Zamachy w Paryżu z 13 listopada br. przypomniały Europie o tym, że terroryzm nadal stanowi śmiertelne zagrożenie. I będzie stanowił, gdyż nie uda się go całkowicie wyeliminować. Nie pomogą w tym ani szybujące ku niebu budżety służb wywiadowczych, ani kolejne technologie i gadżety wykorzystywane przez służby. Nie jest także możliwa totalna inwigilacja. Swoją drogą, w erze powszechnych podsłuchów oraz czytania mejli, wiadomości sms etc., służby znajdują się coraz częściej w stanie informacyjnego zamętu – gubiąc się w nadmiarze informacji. Nie można wiedzieć wszystkiego o wszystkich.
Kulisy zamachów
Ponad sto ofiar na już i kilkuset rannych, symultaniczne ataki w kilku miejscach – koszmar służb odpowiadających za bezpieczeństwo, koszmar dla cywili. Taki atak wymaga miesięcy przygotowań, gromadzenia informacji, broni, świetnej koordynacji i zabezpieczeń przed wykryciem przez służby. Wątek belgijski pokazuje, że atak przynajmniej w części został zaplanowany i przygotowany na terytorium Belgii, a zatem zamachowcy działali przynajmniej w dwóch państwach unijnych. Na pewno pomocy zamachowcom udzielili lokalni, w tym posiadający francuskie obywatelstwo, terroryści. Mogli to być aktywni terroryści bądź tzw. terroryści uśpieni, oczekujący na aktywację we właściwym momencie. Przedstawiciele ISIS niejednokrotnie mówili o posiadaniu tego rodzaju „aktywów” na Zachodzie.
Informacje o paszporcie syryjskim i kolejnych lokalizacjach przynajmniej jednego z zamachowców wskazują jasno na ślad imigrancki. Fala uchodźców zalewająca od miesięcy Europę mogła zostać wykorzystana przez terrorystów do rozlokowania na terytorium UE swoich ludzi. Mogą to być zarówno terroryści, „śpiochy”, a także rekruterzy – zarówno cywilni, jak i duchowni muzułmańscy. Z drugiej strony, wątek paszportowy może być sprytną próbą dezinformacji służb oraz, w głównej mierze, decydentów w Europie. Czy idąc na akcję terrorystyczną zamachowiec zabiera ze sobą paszport? Czy jest to podstawowy element jego wyposażenia? Jeśli paszport to nie fałszywka bądź fałszywy trop, a autentyk – możliwe jest także celowe wzięcie go na akcję po to, by jasno wskazać na falę uchodźców zalewającą UE. Przekaz byłby jasny – wpuściliście milion osób i nie macie pojęcia, co to za ludzie. Wiedzcie, że wśród nich jesteśmy i my.
Terroryzm to nie pogoda, nie każdy powinien się wypowiadać
Niedługo trzeba było czekać, by po zamachach odezwały się „mądre głowy” wzywające do zamykania granic, niewpuszczania imigrantów, a także wyrzucania muzułmanów mieszkających w zjednoczonej Europie. To takie proste. Zupełnie jakbyśmy cofnęli się do czasów drugiej wojny światowej, gdy właśnie według takich prostych podziałów panowie w brunatnych koszulach bądź czarnych skórzanych płaszczach dokonywali eksterminacji „wrogich” i obcych sobie grup społeczno-etniczno-religijnych na masową skalę. Pif paf, strzał w potylicę. A później komory gazowe i pociągi dowożące coraz to nowe ofiary.
Zajęcie się problemem terroryzmu wymaga wiedzy. Trzeba wiedzieć, czym terroryzm jest i jakie są jego przyczyny. W dalszej kolejności należy poznać metody działania terrorystów oraz zasady funkcjonowania organizacji terrorystycznych. Trzeba znać odpowiedzi na szereg pytań – o co walczą, jak rekrutują, jaka jest ich ideologia, czy cieszą się poparciem społecznym, jak finansują swoją działalność, jakie mogą być ich potencjalne cele etc.
Dalekie i bliskie przyczyny zamachów
Trzeba też wiedzieć, że o ile bieda, wykluczenie, poczucie poniżenia i braku godności nie stanowią bezpośrednich przyczyn terroryzmu, to bywają kluczowymi elementami miksu, który sprzyja powstaniu i funkcjonowaniu organizacji terrorystycznych. Sprzyja temu także brak stabilności i chaos – a z tym mamy do czynienia w zbyt wielu krajach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. W dużej mierze, mamy z tym do czynienia z winy państw zachodnich – europejskich oraz Stanów Zjednoczonych. Decydowaliśmy się bowiem na ingerencje w sprawy wewnętrzne innych państw – Iraku, Egiptu, Libii, Syrii i innych – jednak nie stawialiśmy kropki nad „i”. Były to ingerencje niepełne, obarczone grzechem pierworodnym. Grzechem, który można określić następująco – zrobimy to po taniości. Jak głosi stara zasada handlowców – „masz to, za co zapłaciłeś”. Obalaliśmy bądź pomagaliśmy obalać dyktatorów i despotów, lecz nie chcieliśmy stworzyć nic w zamian. Za bardzo uwierzyliśmy w ludzi – w demonstrantów, którzy na ulicach Kairu, Bengazi czy Aleppo domagali się odejścia tyranów. Oni nie byli przygotowani do przejęcia władzy. Nie mieli ani struktur, ani pieniędzy, ani sił paramilitarnych. Szybko zostali więc przywołani do porządku przez tych, którzy mieli struktury i kadry, pieniądze oraz wsparcie z wewnątrz bądź z zewnątrz, a przede wszystkim dysponowali bojownikami bądź żołnierzami. Zazwyczaj nie byli to ludzie, którym Zachód chciałby cokolwiek powierzyć, a na pewno nie budowę nowego ustroju na zgliszczach upadłej bądź upadającej dyktatury.
Jednak wsparty przez Zachód chaos daleko od naszych granic nie stanowi jedynego elementu zagrożenia. Bo zagrożenie mamy tuż obok nas. To nie tylko tzw. getta imigranckie, gdzie zamieszkują głównie imigranci z państw Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu bądź ich potomkowie, lecz także rodowici Francuzi, Niemcy, Belgowie, Brytyjczycy, a także – co zostało już kilkakrotnie w tym roku udokumentowane – Polacy. Ci ludzie przyjęli islam i chcą być „świętsi od papieża”. To konwertyci. Tysiące takich jak oni powędrowało w szeregi ISIS, by walczyć o kalifat.
Nie tylko naga siła
Zatem działania skierowane na ograniczenie ryzyka zamachów w Paryżu, Berlinie, Londynie czy w Warszawie muszą uwzględniać zarówno element zewnętrzny (chaos w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie), jak i wewnętrzny (radykalizacja lokalnych społeczności muzułmańskich oraz konwersje na islam „w rycie” radykalnym). Trzeba pamiętać, że walka z terroryzmem inspirowanym islamem nie może zostać wygrana wyłącznie na polu bitwy. Musi zostać wygrana także w umysłach ludzi, którzy już się zradykalizowali bądź znajdują się na krawędzi radykalizacji. Tu wkraczamy już w niuanse, gdyż nie ma uniwersalnej drogi ku terrorowi. Ludzie nie rodzą się terrorystami, a terroryści nie są ludźmi umysłowo chorymi (nie są psychopatami). Coś ich ku terrorowi popchnęło bądź pcha – są to zazwyczaj mniej bądź bardziej rzeczywiste urazy, których doznali w swoim życiu oni sami lub ich bliscy. Są to także traumy, które przeżyli i które zmieniły ich postrzeganie świata. Są to również rekruterzy, którzy potrafią doskonale wykorzystać moment słabości człowieka i pchnąć go ku terrorowi.
Tak tak moi Drodzy, dobrze wyczuwacie – w zwalczaniu terroryzmu nie można polegać wyłącznie na strukturach siłowych, na twardej sile. Potrzebna jest także siła miękka w postaci psychologii i pomocy psychologicznej. Oczywiście trudno jej użyć wobec terrorysty w pasie szahida, ale właściwe będzie skierowanie jej ku tym, którzy z różnych przyczyn wkraczają na drogę terroru. A można na nią wkroczyć zarówno mieszkając w imigranckim gettcie, jak też w więzieniu – miejsca odosobnienia stały się idealnym środowiskiem dla islamistycznych rekruterów. Niestety, o wiele trudniej natrafić na, a później podjąć próbę udzielenia pomocy konwertytom. O nich najczęściej wiemy najmniej, bo nie pojawiają się na radarze aż do momentu, gdy dzieje się coś złego. Czy jeśli nasz znajomy nagle przestaje się z nami kontaktować i spotykać, bądź nasze dzieci alienują się od nas i od swoich dotychczasowych znajomych, mamy biec do służb odpowiadających za bezpieczeństwo w obawie przed ich radykalizacją?
Co robić?
Po takich zamachach, jak ten w Paryżu, zawsze padają rytualne pytania i stwierdzenia – jak można było do tego dopuścić? Dlaczego służby zawiodły? Potrzeba więcej pieniędzy, współpracy służb (w tym wymiany informacji między służbami różnych państw) oraz inwigilacji. To wszystko banały i próby oszukiwania rzeczywistości. Bezpieczeństwo, podobnie jak opieka zdrowotna, może pochłonąć dowolną ilość pieniędzy, a efekt nigdy nie będzie w pełni satysfakcjonujący. Nie ma czegoś takiego jak pełne bezpieczeństwo, chyba że wszystkim ludziom udałoby się odebrać wolną wolę i w zamian za to zakodować pacyfizm. Ktoś jednak musiałby tym ludziom przewodzić, a jak historia nas uczy, władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie. Mówiąc krótko – i tak można wykorzystać ludzi w niecnych celach.
Dlatego odrzucam wszelkie wezwania do większej inwigilacji – większej ilości kamer, podsłuchów i nadzoru, jaki oferują dynamicznie rozwijające się technologie. Zamiast tego, należy: skierować siły i środki do gett i więzień; wzmocnić placówki edukacyjne, kulturalne i opieki społecznej; nadzorować ściśle imamów i duchownych, którzy sprawują rząd dusz nad wiernymi, usuwając tych, którzy choćby o przecinek przekroczą normę – zbliżając się ku ideom radykalnym, wypaczającym islam jako taki; bezwzględnie eliminować rekruterów, bo to oni mącą w głowach najczęściej młodym ludziom. Czy nasze służby dobrze wykonują swoją robotę w ww. obszarach? Nie sądzę. Mają zatem co robić na polach, które już im przyznano, nie potrzebują więc dodatkowych obciążeń. Lepsze efekty od nadzoru dużej grupy ludzi, prowadzonej w pewnej mierze na zasadach chybił-trafił, daje nadzór wąskiego kręgu osób podejrzanych. Nadzór ten lepiej od dronów, kamer czy innych technologii zapewnią agenci terenowi. Czyli, w nomenklaturze wywiadowczej, powinniśmy stawiać na więcej HUMINTu, nie dając się omamić możliwościom SIGINTu. Do tego dochodzi OSINT (biały wywiad), w szczególności dotyczący Internetu – portali, mediów społecznościowych etc. Nie przyniesie to szybkich efektów, nie pozwoli decydentom na organizowanie konferencji prasowych i brylowanie w światłach kamer, lecz tylko ciężka, rzetelna i długofalowa praca może zmniejszyć ryzyko kolejnych zamachów. Zmniejszyć, lecz nie w pełni wyeliminować. Po terroryzm mogą przecież sięgać inni ludzie, dążąc do realizacji innych niż radykalni islamiści celów.
Łączę się w bólu z rodzinami i najbliższymi ofiar paryskich ataków z 13 listopada.
Piotr Wołejko