Czytelnicy Dyplomacji na Facebooku już wiedzą, kto sponsorował minione Święta. Był to Władimir Putin, który najpierw – w akcie prezydenckiej łaski – uwolnił Michaiła Chodorkowskiego, aktywistów Greenpeace oraz członkinie grupy Pussy Riot, a następnie zapowiedział udzielenie Białorusi pożyczki w wysokości 2 mld euro. Tuż przed tymi wydarzeniami Rosja obiecała gospodarcze wsparcie Ukrainie, by Kijów nie podpisał umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Triumf Putina? Rosja w ofensywie, a Zachód – jak zwykle w tej narracji – nie dał rady? Bynajmniej.
Rosyjskie sukcesy
Demitologizacja posunięć Rosji jest niezbędna, aby umieścić jej poczynania w odpowiedniej perspektywie. W tym roku Rosjanie rzeczywiście mają dobrą passę, lecz wcale nie posuwają się do przodu. Owszem, w Gruzji nieprzyjaznego Moskwie Saakaszwilego zastąpił Bidzina Iwaniszwili ze swoimi ludźmi, ale to bodaj największy „sukces” Rosji w ciągu ostatniego roku. Nowe władze w Tbilisi podchodzą do stosunków z Moskwą pragmatycznie, lecz – przynajmniej w deklaracjach – nie odcinają się od prozachodniego kursu swego kraju.
W sprawie Syrii udało im się obronić status quo, czyli powstrzymać Baracka Obamę przed interwencją zbrojną, lecz amerykański prezydent wcale się do niej nie palił, a gdy przyszło „pociągać za spust”, został na placu boju tylko z Francją Francois Hollande’a. Rosyjski szef dyplomacji Siergiej Ławrow, powszechnie uznawany za jednego z najlepszych – moim zdaniem może nawet najlepszego – ministra spraw zagranicznych, rozegrał Johna Kerry’ego, ale Rosja niewiele na tym zyskała. Ba, główny sukces to uratowanie twarzy Obamie, który zgodził się na manewr z usunięciem z Syrii broni chemicznej, by przykryć niefortunne przekroczenie „czerwonej linii”. Do dziś zresztą nie wiadomo, kto stał za atakiem chemicznym z sierpnia br., a znany dziennikarz Seymour Hersh jednoznacznie wskazuje na ugrupowanie Al-Nusra, powiązane z Al-Kaidą.
Działania standardowe i pod presją
Ukraina i Białoruś to bliskie nam państwa. Chcielibyśmy widzieć je jako niezależne podmioty (niezależne od Rosji), zorientowane na Zachód (głównie Ukraina). Rosjanie mają inne plany, a retoryka prezydenta Putina z ostatnich tygodni (pomoc bratnim krajom) jasno wskazuje, jakie – utrzymanie status quo. Integracja w ramach Unii Celnej czy tzw. Unii Eurazjatyckiej postępuje jak po grudzie, a państwa powstałe po rozpadzie ZSRR niechętnie patrzą na oddawanie świeżo zdobytej suwerenności w ręce dawnej metropolii. Robią, co mogą (na co pozwala geopolityka oraz warunki ekonomiczne), by dywersyfikować kontakty dyplomatyczne, otwierać się na nowe kierunki (Chiny, USA, Unia Europejska).
Pożyczka dla Białorusi i deal z Ukrainą nie powiększają wpływów Rosji. One je tylko konserwują na podobnym poziomie. Aleksandr Łukaszenka nadal będzie „robił swoje”, bo w Mińsku gra idzie o utrzymanie władzy oraz ewentualne przygotowanie sukcesji, a Wiktor Janukowycz nadal może podpisać umowę z UE, która leży na stole. Zrobi to, gdy uzna, że jemu (politycznie) i jego rodzinie (szybko bogacący się synowie) się to opłaci, albo gdy zostanie do tego zmuszony przez opozycyjne demonstracje bądź zbyt mocne naciski rosyjskie. Jak to w relacji patron-klient, patron wcale nie ma przemożnego wpływu na poczynania swych klientów.
Łaska dla Chodorkowskiego & Co. to niezbyt kosztowny gest, który ma zamknąć temat ewentualnego bojkotu Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Jeśli będzie trzeba, Putin wykona inne gesty, by ta impreza nie została przyćmiona czyjąś nieobecnością, wypowiedzią bądź zachowaniem. Podobnie jak w przypadku Chin i IO w Pekinie w 2008 r., sukces igrzysk jest celem nadrzędnym. Choć pamiętamy, że to nikt inny, tylko Rosjanie strollowali Chińczyków wojną w Gruzji na otwarcie olimpiady. Rewanżu raczej nie będzie, ale napięcie na Dalekim Wschodzie cały czas rośnie.
Co może Rosja?
Utrzymanie stanu posiadania to w zasadzie wszystko, na co dzisiejszą Rosję stać. Poszerzanie wpływów idzie opornie, chociaż nie brakuje ambitnych planów (vide otwarcie na Egipt, na który zaczynają kręcić nosem w Waszyngtonie). Jednak realizacja tych planów wymaga zręczności (tej Rosji raczej nie brakuje), pieniędzy (tu jest już gorzej) i, w większości przypadków, szczęśliwego zbiegu okoliczności. A szczęścia zabrakło Rosjanom chociażby w przypadku Iranu, który – pod płaszczykiem rozmów z P5+1 – dogaduje się w zasadzie bezpośrednio z Amerykanami, a uzgodnione porozumienie przedstawiane jest do akceptacji reszty zainteresowanych. Okazało się, że Rosjanie nie są absolutnie niezbędnym elementem tych negocjacji, a kolejna ich runda planowana jest już na 30 grudnia br.
Piotr Wołejko