrotnie gwałcone, a także torturowane.
W kampanii eksterminacji bengalskiej inteligencji na celownik wzięto, oprócz polityków, także lekarzy, prawników, poetów, wysokich urzędników, wykładowców akademickich. Ponad tysiąc z nich zabito, nierzadko chowając ich ciała w masowych grobach.
Gdyby nie zaangażowanie Indii, które skończyło się otwartą wojną z Pakistanem, którą ten przegrał, co doprowadziło do zakończenia konfliktu – a w efekcie do ogłoszenia przez Bangladesz niepodległości, Pakistańczycy kontynuowaliby swoje zbrodnicze działania. Działania, o których dobrze wiedzieli Amerykanie – znajdujący się w sojuszu z Pakistanem i strzegący tych relacji z racji tego, że kraj ten pomagał im dokonać otwarcia na Chiny. Dla prezydenta Nixona i jego doradcy Kissingera, a może powinienem odwrócić kolejność – dla Kissingera i Nixona, konflikt w Bangladeszu był najpierw przesadzony, a później – gdy już wiedzieli o skali popełnionych zbrodni – podjęli decyzję o wspieraniu Pakistanu mając na celu osłabienie ZSRR w Zimnej Wojnie. Do tego osłabienia zresztą doszło, a Pakistan pomógł w nawiązaniu i rozwijaniu relacji z USA z ChRL.
Takie właśnie decyzje podejmują politycy. Z jednej strony możliwość powstrzymania, przynajmniej podjęcia próby powstrzymania ludobójstwa, z drugiej zaś geostrategiczny ruch o ogromnej wadze. Kissinger i Nixon w oczach opinii publicznej, a nawet własnych dyplomatów z placówki w Dakce, okryli się jednak hańbą. Doskonale widać to w tzw. telegramie Blooda. W żołnierskich słowach konsul generalny Archer Blood i kilkunastu członków personelu amerykańskiego konsulatu w Dakce przedstawili swoje krytyczne stanowisko wobec polityki własnego rządu.
Z perspektywy Europy wojna o niepodległość Bangladeszu i pakistańskie zbrodnie są niemalże nieznane. Bangladesz to daleki kraj w Azji, który kojarzymy z faktu bycia tekstylną fabryką świata – praktycznie każdy ma w domu koszulkę, bluzę czy sweter z metką made in Bangladesh. Tymczasem jest to jeden z najludniejszych krajów na globie, który wyróżnia się tym, że zapewnia największą liczbę żołnierzy na misje pokojowe z ramienia ONZ. Wiadomo, można na tym nieźle zarobić. Co więcej, umacnia to image Bangladeszu jako wiodącego kraju w Grupie Państw Niezaangażowanych. Jako kraj muzułmański Bangladesz ma dobre relacje z wieloma państwami arabskimi, a historycznie blisko mu do Indii. Stany Zjednoczone i Japonia z kolei zapewniają najwięcej pomocy rozwojowej i gros inwestycji, a Chiny są głównym dostawcą uzbrojenia. Relacje z Pakistanem są takie, jak można się spodziewać, czyli złe. Nie może to jednak dziwić w świetle ciągle świeżych ran, które są naprawdę głębokie.
Piotr Wołejko