Dziś mija 54. rocznica umieszczenia na orbicie okołoziemskiej pierwszego żywego stworzenia, jakim była suczka Łajka. Na orbitę wyniósł ją rosyjski satelita Sputnik 2. Wkrótce Amerykanie zrozumieli, że niedoceniany Związek Radziecki czyni istotne postępy w wyścigu zbrojeń i podjęli stosowne środki zaradcze, z powołaniem do istnienia NASA w 1958 roku na czele. Efektem wysiłków i nakładów był ogromny program kosmiczny, którego kulminacyjnym punktem było postawienie przez człowieka stopy na powierzchni Księżyca w 1969 roku.
Smok w przestworzach
Rywalizacja z czasem przerodziła się we współpracę, do której zaproszono kilkanaście innych państw. Wspólnymi siłami stworzono Międzynarodową Stację Kosmiczną, której pierwsze elementy wyniesiono na orbitę w 1998 roku, a pierwszy personel pojawił się na niej dwa lata później. Chin do międzynarodowej kooperacji nie doproszono. Postanowiły więc podjąć samodzielnie działania zmierzające do eksploracji kosmosu. W 2003 roku pierwszy chiński astronauta znalazł się w przestrzeni kosmicznej. Natomiast 29 września br. Chiny z sukcesem wystrzeliły z kosmodromu Jiuquan własną stację załogową, nazwaną „Niebiańskim Pałacem”.
W ciągu kilku dni ze stacją połączy się bezzałogowy statek Shenzhou-8. Przeprowadzona zostanie seria połączeń i odłączeń, a po kilku tygodniach przewidziano powrót na Ziemię. W przyszłym roku Pekin zaplanował kolejne wyprawy statków Shenzhou, w tym załogowy lot i pobyt załogi w „Niebiańskim Pałacu”. Dalsze plany to umieszczenie kolejnych stacji załogowych do roku 2016, a ok. 2020 na orbicie ma znaleźć się nowa, dwuipółkrotnie większa od „Niebiańskiego Pałacu” stacja załogowa. Chiny wkraczają do kosmosu spokojnie, bez większego rozmachu. Działają jednak metodycznie i z wielką determinacją.
Nie może to zresztą dziwić, gdyż władcy Chin doskonale zdają sobie sprawę z tego, iż przyszłość ludzkości w dużej mierze zależeć będzie od wykorzystania kosmosu. Już dziś zależymy od kosmosu w sferze komunikacji, nawigacji czy meteorologii. Powiększa się także grono satelitów o charakterze szpiegowskim, których zadaniem jest robienie bardzo dokładnych zdjęć i przesyłanie ich do siedzib wywiadów. Powszechnie uważa się, iż bez systemu satelitów amerykańskie wojsko miałoby ogromne problemy z normalnym funkcjonowaniem, gdyż sparaliżowana zostałaby łączność i wymiana informacji pomiędzy oddziałami i sztabami.
Bezpieczeństwo kosmiczne
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Militarne wykorzystanie przestrzeni kosmicznej to raczej nieuchronna przyszłość, i właściwe pytanie brzmi nie czy, a kiedy rozpocznie się kosmiczny wyścig zbrojeń. Za pomocą systemu satelitów i innych obiektów umieszczonych na orbicie okołoziemskiej, chociażby rakiet balistycznych bądź dział laserowych o wielkiej mocy, możliwe byłoby kontrolowanie sytuacji na powierzchni Ziemi. Broń jądrowa nie straciłaby swojego znaczenia, jednak broń kosmiczna byłaby szczebel nad nią, a ten, kto kontrolowałby kosmos, mógłby dyktować warunki na Ziemi. Zbyt pociągająca to perspektywa, by nikt nie próbował z niej skorzystać.
Na tym przekonaniu opiera swoją analizę George Friedman, szef prywatnego ośrodka analitycznego Stratfor, w swojej książce „Następne 100 lat„. Jego zdaniem już w latach 30. i 40. obecnego stulecia Stany Zjednoczone rozpoczną gigantyczną operację militaryzacji kosmosu, której celem będzie zyskanie strategicznej przewagi nad wszystkimi państwami świata. Zdaniem Amerykanów będzie to działanie czysto defensywne, gdyż zechcą oni bronić stanu posiadania i sytuacji, w której wiodą prym na globalnej szachownicy. Jak zwykle jednak, co dla jednych stanowi działanie defensywne, przez innych zostanie odebrane jako działanie agresywne, do tego prowadzone z wrogim zamiarem. Wyścig zbrojeń stanie się faktem.
W książce Friedmana rękawicę podejmie Japonia, natomiast na dziś wydaje się, że kosmiczną potęgą planują zostać Chiny. Realizują, opisany wyżej, program cywilny, nie zapominając przy tym o militariach. Szerokim echem w świecie odbiła się bowiem udana próba zestrzelenia starego satelity meteorologicznego przy wykorzystaniu rakiety balistycznej wystrzelonej z kosmodromu Xichang w prowincji Syczuan w dniu 11 stycznia 2007 roku. – „Była to pierwsza eskalacja militaryzacji kosmosu jaką widziałem w ostatnich dwudziestu latach„, powiedział nowojorskiemu Timesowi Jonathan McDowell, astronom z Uniwersytetu Harvarda. W sytuacji, w której prawo kosmiczne jest tak słabe i niedookreślone jak dziś, w kosmosie można de facto robić wszystko. Zresztą, czy ktoś dostatecznie potężny, by samodzielnie militaryzować kosmos, przejmowałby się nawet dobrym traktatem czy ustaleniami dyplomatycznymi?
Amerykanie, całkiem rozsądnie, przyjęli chińskie prężenie muskułów z odpowiednią powagą. Ówczesny prezydent George W. Bush zapewnił, iż „Stany Zjednoczone zrobią wszystko, aby zabezpieczyć swoje prawa, możliwości i wolności w kosmosie„. Po przeprowadzeniu próby Pekin nie krył dumy, tonując przy tym nastroje. Chińskie MSZ wysłało w świat komunikat, iż Chiny są przywiązane do „pokojowego wykorzystania kosmosu„.
Zyski nie tylko dla wojska
Aktualna sytuacja przedstawia się następująco: Amerykanie mają dużą przewagę nad resztą świata w wykorzystaniu kosmosu i posiadanych technologiach. W związku z problemami budżetowymi obcinają jednak wydatki na eksplorację przestrzeni kosmicznej. Rosjanie nie posiadają odpowiednich zasobów, by rzucić Amerykanom wyzwanie, starają się utrzymać to, co mają. Na ich korzyść działa fakt, że tylko ich Sojuzy mogą obecnie wynieść na Międzynarodową Stację Kosmiczną jej załogę, a także sprowadzić ją na Ziemię. Chińczycy dopiero zaczynają i są daleko za dotychczasowymi liderami. Nie brakuje im jednak ambicji, determinacji ani pieniędzy, by nadrabiać zaległości.
Wydatki wojskowe związane z kosmosem i środki przeznaczone na NASA zaowocowały wieloma przydatnymi technologiami, które z sukcesem zagospodarował sektor prywatny. Jeśli Chiny będą inwestować duże fundusze w badania i rozwój (R&D), mogą na tym tylko zyskać. Zaangażowanie w kosmosie nie jest tanie, nie przynosi też natychmiastowych rezultatów. Jest jednak niezbędnym atrybutem państwa, które aspiruje do roli mocarstwa w XXI wieku.
Piotr Wołejko