Dość groteskowo wyszło z Grecją. Tak jak można się było spodziewać, premier Tsipras był w tak żałosnej sytuacji, że – przez referendum – postanowił wywrócić stół, bo inni (wierzyciele) mieli za mocne karty, a on same blotki. Niestety, stół postawiono na nowo, a karty nie uległy zmianie. W efekcie Tsipras zgadza się na gorsze warunki niż te, które miał dwa tygodnie temu.
O ile w ogóle uda się ten aktualny deal zatwierdzić i jakoś wprowadzić w życie, to nie ma on szans być bardziej udany od poprzednich. Grecja nie wróci dzięki niemu do dobrej formy, a wierzyciele tylko w teorii zabezpieczyli spłatę pożyczonych Grekom pieniędzy.
Co więcej, rozmaite postanowienia układu są zupełnie zbędne, a niektóre – jak fundusz prywatyzacyjny – nie tylko księżycowe, ale – zwyczajnie, po ludzku – upokarzające. A przez to szkodliwe i kontrproduktywne (a propozycja z siedzibą funduszu w Luksemburgu to jak zrobienie kupy do czyjegoś łóżka – podobno taka forma ekspresji zyskuje na popularności wśród osób, które bardzo kogoś nie lubią i chcą to dobitnie wyrazić). Wracając do meritum, przewidywane z prywatyzacji greckich państwowych aktywów dziesiątki miliardów euro (50?!) są bardziej wirtualne od bitcoinów czy piesełomonet. Nigdy się nie ziszczą – dotychczasowy bilans greckiej prywatyzacji to marne 3 miliardy euro z hakiem.
Nie wiem, jak należy rozwiązać problem greckiego zadłużenia oraz strukturalnej niezdolności Grecji do normalnego (niepolegającego na nieustannym zadłużaniu się) funkcjonowania – gdybym wiedział, zarabiałbym siedmiocyfrowe kwoty w jednej z największych instytucji finansowych świata. Niemniej jednak, forsowane od lat metody, zarówno po stronie wierzycieli, jak i po stronie greckiej, są dalekie od tych, po które należałoby sięgnąć. Wierzyciele powinni raczej uzbroić się w większą cierpliwość i odroczyć na kilka dekad spłatę większości długu, natomiast Grecy muszą pogodzić się z tym, że stary system – rozumiem przez to funkcjonowanie państwa i obywateli w tym państwie – jest nie do utrzymania. Zmiana będzie szokiem, ale dopóki ten szok nie nastąpi, żadne sensowne reformy się nie powiodą. Niestety, ale wymuszanie zmiany mentalności wyłącznie finansowym batem przez wierzycieli nie może się powieść.
Piotr Wołejko