Przed majówką opublikowałem tekst pt. „Czas na interwencję w Syrii?”, w którym analizowałem argumenty za i przeciw interwencji w tym kraju. Pod artykułem Czytelnicy zamieścili kilka komentarzy, a w nich zarzut: jak można spodziewać się, że Chiny czy Rosją przyjmą zachodni punkt widzenia w kwestii konfliktu w Syrii?! Z racji tego, że sprawa jest ważna, odpowiem wpisem zamiast komentarzem pod poprzednim artykułem.
Co naprawdę napisałem?
Zacznijmy od fragmentu wpisu, który spotkał się z ostrą reakcją: „Rozwiązaniem konfliktu nie jest interwencja wojskowa a dyplomacja i negocjacje. Najpierw trzeba nakłonić Rosję i Chiny do zachodniego punktu widzenia, iż należy bezzwłocznie rozpocząć przygotowania do zakończenia trwającej dwa lata rzezi. Następnie, przy wsparciu tych dwóch państw, powinny rozpocząć się negocjacje reżimu Assada z przedstawicielami najważniejszych ugrupowań opozycyjnych (w tym zbrojnych, a nie tylko cywilów) na temat nowego układu politycznego w kraju. Nad wszystkim powinna uważnie czuwać stała piątka RB ONZ, gdyż bez presji zewnętrznej strony mogą nie mieć motywacji do osiągnięcia szybkich postępów. Po zawarciu porozumienia, nie determinując, jak powinno ono wyglądać, należy zapewnić jego egzekucję – a to zapewne sprowadzi się do powstrzymania radykalnych ugrupowań dążących do realizacji swoich celów”.
Sprzeczne interesy głównych graczy
Clue problemu w sprawie Syrii stanowi fakt, iż główni gracze nie mogą się porozumieć co do celu i sposobu postępowania. Rosja i Chiny klasycznie już obstają za zasadą suwerenności i niedopuszczalności zmiany reżimu poprzez zewnętrzną interwencję. Inny punkt widzenia prezentują państwa zachodnie, które w myśl swoich interesów i pod pretekstem ochrony ludności cywilnej (zasada responsibility to protect – R2P: więcej m.in. tutaj) dążą do obalenia Assada i utworzenia nowego modelu politycznego. Między tymi dwoma stanowiskami nie ma oczywiście punktu stycznego, jakiegoś najmniejszego wspólnego mianownika. Do tego potrzebne są uzgodnienia. W grę wchodzą jednak zarówno pryncypia (Chiny i Rosja), jak i interesy geopolityczne (głównie Rosja). Moskwa broni swojego tradycyjnego sojusznika (ZSRR był sponsorem ojca obecnego prezydenta Syrii), który z kilku powodów jest cennym atutem. Po przykładzie libijskim Rosjanie nie są skłonni do ustępstw, które przekładają się na geopolityczne i finansowe straty.
Wpływ doniesień o użyciu broni chemicznej na sytuację wokół Syrii
Tak rozumiem sytuację i w swoim wcześniejszym wpisie, w szczególności zaś w przytoczonym wyżej fragmencie, nie miałem na myśli abstrakcyjnego założenia, iż Rosja i Chiny mają w pełni przyjąć zachodni punkt widzenia. Z brzmienia tekstu wynika wprost, iż chodzi o przekonanie tych państw do tego, że czas podjąć działania zmierzające do zakończenia wyniszczającej Syrię wojny domowej. Narzędziem, za pomocą którego można to osiągnąć jest dyplomacja, nie zaś jakakolwiek forma interwencji o charakterze militarnym.
Po doniesieniach o tym, iż na niewielką skalę użyty został gaz bojowy (sarin) pojawiły się nadzieje na amerykańską interwencję. Z biegiem czasu okazuje się, że po broń chemiczną mogli sięgnąć rebelianci (takie są wstępne ustalenia Carli del Ponte z ONZ, chociaż Amerykanie dyskredytują tego typu informacje). Potrzeba więcej dowodów i świadectw, najlepiej naocznych świadków. Jeśli rzeczywiście po sarin sięgnęli rebelianci, to ciężko będzie forsować popularny w kręgach zachodnich pogląd o szkoleniowym i sprzętowym wsparciu ich walki. Wówczas opcja dyplomatyczna zyska na popularności, bo stanie się de facto jedyną alternatywą dla kontynuacji wojny domowej, która może potoczyć się w każdą stronę – zwycięstwo Assada, zwycięstwo rebeliantów, walka na wyniszczenie. Jak się okazuje, Rosjanie i Amerykanie osiągnęli jakiś rodzaj porozumienia co do nakłonienia stron konfliktu do rozpoczęcia negocjacji. Warto przyglądać się uważnie, co z tego wyniknie.
Czas przyzwyczaić się do obszarów niestabilności i państw upadłych?
Niezwykle ciężko będzie jednak osiągnąć nie tylko porozumienie, lecz dogadać się co do formuły i uczestników samych rozmów. Utrudniają to nie tylko rozbieżne interesy głównych potęg, państw regionu (Iran, Katar, Arabia Saudyjska, Turcja) i wewnętrznych oraz aktorów, jak też ich mnogość (po stronie opozycji). W dzisiejszych czasach dyplomacja to trudny kawałek chleba, a wszechobecne media utrudniają prowadzenie zakulisowych, gabinetowych rozmów. Ten temat poruszył w ciekawej analizie Robert Kaplan ze Stratforu. Smutna jest konkluzja jego tekstu – niektóre państwa są tak skonstruowane, że grozi im długoterminowa słabość, niestabilność czy chaos. Państwa upadłe były, są i będą. Wszystkich nie uratujemy.
Może być też tak, jak podsumował jeden z komentujących poprzedni wpis o Syrii, iż mamy do czynienia z rozpadaniem się sztucznego kolonialnego tworu, jakim jest państwo syryjskie. Zmiana granic to w historii coś zupełnie naturalnego, chociaż z oczywistych względów politycy żyjący tu i teraz obawiają się takiego procesu. Godzi on bowiem w legitymację państwa i jego elit rządzących, a przez to osłabia także inne państwa. Stąd wspólne dążenie – może to jest właśnie ten najmniejszy wspólny mianownik z początku niniejszego wpisu – do ocalenia Syrii w jej dzisiejszych granicach.
Piotr Wołejko