Z co najmniej dwutygodniowym opóźnieniem weszła w życie strefa zakazu lotów nad Libią. Zanim to nastąpiło, pułkownik Kaddafi zdążył odbić większość utraconych na rzecz rebeliantów miejscowości, a także wymordować tysiące własnych obywateli. Teraz Kaddafi miota się, raz ogłaszając zawieszenie broni, innym razem wzywając do obrony Świata Islamu przed niesprawiedliwą i zdradziecką krucjatą Zachodu.
Nie ma sensu zajmować się tak kabaretową postacią jak Kaddafi. Napisano i powiedziano już o nim wszystko w ciągu ostatnich kilku tygodni. Warto natomiast odnieść się do rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ oraz państw, organizacji i osób, które odnoszą się do tej rezolucji oraz sposobu jej wykonania.
Tak wygląda dyplomacja
Stanowisko Rosji i Chin nie dziwi. Oba te kraje nie poparły rezolucji, ale też nie zdecydowały się jej zawetować. Na pierwszy rzut oka może być to zadziwiające, ale zawsze za piękną fasadą kryją się rzeczy o wiele ciekawsze. Nie wetując rezolucji, kraje te uniknęły ogromu krytyki ze strony Zachodu. Nie popierając jej, nie łamią swojej długoletniej tradycji sprzeciwu wobec tzw. interwencji humanitarnych (responsibility to protect a kwestia suwerenności państwa).
Z trzeciej wreszcie strony, Moskwa i Pekin mogą liczyć na zaangażowanie Zachodu w sprawy marginalnej z ich punktu widzenia Libii, która jest niczym więcej jak odległym skrawkiem pustyni. W tym samym czasie, gdy Zachód zajmuje się lataniem nad libijskim piaskiem, Chiny i Rosja zyskują szersze pole manewru w priorytetowych dla siebie regionach: Azji Centralnej, Azji Południowo-Wschodniej czy na Kaukazie Południowym.
Brazylia i Indie, czyli dwa kolejne kraje, które wstrzymały się od głosu, traktują Libię podobnie do wspomnianych wyżej stałych członków RB ONZ. Ona ich po prostu nie obchodzi. Wolały więc nie podpadać Zachodowi, który zawsze ma prawa człowieka na ustach, natomiast nie chciały także autoryzować dokumentu zezwalającego na użycie siły. Niemcy zaś to osobny przypadek. Do mnie najbardziej trafia prosta kalkulacja polityczna. W Niemczech odbywają się wybory do władz landów i Angela Merkel ma inne kłopoty na głowie.
Arabowie tańczą na linie
Spore kłopoty ma również Liga Arabska (na zdjęciu jej posiedzenie; źródło: alarabiya.net) i jej przewodniczący Amr Moussa. Najpierw gorąco wzywali do jak najszybszego wprowadzenia strefy zakazu lotów i ratowania cywili przed siłami Kaddafiego, które masakrują wszystko, co znajdzie się na ich drodze. Gdy wreszcie udało się przyjąć rezolucję i rozpoczęło się wprowadzanie w życie jej postanowień, Amr Moussa i Liga Arabska stali się pierwszymi krytykami strefy zakazu lotów.
Amr Moussa i jego arabscy towarzysze udają, że nie zdawali sobie sprawy z tego, jak w rzeczywistości wygląda strefa zakazu lotów. Nie dajmy się jednak oszukać, że naprawdę o tym nie wiedzieli. Życie to nie gra komputerowa. Zakazu lotów nie wprowadza się za pośrednictwem zrzucenia ulotek o odpowiedniej treści na lotniska Kaddafiego, a poprzez zniszczenie tychże lotnisk, stanowisk obrony przeciwlotniczej oraz stacji radarowych. To zupełnie oczywiste.
W co gra Amr Moussa? Podobnie jak Chińczycy i Rosjanie, dba o własny interes. Wysyłając sprzeczne sygnały próbuje sprawić, by najsilniejszym z nich było stwierdzenie – „co złego, to nie ja”. To znowu ten zły Zachód. Ja miałem szczere intencje, ale nie miałem środków. Oni mieli środki, ale mnie oszukali. Na takie manewry można nabierać małe dzieci, ale nikogo więcej. Wszystko to wygląda dość żałośnie. Tym bardziej, że Rada Współpracy Państw Zatoki (GCC) wspiera strefę zakazu lotów. A także wszelkie niezbędne do jej wprowadzenia środki – o czym stanowi rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ o numerze 1973.
Co będzie dalej?
Jestem daleki od potępiania Rosji, Chin, Ligi Arabskiej czy Amra Moussy. Tak właśnie wygląda dyplomacja. Gra się na wielu fortepianach, walczy się o rozmaite, częstokroć rozbieżne cele. Przysłowiowy wilk musi być syty, a jednocześnie owca cała. Zanim nastały czasy globalnych mediów informacyjnych, większość manewrów pozostawała nieznana szerokiej publiczności, była skryta za drzwiami gabinetów. Dziś wiele informacji jest jawnych od samego początku. Stąd można dokonać analizy sytuacji.
Najważniejsze jest jednak nie to, jak dyplomatycznie rozegrały to poszczególne państwa i organizacje (czy, kolokwialnie rzecz ujmując, ich tyłki są dobrze kryte), a pytanie – co dalej? Ile czasu może potrwać operacja „Świt Odysei” i czego spodziewają się zaangażowane w nią państwa w najbliższych tygodniach?
Piotr Wołejko