Relatywnie niewielki, w porównaniu do liczby uchodźców przyjętych przez sąsiadów Syrii – głównie Turcję (ponad 2 miliony) i Liban (ponad milion), a także Jordanię (kilkaset tysięcy) – kryzys związany z „zalewaniem” Europy przez uciekinierów z Syrii (głównie), Afganistanu czy Erytrei zdaje się mieć bardzo proste rozwiązanie. Ot, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiąże go przywrócenie kontroli granicznych pomiędzy państwami członkowskimi Unii Europejskiej, czyli mówiąc wprost – zniesienie strefy Schengen. Wystarczy to zrobić i problem uchodźców nagle stanie się o wiele mniej poważny. Czyżby?
Na pewno niepoważni są decydenci (bo jeśli mówi to ekspert, to znaczy, że należy wziąć jego eksperckość w cudzysłów), którzy w odpowiedzi na napływ uchodźców do Europy potrafią powiedzieć tylko jedno – Schengen jest zagrożone. Jedno z największych osiągnięć UE, coś, co czyni ją przyjazną dla pół miliarda obywateli unii, a obok waluty euro główny symbol integracji – strefa Schengen – jest jednocześnie głównym winnym dzisiejszego kryzysu. Jak ktoś z IQ na poziomie średniej krajowej mógłby kupić taki argument?
W jaki sposób przywrócenie kontroli na tzw. wewnętrznych granicach UE wpłynie na ograniczenie ruchów migrantów? Czy nagle przestaną oni napływać do Włoch i Grecji, czyli pierwszych przystanków w ich podróży na Stary Kontynent? Groteska, oczywiście że nie przestaną. Może więc przynajmniej uda się ich zatrzymać we Włoszech i w Grecji – część może uda się nawet wywieźć do domów? Jeszcze większa groteska. Jeśli ktoś chce się dostać do Niemiec, Szwecji, Francji czy Wielkiej Brytanii, to nawet gdybyśmy postawili na wszystkich granicach mury, to przynajmniej część imigrantów te mury pokona. Poza tym nie sądzę, by Grecja i Włochy pozwoliły na załatwienie sprawy w ten sposób, że reszta unii odwraca się do nich plecami, nawet jeśli w zamian za zatrzymanie uchodźców u nich dostaliby oni rekompensatę pieniężną.
Jest jedno, no może dwa rozwiązania, które pozwoliłyby powstrzymać uchodźców – nie wszystkich, ale zdecydowaną większość z nich. Należałoby postawić mur na jeden z dwóch wzorów – tego, który oddzielał Berlin Zachodni od NRD bądź tego, który oddziela Izrael od terytoriów zajmowanych przez Palestyńczyków. Oczywiście nie oznacza to tylko postawienia murów według ww. wzorów, lecz także stosowanie analogicznych zasad – w przypadku muru berlińskiego mowa o strzelaniu do tych, którzy próbowali sforsować zasieki. Czy jesteśmy na to gotowi? Wiadomo, że nie.
W całym tym kryzysie największą ironią jest to, że wiele państw europejskich – w tym mocno gardłujące przeciwko Schengen Niemcy – na gwałt potrzebują… imigrantów! Ba, potrzeby te sięgają nawet kilkuset tysięcy imigrantów rocznie, by udało się utrzymać obecny poziom zatrudnienia w istotnych dla gospodarki (a więc także dla społeczeństwa) branżach. Owszem, potrzebni są najczęściej wykwalifikowani pracownicy, gotowi do objęcia konkretnych stanowisk. Sęk w tym, że mając ludzi, można ich wyszkolić. Jest jasne, że proces ten nie nastąpi z dnia na dzień. Że ludzie, którzy uciekli w obawie przed śmiercią mogą mieć problemy z powrotem do zwykłego, bezpiecznego życia. Lecz skoro istnieje potrzeba „importu” siły roboczej, a siła robocza sama napływa, to chyba warto wykorzystać okazję.
Warto też postawić tamę pędowi do zniesienia strefy Schengen. Przywrócenie kontroli granicznych byłoby ciosem wymierzonym w Europejczyków. Dla imigrantów byłaby to decyzja z grubsza obojętna. Nie po to przebyli tysiące kilometrów i zostawili za sobą nie tylko dobytek, lecz także kości swoich najbliższych, by powstrzymał ich szlaban na granicy. Bądźmy poważni i racjonalni, nie dajmy się robić w balona i nie pozwólmy się traktować jak owce wiedzione na rzeź przez swoich pasterzy. Znacznie lepiej wyjdziemy na zmianie pasterza, niż na zniesieniu strefy Schengen. Zniesieniu, bo teoretycznie tymczasowe (prowizoryczne) przywrócenie kontroli trudno będzie później odkręcić. Jak nauczyło nas wielowiekowe doświadczenie, prowizoryczne rozwiązania wyjątkowo dobrze znoszą próbę czasu.
Piotr Wołejko