Po raz 14. od wybuchu rewolucji przeciwko Hosniemu Mubarakowi nieznani sprawcy wysadzili w powietrze gazociąg z Egiptu do Izraela przebiegający przez Półwysep Synaj. Kair jak na razie nie potrafi, a może i nie specjalnie nie chce, zapewnić rurociągowi odpowiedniej ochrony, a Izrael musi szukać gazu z innych źródeł.
Odpowiedzialność za niszczenie infrastruktury energetycznej spada na zamieszkujących Synaj Beduinów. W porewolucyjnej rzeczywistości zaczęli się domagać poszanowania ich praw, przede wszystkim własności ziemi, na której reżim wznosił ekskluzywne kurorty turystyczne. Sprzeciwiają się też dyskryminacji w państwie egipskim. Jednak wybryki Beduinów to tylko część odpowiedzi na pytanie, co dzieje się na Synaju. A dzieje się wiele i nie są to wydarzenia, które powinny wzbudzać naszą radość.
Na mocy traktatu pokojowego między Izraelem a Egiptem z 1979 roku Półwysep Synaj został w dużej mierze zdemilitaryzowany. Podzielono go na kilka stref, w których egipskie siły bezpieczeństwa mogą przebywać za zgodą Izraela. Do tego ograniczono ich liczebność. Izrael asekurował się, co było uzasadnione, na ewentualność ataku ze strony Egiptu. Dziś tamte ustalenia mszczą się zarówno na Izraelu, jak i na Egipcie. Synaj stał się krainą bezprawia, w której panoszą się nie tylko roszczeniowo nastawieni Beduini, lecz również terroryści z Al-Kaidy (i zapewne innych podobnych jej ugrupowań). Sytuacji nie poprawia fakt, iż porewolucyjny Egipt został niemalże zalany bronią, przemycaną z Libii oraz Sudanu. Premier Egiptu mówi o nawet 10 milionach sztuk nielegalnej broni. To prawdziwie wstrząsająca liczba.
Nic dziwnego, że w Kairze coraz głośniej mówi się o konieczności renegocjacji traktatu pokojowego z Izraelem. W innym wypadku uporządkowanie sytuacji na Synaju wydaje się zadaniem niemożliwym do wykonania. Izrael zgodził się co prawda na zwiększenie liczebności egipskich sił bezpieczeństwa, lecz mowa tutaj o setkach, a nie tysiącach potrzebnych żołnierzy i funkcjonariuszy. Izrael obawia się jednak, iż zgoda na renegocjacje traktatu położy fundament pod jego wypowiedzenie. W Izraelu bardzo ostrożnie patrzą na rosnące w siłę Bractwo Muzułmańskie. Nie brakuje głosów, iż Bractwo doprowadzi do zerwania traktatu, a kolejne udane próby wysadzenia w powietrze gazociągu nie stanowią dla polityków Bractwa powodu do zmartwienia.
Dlatego też Izrael, jak to ma w zwyczaju, zagroził Egipcjanom przeprowadzeniem odwetowych uderzeń militarnych na cele na Półwyspie Synaj. Groźby pojawiły się po tym, gdy z terytorium Egiptu wystrzelono w kierunku Izraela kilka rakiet. Izrael w żadnej mierze nie może pogodzić się z sytuacją, gdy jego terytorium będzie ostrzeliwane zarówno z północy, przez Hezbollah, jak i z południa, przez palestyński Hamas oraz bliżej nieokreślone grupy z egipskiego Synaju. Obecne ostrzeżenia Izraela traktowałbym poważnie, natomiast Jerozolima/Tel Awiw pozostawi Egipcjanom trochę czasu na załatwienie problemu własnymi siłami. Mimo ostrożności w podejściu do Bractwa, Izrael bardzo ceni sobie pokój z Egiptem i nie będzie podejmował radykalnych kroków, do jakich z pewnością należałoby zaliczyć przeprowadzenie ataku na cele w Egipcie.
Wszystko to pokazuje jednak, że sytuacja na Bliskim Wschodzie coraz bardziej się zagęszcza, a – przewidywane już w chwili trwania rewolucji – pogorszenie sytuacji geopolitycznej Izraela staje się faktem. Zadziwiające jest to, że Izrael, zamiast skupić się na problemach z Egiptem, próbuje wplątać region i wiele państw świata w awanturę z Iranem. Wygląda to na lekceważenie aktualnych problemów w bezpośrednim sąsiedztwie kosztem zajęcia się ewentualnymi przyszłymi problemami w sąsiedztwie dość odległym. Skupianie zasobów na niewłaściwym problemie nie stawia izraelskiego rządu w dobrym świetle.
Piotr Wołejko