Bodaj najważniejszą lekcją, jaką kraje zachodnie wyniosą z kryzysu finansowego jest przekonanie o niezdolności do dłuższego utrzymywania fikcji państwa dobrobytu. Sozialstaat bądź welfare state, jak powszechnie mówi się o państwie dobrobytu, to koncepcja, wedle której państwo zabezpiecza obywateli przed podstawowymi ryzykami życiowymi: starością, chorobą lub bezrobociem.
W swej pierwotnej formie była to idea wielce szlachetna i słuszna. Niestety, wraz z biegiem czasu państwo przejmowało na siebie coraz więcej obowiązków. Ekspansja domeny publicznej oznaczała, że kolejne sfery życia i gospodarki znajdowały się pod kontrolą administracji. Zapewnienie kolejnych usług i świadczeń wymagało zatrudniania nowych urzędników, a także przyjmowania dodatkowych przepisów. Można powiedzieć, że jest to mechanizm kuli śniegowej. W efekcie aparat państwa rozrastał się do monstrualnych rozmiarów, a efektywności pracy poszczególnych resortów, agencji i innych instytucji nikt już nie miał szansy rzetelnie skontrolować.
Utrata kontroli nad powszechnym dobrobytem
Paternalizm państwa wobec obywateli sprawiał, że nie musieli oni wykazywać w życiu przesadnej inicjatywy. Rozbuchane do granic przyzwoitości świadczenia socjalne, czasem w połączeniu z jakąś pracą „na czarno”, pozwalają na prowadzenie spokojne życia, często powyżej granicy wegetacji. Pozornie słuszne postulaty, jak ulżenie losowi samotnych matek bądź wielodzietnych rodzin sprawiają, że państwo de facto promuje patologie, jak fikcyjne samotne matkowanie (w rzeczywistości kobieta żyje w stałym związku, którego po prostu nie formalizuje) bądź finansowanie rodzin z marginesu społecznego, które wychowują kolejne pokolenie biorców pomocy społecznej. Oczywiście pieniądze z kasy państwa, a więc podatków płaconych przez obywateli, trafiają także do rzeczywiście potrzebujących. Jednak pole do oszustw, wyłudzeń i cwaniactwa jest bardzo szerokie.
O problemach finansowych wynikających z welfare state i konieczności poważnych zmian pisałem już w listopadzie 2009 roku w artykule: MFW: Brutalna prawda o finansach najbogatszych państw. Tekst powstał w oparciu o raport przygotowany przez Fundusz.
Do pieca welfare state nieustannie dorzucają oportunistyczni politycy, kupujący głosy i spokój społeczny kolejnymi wydatkami publicznymi. Zależnie od tego, do kogo trzeba się akurat uśmiechnąć przed wyborami bądź kto głośniej tupnie demonstrując pod siedzibą rządu albo parlamentu, politycy z łatwością rozdają nie swoje pieniądze. To powszechny mechanizm, znajdujący zastosowanie na większości kontynentów.
Państwo nie musi zajmować się wszystkim
Teraz, gdy po dekadach mało roztropnej polityki fiskalnej wiele państw stoi pod ścianą, trudno przyznać się do błędu. A jeszcze trudniej rozpocząć naprawę publicznej stajni Augiasza, jaką są finanse większości państw Zachodu, ze Stanami Zjednoczonymi, Francją czy Polską na czele. Grecja, Irlandia czy ostatnio Portugalia będą zmuszone do pewnych posunięć, na które nigdy dobrowolnie by się nie zdecydowały. Nad USA, Francją czy Polską nikt jeszcze nie stoi z batem i nie każe nam ciąć wydatków.
Jednak prędzej czy później cięcia nastąpią. To nieuniknione (widać to zresztą na przykładzie Wielkiej Brytanii, która już ostro wzięła się za racjonalizację wydatków), jakkolwiek z wielką mocą nie zaprzeczaliby temu najważniejsi politycy z poszczególnych państw. Niezbędne oszczędności trzeba przeprowadzać z głową, a jednocześnie należy działać odważnie i zdecydowanie. Państwo musi ustąpić pola inicjatywie obywateli (zwanej często przez socjalistów wolnym rynkiem), oddając część zadań, których nie jest w stanie wykonać i na które nie ma wystarczających funduszy. Ile to razy narzekamy na kolejki u lekarzy, brud na ulicach czy przestarzały tabor na kolei. Czy niektóre z tych problemów nie zostałyby rozwiązane, gdyby państwo przestało przekonywać, że da sobie radę i zezwoliło na przejęcie inicjatywy przez społeczeństwo?
Zegar reform już bije
Struktura i polityka demograficzna państw Zachodu (wkrótce bardzo duża liczba emerytów, wydłużająca się średnia długość życia, mniejsza liczba młodych pracowników, niechęć do imigrantów) sprawia, że konieczność rozsądnych reform jest jeszcze bardziej paląca. Państwo nie wróci już do swoich podstawowyc, pierwotnych zadań, definiowanych jako zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego oraz zapewnienia przestrzegania prawa. Jest natomiast szansa na zdefiniowanie kilku, kilkunastu obszarów, które wymagają istotnej aktywności ze strony państwa.
Wspomniane wyżej bezpieczeństwo zawsze odgrywa rolę priorytetową. Dalej należy postawić na infrastrukturę – drogi, tory, lotniska, światłowody, etc. – wszystko, co zapewni swobodny rozwój przedsiębiorcom. Kolejny obszar to energetyka – powszechny dostęp do w miarę tanich źródeł energii oraz bezpieczeństwo i stabilność dostaw surowców. Następnie można dodawać inne sfery, takie jak ochrona zdrowia, ochrona środowiska itd., itp. Państwo nie może jednak robić wszystkiego, od produkcji kiełbas po prowadzenie zamorskich misji ekspedycyjnych.
Warto rozpocząć dyskusję na temat roli państwa i jego kluczowych obowiązków. Im szybciej ją rozpoczniemy, tym lepiej dla nas. Podobna debata powoli rozpoczyna się w USA, a ważny głos zabrał w niej Robert Samuelson, publicysta The Washington Post.
Piotr Wołejko