Dyskusji o rywalizacji na Pacyfiku ciąg dalszy. Dziś druga część artykułu specjalizującego się w polityce australijskiej Jarosława Błaszczaka, który na moją prośbę odniósł się do opublikowanego w dniu 16 listopada wpisu pt. Wielka Gra o Pacyfik. Pierwszą część artykułu przeczytacie tutaj.
Cztery fazy stosunków Australia-Chiny
Stosunki chińsko-australijskie można podzielić historycznie na cztery fazy. Pierwsza to okres od powstania ChRL do uznania przez Australię rządów komunistycznych w Państwie Środka, co miało miejsce dopiero w 1972 roku. Jak już sygnalizowałem, był to czas półoficjalnego rozwoju więzów gospodarczych, ale na razie dotyczących głównie sektora rolno-spożywczego, przy jednoczesnych lodowatych stosunkach politycznych. Druga epoka to okres od 1972 do 1989, czyli oczywiście do masakry na Placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie, która zrobiła piorunujące wrażenie na australijskiej opinii publicznej. Jest to czas wzajemnej fascynacji, zwłaszcza po stronie australijskiej. Wymieniane są niezliczone wizyty na różnych szczeblach, rozwija się współpraca naukowa i kulturalna, a Chiny stają się modne wśród australijskich turystów. Naturalnie idzie też za tym współpraca gospodarcza. Ułatwieniem jest również zdecydowana liberalizacja rasistowskiej dotąd polityki imigracyjnej Australii i otwarcie się na przybyszów z Azji, nawet w roli stałych mieszkańców.
Po wydarzeniach z czerwca 1989 w Australii następuje okres gorzkiej refleksji nad własnym postrzeganiem Chin – wielu wpływowych komentatorów przyznaje się czy oskarża współobywateli o zbudowanie sobie wyidealizowanego, wręcz naiwnego obrazu Chin, który w jednej chwili rozsypał się jak domek z kart. Nie trwa to jednak długo. Już w 1991 były premier Australii Gough Whitlam, znany sinofil, jako pierwszy tej rangi zachodni polityk składa wizytę w Chinach i przełamuje ich izolację dyplomatyczną, w jakiej znalazły się po krwawym stłumieniu studenckich protestów. W tym samym roku na czele australijskiego rządu staje Paul Keating, dla którego stosunki z szeroko rozumianym basenem Pacyfiku są absolutnym priorytetem polityki zagranicznej – dość powiedzieć, że był on współtwórcą APEC. Te wydarzenia otwierają trwającą do dziś fazę czwartą stosunków z Chinami – fazę bardzo dynamicznie rozwijających się i coraz bliższych relacji. Być może zbyt bliskich.
Relacje dzisiaj – dwa strategiczne partnerstwa
I tak idąc przez historię doszliśmy do sytuacji współczesnej, a zarazem do sedna problemu, który analizował już w tekście Wielka Gra o Pacyfik Piotr Wołejko. Gdyby chcieć ująć ten problem maksymalnie lakonicznie i prosto, można powiedzieć tak: Australia ma obecnie dwóch absolutnie kluczowych partnerów, Stany Zjednoczone i Chińską Republikę Ludową. W obu przypadkach są to zupełnie inne relacje, co za chwilę rozwinę, ale każdy z tych partnerów ma dla Australii fundamentalne znaczenie. Z żadnego z nich Australia nie chciałaby rezygnować, z oboma chce pielęgnować jak najlepsze relacje. Ale co się stanie, jeśli wydarzenia na regionalnej i globalnej arenie politycznej sprawią, że te dwie lojalności będą nie do pogodzenia? W moim odczuciu jest to najważniejsze pytanie w analizie współczesnej polityki zagranicznej Australii.
Podczas wizyty prezydenta Obamy w Australii ogłoszono, iż w Darwin powstanie baza amerykańskiej piechoty morskiej. Darwin jest stolicą i największym miastem najbardziej zapadłego i słabo rozwiniętego spośród stanów i terytoriów Australii, Terytorium Północnego. Wybór tego miejsca ma znaczenie zarówno praktyczne, jak i symboliczne. Co do względów praktycznych, Darwin jest także największym miastem i portem północnego wybrzeża Australii, co w oczywisty sposób ułatwia szybkie przerzucenie niezbędnych sił w zasadzie w całej Azji Południowo-Wschodniej czy na zachodnim Pacyfiku. Jeśli chodzi o symbolikę, Darwin było w czasie II wojny światowej jedynym spośród większych miast Australii, które mocno ucierpiało w wyniku japońskich nalotów, przeprowadzonych w lutym 1942 roku, a przypomnianych niedawno w filmowej superprodukcji „Australia”. Rozmieszczając swoich żołnierzy właśnie tam, Ameryka symbolicznie wysyłka sygnał, że z jej pomocą tak dramatyczne wydarzenia już się w historii Australii nie powtórzą.
Warto jednak pamiętać, iż nawet bez nowej bazy w Darwin, na terenie Australii istnieją trzy ważne, choć ze swej natury mało eksponowane instalacje. Najsłynniejszą z nich jest wspólna baza wojskowa w Pine Gap, na pustyni na pograniczu Terytorium Północnego i stanu Australia Południowa, niemalże na geograficznym środku kontynentu. Oficjalnie charakter tego miejsca jest objęty ścisłą tajemnicą. Jest to jedyne miejsce w Australii, gdzie żadnemu samolotowi nie wolno przelatywać poniżej wysokości 5500 metrów. Jakiekolwiek próby nawet podejścia pod bramę przez osoby nieuprawnione kończą się, w najlepszym razie, odwiezieniem do najbliższego miasteczka przez policję lub żandarmerię. Nieoficjalnie, jest to jeden z największych na świecie ośrodków wywiadu elektronicznego, gdzie znajduje się osiem ogromnych anten działających w ramach programu ECHELON, prowadzonego przez wojskowe służby specjalne USA, Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii i Nowej Zelandii. Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym i spekulacjom ekspertów, dzięki sieci co najmniej kilku takich ośrodków na świecie, ECHELON potrafi przechwycić każdą formę komunikacji elektronicznej na Ziemi – telefony, faksy czy wszystko, co przechodzi przez Internet. Podobny charakter, choć na mniejszą skalę, mają także dwie wspólne bazy w stanie Australia Zachodnia. Dodatkowo bazy w Australii są jednym z miejsc, gdzie Amerykanie odbierają dane ze swoich satelitów szpiegowskich.
Gdyby chcieć jakoś zaszufladkować charakter więzów łączących obecnie USA i Australię, jest to przede wszystkim bardzo bliski sojusz wojskowy, będący wciąż fundamentem bezpieczeństwa Australii, zwłaszcza bezpieczeństwa rozumianego bardzo tradycyjnie – jako wolność od fizycznych zagrożeń dla terytorium Australii i jej ludności. Naturalnie nie można też zapominać o więzach kulturowych. Co prawda specyficzna australijska odmiana języka angielskiego jest zdecydowanie bliższa oryginałowi brytyjskiemu niż mutacji amerykańskiej, tym niemniej oddziaływanie amerykańskiej kultury na Australię jest ogromne, bez wątpienia większe nawet niż na Polskę. W mniejszym stopniu działa to też w drugą stronę, wszak takie gwiazdy jak Nicole Kidman, Hugh Jackman, Russell Crowe, Kylie Minogue, Geoffrey Rush czy Cate Blanchett, by wymienić tylko kilka nazwisk, to sami Australijczycy. Tego rodzaju relacje bywają ignorowane zwłaszcza przez miłośników realistycznego spojrzenia na stosunki międzynarodowe (mam oczywiście na myśli realizm jako prąd myślowy, a nie cechę w znaczeniu potocznym), a niesłusznie, bo więzi kulturowe bywają znacznie trwalsze od politycznych czy wojskowych.
Stosunki z Chinami nie dają się zdefiniować tak łatwo. Na pierwszy rzut oka ich najbardziej oczywistym wymiarem są więzy ekonomiczne. Niekiedy zapominamy, że choć niewątpliwie Australia jest państwem wysokorozwiniętym w sensie cywilizacyjnym, to jednak jej struktura eksportu nie różni się specjalnie np. od Demokratycznej Republiki Konga, będąc opartą przede wszystkim na surowcach kopalnych, a w mniejszym stopniu także na rolnictwie.
Chiny są dla Australii wymarzonym odbiorcą eksportu, ponieważ ich wciąż bardzo dynamicznie rozwijająca się gospodarka jest w stanie wchłonąć właściwie nieograniczone ilości surowców, zwłaszcza energetycznych. Choć wzbudza to duże emocje wśród opinii publicznej, Australia sprzedaje Chinom nawet uran, warto zresztą pamiętać, że jest ona czymś w rodzaju uranowej Arabii Saudyjskiej, mając ogromne i wciąż słabo wykorzystane złoża. Nie bez znaczenia jest także widoczna zmiana w polityce energetycznej Chin w ostatniej dekadzie. Wcześniej Państwo Środka zadowalało się zakupem tego, co inni gracze oferowali na rynku. Obecnie jednak Chiny starają zabezpieczyć się przed rynkowymi zawirowaniami, wywołanymi przez czynniki ekonomiczne czy też polityczne. W ramach tej polityki inwestują ogromne pieniądze w branże wydobywczą w wielu krajach. W ten sposób oczywiście nie przeniosą złóż do siebie, ale roztaczają nad nimi pieczołowitą kontrolę i zapewniają sobie stabilność oraz korzystne warunki dostaw na dziesięcioleci.
Znaczącym beneficjentem tej polityki jest także Australia, która ma ze swoim interiorem problem podobny, jak Rosja z Syberią – zostało tam jeszcze pod ziemią całe mnóstwo bogactw, ale ich wydobycie wymaga ogromnego kapitału inwestycyjnego, przekraczającego chęci i możliwości rodzimych firm. Chiny chętnie przychodzą tu z pomocą, co najbardziej widoczne jest obecnie w sektorze gazu ziemnego. Ma to również duże znaczenie społeczno-politycznej w samej Australii, bowiem inwestycje te bardzo ożywiają najsłabiej rozwinięte części kraju, dając pracę tysiącom ich mieszkańców.
Ale nie można sprowadzać tych stosunków tylko do gospodarki. Australia zdaje sobie sprawę, że w najbliższych dekadach to właśnie Chiny będą mocarstwem nadającym ton jej części świata. Nie jest jeszcze do końca jasne, czy będą w tej roli samodzielnie, czy też w konkurencji z USA, ale na pewno od ich postawy będzie zależeć w regionie bardzo wiele. W tym kontekście często pada określenie responsible stakeholder („odpowiedzialny udziałowiec”), które co prawda zostało wypracowane w kręgach dyplomacji amerykańskiej, ale dobrze oddaje politycznej oczekiwania Australii wobec Chin. Chodzi o to, aby były gotowe być jednym z liderów regionu nie tylko poprzez realizację własnych interesów i gospodarcze podporządkowywanie sobie sąsiadów, lecz także przez współudział w rozwiązywaniu problemów w tej części świata, zwłaszcza politycznych. Niewątpliwie najważniejszym jak dotąd testem, na ile Chiny chcą i mogą pełnić taką rolę, jest ich zaangażowanie w negocjacje z północnokoreańskim reżimem.
Zamiast pointy, nawiążę po raz ostatni do tekstu Wielka Gra o Pacyfik, w którym Piotr Wołejko zwracał uwagę na to, iż Chiny mogą czuć się okrążane przez pierścień sojuszników USA. Scenariusz taki jest analizowany wśród politologów od co najmniej kilku lat i być może faktycznie Waszyngton dąży do jego realizacji, choć nie bez przeszkód (moim zdaniem obecnie klucz do jego powodzenia znajduje się w Indiach, z którymi należy zbudować relacje jeszcze bliższe niż dotąd, a historia stosunków Dehli-Waszyngton wcale nie jest łatwa). Ale co do Australii, kluczową kwestią jest ta, iż Canberra w gruncie rzeczy wcale nie chce być w żadnym układzie wycelowanym w Chiny. Cała polityka zagraniczna tego państwa od kilkunastu lat balansuje między oboma mocarstwami. W jej interesie są jak najlepsze relacje chińsko-amerykańskie, zaś wszelkie ich zaognianie jest dla Australii niekorzystne i potencjalnie niebezpieczne.
Jarosław Błaszczak
Autor jest politologiem, specjalizuje się w polityce państw anglosaskich. Obecnie przygotowuje pracę doktorską na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, poświęconą historii australijskiej polityki zagranicznej.