Zadziwiającego rozmachu nabiera kampania wzywająca do bojkotu meczów Euro 2012 rozgrywanych na Ukrainie. Bojkotującymi zamierzają być Holendrzy i Niemcy, a przyczyną bojkotu jest traktowanie byłej premier Julii Tymoszenko, wsadzonej za kratki przez prezydenta Wiktora Janukowycza z powodów czysto politycznych. Bojkot nie stanowi jednak dobrego rozwiązania, a wzywający do niego Holendrzy nie tak dawno stracili wiarygodność w dziedzinie obrony praw człowieka. Dziś zachowują się jak diabeł w starym przysłowiu o przebieraniu się w ornat i dzwonieniu na mszę.
Nie ulega wątpliwości, że zamknięcie w więzieniu liderki opozycji to zwyczaje krańcowo odległe od europejskich standardów i Janukowycz wyrządza sobie i Ukrainie poważną krzywdę. Sobą ukraiński prezydent mało się przejmuje i apelowanie do jego godności nie ma większego sensu. Mało go po prostu obchodzi opinia Zachodu. Krzywdzi jednak Ukrainę, która z państwa aspirującego do członkostwa w UE przeistacza się w quasi-autorytarny kraj, któremu bliżej do satrapii Kazachstanu czy Azerbejdżanu niż do Polski czy Belgii. Wizerunek Kijowa na Zachodzie tylko przez krótką chwilę po Pomarańczowej Rewolucji był pozytywny, a od dłuższego już czasu systematycznie się pogarsza. Spory udział miała w tym bohaterka obecnego sporu, która będąc u władzy robiła niewiele, by zbliżyć swój kraj do Europy.
Bojkot to niewłaściwa droga
Więzienie dla Tymoszenko to skandal i kraje UE dobrze robią potępiając Janukowycza i jego rząd za traktowanie liderki opozycji. Jednak bojkot to żadne rozwiązanie, a walka o prawa człowieka powinna być toczona stale, a nie wtedy, gdy się to koniunkturalnie opłaca. Dlaczego bojkot to kiepski pomysł? Nieobecność oficjeli nie jest praktycznie w żadnym przypadku tak wymowna jak ich ekspresyjna obecność. Puste krzesełka zajmą inni oficjele, natomiast w razie obecności i udziału w wydarzeniu można jasno i dobitnie wyrazić swoje zdanie.
Od koszulek czy transparentów po treściwą wypowiedź dla mediów – to tylko niektóre propozycje zachowań po stokroć skuteczniejszych od bojkotu. Potrzeba tylko konsekwencji, czyli powtarzania „demonstracji” na każdym meczu na Ukrainie, od pierwszego starcia grupowego po spotkanie finałowe. Czy można wyobrazić sobie lepszą kampanię na rzecz praw człowieka i demokracji niż trzytygodniowe święto futbolu na Starym Kontynencie? Nieobecność, bojkot, to rozwiązanie dobre tylko wtedy, gdy decydujemy się wycofać także reprezentacje z udziału w turnieju. Inaczej narażamy się na śmieszność. Jednak proste porównanie zaprezentowanych wyżej rozwiązań pokazuje wprost, która opcja powinna zwyciężyć.
Prawa człowieka na stałe
Druga sprawa to wiarygodność tych, którzy za bojkotem najgłośniej gardłują. W czołówce krzykaczy i piewców pustego gestu, jakim byłby bojkot, znajdują się Holendrzy. Tak Moi Drodzy, Holendrzy! Dziś prawa człowieka na Ukrainie są im najdroższe na świecie. Wczoraj nie czuli większego dyskomfortu, gdy nacjonalistyczna partia Geerta Wildersa urządzała antypolską kampanię nienawiści. Uri Rosenthal, minister spraw zagranicznych w rządzie premiera Marka Rutte (mniejszościowy gabinet, wspierany przez partię Wildersa), stał się teraz obrońcą praw człowieka na Ukrainie. Teraz jest bardzo szlachetny i głośno to podkreśla. Niestety, gdy potrzebna była odwaga i bezwzględne potępienie ksenofobii quasi-partnera koalicyjnego Pan Rosenthal wybrał milczenie. Jak widać, Holendrom drogie są prawa człowieka za granicą, na dalekiej Ukrainie, natomiast na własnym podwórku prawa człowieka to zbędny frazes.
Nie jest moim zamiarem atakować personalnie Pana Uriego Rosenthala. Wskazuję tylko, że selektywne podejście do ochrony i promocji praw człowieka naraża na śmieszność i powoduje utratę wiarygodności. Tymczasem Holandia, tak samo jak UE, Zachód czy globalna wspólnota demokracji powinny popierać prawa człowieka zawsze i wszędzie. Jasny i koherentny przekaz w tej dziedzinie może zdziałać więcej niż miliardy dolarów, ponieważ buduje pozytywny wizerunek oparty na fundamentalnych wartościach. Buduje soft power pozwalające burzyć mury (jak ten berliński) i wspierać lokalne społeczności w ich drodze do lepszego życia.
Dlatego nie możemy kompromitować się tak, jak uczynił to holenderski rząd. Czasem pryncypia muszą wziąć górę nad realpolitik. Rząd Ruttego i tak upadł kilka tygodni po tym, gdy premier nie uznał za stosowne potępić Wildersa. Upadek gabinetu spowodował ten sam Wilders, któremu kalkulowało się nie popierać cięć budżetowych. Rozpisano nowe wybory, a Wilders cięcia poparł. Dał pokaz daleko idącego cynizmu i nihilizmu politycznego. Jeśli inni będą szli drogą Marka Rutte, soft power Zachodu szybko zmaleje.
Realpolitik nie zawsze skuteczna
Siłą Zachodu jest to, że obywatele są na pierwszym miejscu. Jeśli nie będziemy rozmawiać o prawach człowieka z Chinami, Arabią Saudyjską czy Rosją, kraje te będą nas rozgrywać i ogrywać, a Zachód przestanie być wzorem do naśladowania. Nie można prowadzić polityki w oderwaniu od wartości. Dostrzegał to Jimmy Carter i jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Zbigniew Brzeziński. Stąd ich wsparcie dla Radia Wolna Europa, ruchów obywatelskich i niezależnych organizacji w krajach bloku wschodniego, a także twarde egzekwowanie postanowień tzw. trzeciego koszyka aktu końcowego KBWE z Helsinek.
Zamiast bojkotu mówmy głośno o problematyce praw człowieka na Ukrainie. Wykorzystajmy Euro do promocji praw człowieka. Prowadźmy poważną politykę zamiast uciekać się do pustych gestów.
Piotr Wołejko