Po nieudanych próbach dyplomatycznego rozwiązania konfliktu, ukraiński prezydent Petro Poroszenko wrócił do siłowego wariantu wyzwolenia wschodnich regionów Ukrainy spod okupacji prorosyjskich bojówkarzy (proxy forces). Od początku było jasne, że zawieszenie broni nie przyniesie pożądanego przez Kijów rozwiązania, lecz chodziło zapewne o pokazanie Zachodowi, że na stole leżą wszystkie rozwiązania, a nie tylko użycie siły. Co ciekawe, siły prorosyjskie zaczęły odwrót i opuściły m.in. Kramatorsk i Słowiańsk – miasta-ikony konfliktu, o które przez wiele tygodni toczyły się zażarte walki. Bojówkarze przenieśli się do Ługańska i Doniecka, gdzie zamierzają bronić się do… ostatniego człowieka.
Czy zbliżamy się do końca walk na wschodzie Ukrainy?
W obliczu powyżej opisanych zdarzeń na usta ciśnie się zasadnicze pytanie – czy obecne wydarzenia to taktyczny odwrót czy strategiczna porażka sił prorosyjskich, a więc także Moskwy. Ukraina właśnie podpisała z Unią Europejską umowę stowarzyszeniową, a wcześniej zerwała współpracę firm sektora obronnego z Rosją – co jest bronią obosieczną, bo istniejące powiązania ukraińsko-rosyjskie w tej dziedzinie są bardzo głębokie. W odpowiedzi na umowę z UE Rosjanie straszą już „poważnymi konsekwencjami”, które mogą być bolesne dla ukraińskiej gospodarki, a więc także dla zwykłych obywateli. Retorsje nie ograniczą się tylko do „broni gazowej”, a zapewne dotkną nie tylko Ukrainę – Rosja już przewiduje jesienno-zimowy kryzys gazowy w Europie z powodu ukraińsko-rosyjskich sporów o warunki dostaw gazu na Ukrainę. W takich warunkach Kijów musi przygotować i przeprowadzić wybory parlamentarne (co ma sens dopiero po wyzwoleniu całego terytorium kraju), a Unia Europejska cały czas trzymać na podorędziu instrumenty sankcji ekonomicznych. Niestety, entuzjazm do sankcji spada – a nigdy nie był przesadnie wysoki – i to działa na korzyść Moskwy. Spotkałem się z komentarzami, iż Rosja czeka z dalszymi posunięciami aż w połowie lipca odbędzie się szczyt przywódców UE, by w okresie wakacyjnej flauty mieć w zasadzie wolną rękę. Czy tak w istocie będzie?
Wracając do pytania – taktyczny odwrót czy strategiczna porażka – trudno udzielić dziś jednoznacznej odpowiedzi. Można znaleźć argumenty na poparcie obu tez, lecz ja skłaniałbym się na razie ku tej pierwszej opcji. Momentem decydującym o sukcesie prezydenta Poroszenki będzie odcięcie bojówkarzy od wsparcia Rosji (co może nastąpić tylko w drodze decyzji podjętej na Kremlu, a nie w wyniku działań sił zbrojnych Ukrainy). Wsparcie to jest niezbędne dla podtrzymywania ognia „rebelii” na wschodzie Ukrainy. Bez stałego dopływu zaopatrzenia i uzupełnień bojówkarze poniosą całkowitą porażkę. Nie można wykluczyć, że docelowo tak właśnie będzie i Moskwa przewidziała to w swoim scenariuszu (to, czyli klęskę proxy forces), ale najważniejszy jest tutaj kalendarz. Czy Rosja jest gotowa pozbyć się przydatnego narzędzia, o którym szerzej pisałem pod koniec maja br., już teraz, czy lepiej poczekać na dalszy rozwój sytuacji? Konflikt wokół Doniecka czy Ługańska świetnie zdejmuje z agendy ewentualne pretensje wobec rosyjskiej aneksji Krymu, od której minęło dopiero kilkanaście tygodni. Niewygasający pożar na wschodzie Ukrainy jest więc użyteczny na wiele sposobów.
Na co jeszcze zwracać uwagę?
W cieniu konfliktu na Ukrainie Rosja przeprowadza zasadnicze zmiany prawne dotyczące prywatnych firm wojskowych (PMCs). Odegrały one istotną rolę na Krymie, zapewne działają także na wschodzie Ukrainy. Warto przyglądać się temu zagadnieniu, gdyż – czego jesteśmy świadkami od kilku miesięcy – prywatne firmy wojskowe stają się popularnym narzędziem prowadzenia wojny asymetrycznej.
Piotr Wołejko