Sprzedaż broni Tajwanowi to tradycyjna kość niezgody pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami. W ostatnich latach spór przybrał na sile z powodu rosnącej, w miarę dynamicznego rozwoju gospodarczego, asertywności Pekinu. Ponad dwa lata temu Chiny, z powodu sprzedaży uzbrojenia o wartości ponad 6 miliardów dolarów, zerwały na kilka miesięcy stosunki wojskowe z USA. Gdy udało się je przywrócić, mimo coraz większej ilości punktów spornych w polityce międzynarodowej, na horyzoncie pojawia się kolejna groźba ich pogorszenia – sprzedaż Tajwanowi 66 samolotów F-16.
Odkąd USA uznały ChRL za reprezentanta Chin, odmawiając uznania Republice Chińskiej (Tajwanowi), relacje amerykańsko-tajwańskie opierają się Taiwan Relations Act z 1979 roku. Amerykanie zobowiązali się do zapewnienia broni o charakterze defensywnym, a także odpowiadają de facto za bezpieczeństwo wyspy. Jednakże Ameryka nigdy otwarcie nie stwierdziła, czy jest gotowa militarnie bronić Tajwanu przed napaścią Chin. Waszyngton utrzymuje obie strony (Pekin i Tajpei) w niepewności.
Modernizacja pod znakiem zapytania
Sprzedaż 66 samolotów F-16 w nowoczesnej konfiguracji oznacza dla Tajwanu gruntowną modernizację lotnictwa, opartego aktualnie na starzejących się amerykańskich F-16 A/B oraz F-5, drogich w utrzymaniu Mirage’ach 2000 oraz maszynach własnej produkcji (IDF), których wartość bojowa stoi pod dużym znakiem zapytania. Miejscowe media rozszyfrowują skrót jako „I Don’t Fly” („nie latam”) lub „I Don’t Fight” („nie walczę”).
Kwestia rozwoju własnego przemysłu lotniczego jest dla Tajwanu bardzo istotna. Ponad sto maszyn IDF weszło do służby, a część z nich jest właśnie modernizowana. Problemem jest brak dostępu do nowoczesnych technologii (USA i inne państwa coraz mniej chętnie dzielą się nimi z Tajwanem) i niezdolność do opracowania lokalnych odpowiedników. Tymczasem sam kontrakt na 66 samolotów F-16 C/D oznacza 3 miliardy dolarów dochodu dla Lockheed Martin, producenta maszyn, a także stworzenie lub utrzymanie 16 tys. miejsc pracy w USA oraz 1,4 miliarda dolarów podatków, które powędrują do skarbca Wuja Sama.
Aktualnie Tajwan nie jest w stanie wyprodukować maszyn, które byłyby odpowiednikiem dla szybko modernizującego się lotnictwa ChRL (J-10 i Su-27). Podczas gdy IDF jest obiektem kpin, kontynentalne Chiny ujawniają światu zdjęcia prototypu samolotu bojowego piątej generacji – J-20 (a także przeprowadza testy maszyny). Co więcej, pojawia się pytanie, czy Tajwan, posiłkując się zakupami zagranicznymi (głównie w USA), jest w stanie utrzymać względny parytet z lotnictwem ChRL. Ronald Reagan, wydając w latach 80. zgodę na sprzedaż maszyn typu F-5E stwierdził, iż „jest kluczowe, aby ilość i jakość uzbrojenia sprzedawanego Tajwanowi zależała całkowicie od zagrożenia ze strony ChRL. Możliwości obronne Tajwanu, zarówno jakościowe, jak i ilościowe, powinny być adekwatne do możliwości ChRL”.
Nowe realia – poważne pytania
Trzy dekady temu, gdy Chiny dopiero rozpoczynały flirt z kapitalizmem i globalizacją, uprzemysłowiony, nowoczesny i zamożny Tajwan mógł pozwolić sobie na utrzymywanie względnego parytetu z potężnym, lecz stojącym na glinianych nogach kolosem. Teraz sytuacja jest diametralnie inna – w ślad za zmianą realiów gospodarczych zmieniły się również realia militarne i polityczne. Chiny utrzymują tysiące rakiet wycelowanych w wyspę, zyskują też przewagę ilościowo-jakościową nad tajwańskim lotnictwem. Czy Tajwan stać na prowadzenie lotniczego wyścigu zbrojeń z Pekinem? Czy jest to w ogóle uzasadnione, skoro Chiny mogą dość łatwo zniszczyć większość tajwańskich baz lotniczych? Z drugiej strony, odmowa sprzedaży Tajwanowi nowoczesnych F-16 C/D oznacza de facto podjęcie przez Waszyngton decyzji o tym, iż Tajpei w ogóle nie potrzebuje lotnictwa. Jak wiemy z historii wojen ostatnich kilku dekad, przewaga w powietrzu jest kluczowym czynnikiem rozstrzygającym o sukcesie bądź porażce.
Do sprzedaży maszyn nie pali się Biały Dom, niechętny do rozpętywania kolejnej dyplomatycznej wojenki z Pekinem. Dla Obamy ważniejsza jest możliwość współpracy z Chinami, niż kolejny spór o broń dla Tajwanu. Jednocześnie prezydent spotkał się właśnie z Dalajlamą, co spotkało się z nieprzychylną reakcją Pekinu. Na dokonanie transakcji naciska jednak Kongres, w którym Tajwan ma wielu przyjaciół, a front wsparcia jest ponadpartyjny. Czy nacisk Kongresu wymusi na Białym Domu podjęcie decyzji o sprzedaży samolotów? Obama miałby wytłumaczenie na potrzeby chińskiego smoka. Inna sprawa, czy Pekin byłby gotów je kupić.
Niepewna przyszłość
Rozważania są na razie czysto teoretyczne, gdyż Tajwan nie wystąpił formalnie z prośbą o sprzedaż samolotów. Jest jednak tajemnicą poliszynela, iż administracja Obamy robi wszystko, aby takiej prośby nie przyjąć. Prezydent Tajwanu Ma Ying-jyeou podobno już kilkanaście razy sondował możliwość zakupu F-16, ale nie chce stawiać Białego Domu w kłopotliwej sytuacji, występując z prośbą o sprzedaż, podczas gdy druga strona nie ma chęci dokonania transakcji.
Sytuacja jest delikatna. Tym bardziej, iż Chiny coraz agresywniej zabiegają o kontrolę akwenów morskich w swoim sąsiedztwie (vide spór dotyczący Morza Południowochińskiego). Jednocześnie Pekin rozwija technologie, które zagrażają amerykańskiej dominacji na morzach i oceanach (rakieta balistyczna nazywana „niszczycielem lotniskowców”). Tajwan, podobnie jak Japonia, stanowi naturalny lotniskowiec dla amerykańskich samolotów, w wypadku konfliktu zbrojnego na Dalekim Wschodzie. Brak zgody na sprzedaż kilkudziesięciu F-16 może oznaczać przyzwolenie dla Pekinu na przejęcie kontroli nad Tajwanem. Można twierdzić, że takie przejęcie już się dokonuje na polu ekonomicznym, jednak Tajwańczycy nie palą się do integracji z kontynentem. Czy będą do niej zmuszeni?
Piotr Wołejko
Cytaty i dane za Asia Times: http://atimes.com/atimes/China/MG12Ad01.html, http://atimes.com/atimes/China_Business/MG09Cb01.html