Współczesne polskie media niezwykle rzadko odnoszą się do wydarzeń międzynarodowych. Jednym z nielicznych wyjątków jest sytuacja na Ukrainie, zwana potocznie „europejskim majdanem” – ze szczególnym uwzględnieniem ostatnich dwóch-trzech tygodni. Okres ten przyniósł spektakularną wywrotkę komentatorów spraw międzynarodowych we wszystkich chyba massmediach. Uprawiane zaklinanie rzeczywistości, niesłusznie zwane prognozami i komentarzami, naraziło widzów i słuchaczy na wstrząs psychiczny, gdyż z rysowanego obrazu defilady zwycięstwa na kijowskim majdanie zostaliśmy teleportowani na skraj wojny – i to w wystąpieniu samego premiera.
Niestety wstrząs jest uzasadniony, gdyż wbrew tworzonym pozorom sytuacja na Ukrainie jest coraz groźniejsza dla Polski. Nie idzie tutaj o pojawiające się co jakiś czas ostrzeżenia o pleniącym się w Kijowie faszyzmie czy banderowcach szykujących kolejny majdan w Przemyślu, czy też o ruskich czołgach grzejących silniki w Brześciu, ale o poważne ryzyko wciągnięcia Polski w otwarty konflikt z dużo silniejszym sąsiadem.
O co w tym wszystkim chodzi?
Na początek warto sobie uświadomić rzecz dla obserwatorów oczywistą – w Kijowie nie chodzi o Ukrainę, ale o Moskwę. Ukraina to tylko jedno z pól na globalnej szachownicy, co gorsza dla Polski – wcale nie najważniejsze dla tzw. Zachodu, a całkiem istotne, głównie zresztą z przyczyn wewnętrznych, dla Rosji. Efektem konsolidacji wewnętrznej Rosji jest próba odzyskania przynajmniej części pozycji przy stole wielkich mocarstw. Obserwowany spór wynika z faktu, że miejsce to można odzyskać tylko kosztem któregoś z obecnych graczy.
Warto podkreślić, że siła Rosji w obecnym świecie wynika w dużym stopniu z jej słabości. Parasol z broni nuklearnej oraz relatywnie silna armia wraz z miejscem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ zapewniają niezależność od presji militarnej. Oparcie gospodarki na eksporcie węglowodorów i brak znaczących rynków eksportowych (poza uzbrojeniem) powoduje, że brak jest możliwości wywierania presji ekonomicznej. Jak łatwo jest taką presję wywoływać jest pokazuje polski eksport na rynki wschodnie i wprowadzone przez władze w Moskwie od czasu do czasu embarga. Nie tylko Warszawa, ale i Bruksela, czy też Waszyngton, nie mają możliwości odpowiedzenia kontrśrodkami. Żadna z rosyjskich gałęzi gospodarki ani firm, nie zdobyła żadnego z rynków międzynarodowych. Nie ma więc za bardzo w co uderzyć sankcjami.
Watko podkreślić, że kolejnym błędem pojawiającym się praktycznie we wszystkich komentarzach było uznawanie pogarszającej się sytuacji ekonomicznej Rosji za przesłankę do jej „spokojnego” zachowania się wobec wydarzeń w Kijowie. Często bywa tak, że tzw. szoki zewnętrzne mają istotny wpływ na politykę wewnętrzną. Z punktu widzenia władców wpływ ten bywa zbawienny, gdyż najczęściej powoduje tzw. „konsolidację obozu władzy”. Dla władzy ma to zazwyczaj zbawienny wpływ, gdyż zmusza do milczenia nie tylko opozycyjnych krytyków, ale obniża też niezadowolenie zwykłych obywateli, czy też poddanych. Reakcją na strach jest zaspokajanie deficytu bezpieczeństwa tam, gdzie najbliżej, czyli u swoich władców. Puste brzuchy burczą wtedy mniej. Metodę tą obecna elita władzy w Moskwie stosowała wielokrotnie – generalnie im bardziej będzie gwałtowna reakcja świata zewnętrznego, tym łatwiej będzie Putinowi utrzymać się przy władzy, jako carowi „zjednoczycielowi ziem ruskich”.
Zachód wobec Ukrainy
A co z interesami zachodnich graczy na Ukrainie? Kanclerz Merkel buduje swój image obrończyni zarówno wartości demokratycznych, jak i Europy przed wschodem i zachodem. Podstawą tej konstrukcji są zarówno przepychanki z Moskwą z jednej strony, jak i Waszyngtonem (vide afera Snowdena oraz rosnąca liczba azylantów politycznych – do których niedawno dołączyła – zaraz po Chodorkowskim, piękna Julia [Tymoszenko]). Berlin co prawda zwalcza wpływy polityczne Rosji, ale tylko na obszarze, który uznaje za swój. Nie angażuje się jednak w obszar postradziecki. Głównie wizerunkowa reakcja Berlina na działania Moskwy zapewnia realizację tej polityki przy niewielkich kosztach.
Kolejny gracz, czyli prezydent Obama, na obecnym etapie swojej prezydentury jest zainteresowany zapewnieniem sobie odpowiedniej ilości ulic i pomników nie tylko na terenie USA. Koniec drugiej kadencji zbliża się nieubłaganie, a jakiś spektakularny sukces międzynarodowy może się zdarzyć jedynie na Bliskim Wchodzie. A tam bez ministra Ławrowa ani rusz. Zasadniczym problemem nie tylko dla Ukrainy, lecz również dla Polski polega na tym, że dla zachodnich graczy Ukraina sama w sobie nie jest specjalnie istotna. Ma ona znaczenie jako źródło nacisku na Moskwę, który to – z przyczyn opisanych powyżej – ma pewien pozytywny wpływ na sytuację wewnętrzną Rosji. Nacisk ten nie jest więc przesadnie intensywny.
Jak gra Unia Europejska?
Szeroko reklamowany u nas „ukraiński” szczyt Unii wydaje się być czymś innym, niż się uważa w naszych mediach – będąc de facto pewną ofertą wobec Moskwy. Tak należy rozumieć ofertę popisania ‘części politycznej umowy stowarzyszeniowej” pomiędzy Kijowem a Brukselą, dość słusznie nazwanej „częścią muzyczno-śpiewną”, czyli niewiążącej w sensie prawnym preambuły tej umowy. To co odczytuje się w Polsce jako niesamowity postęp Ukrainy na Zachód jest nie tylko wyraźnym krokiem wstecz w stosunku do oferty z Wilna, ale de facto sygnalizacją możliwości pewnego kompromisu z Rosją w kwestii integracji Kijowa z Brukselą. Jest nią…… kazus Kanady – stowarzyszonej w NAFTA – i UE. Nie można być w dwóch uniach celnych jednocześnie – więc Kijów może politycznie stowarzyszyć się z UE, a gospodarczo ze wschodem.
Pozostałe uchwały szczytu są czysto kabaretowe – zaprzestanie negocjacji w obszarach polityki wizowej czy umowy o pogłębionej współpracy gospodarczej. Tą pierwszą od dawna blokowały Niemcy a drugą zawetował jeszcze premier Jarosław Kaczyński w… 2007 roku. Groźba sankcji, ale dopiero w przypadku zajęcia wschodnich obszarów Ukrainy, to przecież cicha zgoda na aneksję Krymu. W przypadku USA obecność militarna np. w Polsce nie wykracza poza standardy – istotną zmianą byłoby pozostawienie przysłanych samolotów do Polski i Litwy na stałe. Oznaczałoby to jednak złamanie tzw. Deklaracji Madryckiej, sprowadzającej się do obietnicy braku obecności zarówno oddziałów NATO, jak i infrastruktury militarnej Sojuszu na terytorium „nowych” członków, co z pewnością…. nie nastąpi.
Lekcja historii dla Polski
Miękkość reakcji wskazuje że Zachód nie wybiera się wiec na wojnę, ale na kolejną rundę negocjacji z Putinem, zapewne oczekując – z racji przejęcia władzy w Kijowie przez swoich stronników – lepszej oferty od Moskwy. Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że oferta ta niekoniecznie będzie dotyczyć Ukrainy, a co bardzo prawdopodobne – Iranu albo Syrii, i to w tym kontekście nastąpi rozwiązanie „kwestii ukraińskiej”. Co gorsza, do dzisiejszej sytuacji istnieje silna analogia historyczna związana z wydarzeniami sprzed stu lat, które oprócz jednego z wątków są całkowicie zapomniane.
Chodzi tutaj o próby powstrzymania historycznego poprzednika obecnej Rosji – czyli czerwonej Rosji, przez różne siły, również zagraniczne. Najciekawsze są oczywiście działania związane z tzw. frontem południowym, czyli Ukrainą. Jeśli zagłębimy się w ten fragment historii, odnajdziemy w nim wszystkie elementy układanki widoczne dzisiaj. W szczególności dwa (a tak naprawdę trzy, bo nie można zapominać o Zachodnioukraińskiej Republice Ludowej) państwa ukraińskie tj. prozachodnia i „pro wschodnia” Ukraina wchodząca w skład RF SRR, oraz odrębne działania ówczesnych tzw. mocarstw zachodnich, które wspierały tzw. „białych” …. na Krymie. Wszystkie elementy współczesnej układanki – czyli wschodnia i zachodnia Ukraina jak i Krym były już w grze.
Publicystom, a mam nadzieję że i naszym decydentom, znany jest ten element ówczesnego konfliktu. Z dzisiejszej perspektywy warto wskazać kluczowe elementy ówczesnej sytuacji, które doprowadziły do jej historycznego zakończenia. Po pierwsze, ówczesne mocarstwa nie przejawiały wielkiej woli do interwencji na rzecz sprawy ukraińskiej przeciwko Moskwie, mimo słabości powstającego dopiero bolszewickiego państwa. Ograniczano się jedynie do mało kosztownego wspierania lokalnych ruchów. Po drugie, ówczesne władze Polskie popełniły błąd oceniając siłę przeciwnika – Rosji Radzieckiej – i swoją własną. Skończyło się na cudzie nad Wisłą.
Podobnie źle odczytano zamiary zarówno Francji i Anglii, jak i rzekomo zagrożonych przez rewolucję Niemiec. Wszystkie te kraje w obliczu zapowiadającego się sukcesu Rosji w wojnie z Polską zaczęły grać na zwycięzcę – proponując mu dogodną granicę (tzw. linia Curzona), czy też blokując pomoc wojenną dla Polski. Bez wątpienia wojna polsko-rosyjska nam nie grozi, ale równie mało prawdopodobne jest utrzymanie się obecnego stanu rzeczy na Ukrainie.
Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości co do realnych zamiarów tzw. „Zachodu” nad Dnieprem, to marność oferty pomocowej powinna być ostatnim dzwonkiem alarmowym. Oczywiście może się to skończyć powrotem do punktu wyjścia, czyli chwiejnej koegzystencji różnych sił. Niestety, coraz bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym Rosja spacyfikuje – wywołany przez samą siebie – chaos na Ukrainie i przywróci ten kraj do politycznego ładu, być może nawet z imprimatur sił tzw. zachodnich ( pierwsze jaskółki zwrotu w tej dziedzinie można znaleźć na stronie BBC). Nie będzie to ład a la Janukowycz, lawirujący w miarę możliwości pomiędzy wschodem a zachodem, ale zapewne jakaś forma twardszych rządów autorytarnych – kontrolowanych w pełni i administrowanych z Moskwy. Oczywiście nie w kategoriach formalnych zewnętrzne – atrybuty państwowości Ukrainy pozostaną. W takim scenariuszu – kontynuując obecną politykę – blisko nam do sytuacji w jakiej znalazł się Piłsudski pod Kijowem w 1920 roku.
Oczywistością jest brak zasobów Warszawy do samodzielnego podtrzymania zachodniego kursu Kijowa – co powoduje, że powinniśmy zachować się jak dobry harcownik, który wie, że kiedy nadchodzi prawdziwe starcie ciężkozbrojnych, należy schronić się za linią swoich wojsk. Wydaje się, że właśnie jest ostatni dobry moment na taki zwrot, można nawet iść po śladach Orbana. Nawet jeśli za kilka lat na wschodzie będziemy graniczyli faktycznie wyłącznie z Rosją, to już dziś należy zrobić wszystko, żeby nie była to Rosja znacznie bardziej antypolska niż obecnie.
Marek Bełdzikowski