W ubiegły piątek, 21 stycznia BBC poinformowało o udanej akcji odbicia porwanego przez piratów statku handlowego, której głównymi bohaterami byli południowokoreańscy komandosi. Somalijscy napastnicy przejęli kontrolę nad jednostką Samho Jewelry przewożącą chemikalia ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich na Sri Lankę. Statek został zaatakowany na wodach między Omanem a Indiami, 1300 kilometrów od somalijskiego wybrzeża.
Rozmach piratów
Rok 2010 przyniósł największą w historii liczbę aktów piractwa morskiego. Porwano ponad 50 statków, na pokładach których znajdowało się blisko 1200 członków załogi. Większość ataków miała miejsce w tzw. okolicach Somalii i Jemenu, czyli na terenach łowieckich somalijskich piratów. Jednak niebezpiecznie jest także na innych akwenach, chociażby w okolicach Nigerii czy Indonezji. Napisałem o okolicach Somalii i Jemenu, gdyż obszar, na którym statki handlowe są narażone na ataki, nieustannie się powiększa.
Piraci atakują już nie w odległości do 100 czy 250 kilometrów od własnych wybrzeży, tylko 600, 800 a nawet 1000 i więcej kilometrów od somalijskiego wybrzeża. Wspomniany we wstępie atak na Samho Jewelry pokazuje, że odległość zaczyna tracić na znaczeniu. Mówiąc inaczej, piraci zyskali większą swobodę działania. Dostosowali się do nowych, trudniejszych warunków. Ustanowiona w 2008 roku misja antypiracka, w której udział bierze kilkadziesiąt państw, pomogła w ustabilizowaniu sytuacji w Zatoce Adeńskiej. Także w pobliżu somalijskiego wybrzeża zrobiło się bezpieczniej. Piraci odrobili jednak lekcje i znaleźli sposób na kontynuowanie przestępczej działalności.
Oddajmy głos wiceadmirałowi Markowi Foxowi, stojącemu na czele amerykańskiej 5. floty, która bierze aktywny udział w zwalczaniu somalijskich piratów: „Po raz pierwszy obserwujemy trwałe, zwiększone wykorzystanie tzw. statków-matek – funkcjonuje nawet do ośmiu pirackich grup jednocześnie, które są rozlokowane w regionie„. To zmienia warunki gry, dodaje Fox. Statek-matka pozwala w istotny sposób zwiększyć skalę działania, zapewnia też osłonę dla mniejszych jednostek, głównie łodzi motorowych, które przeprowadzają ataki. W efekcie, piraci atakują tam, gdzie nie sięga karząca ręka zagranicznych okrętów wojennych.
Rosnące koszty upadłości Somalii
Zmiana warunków gry oznacza poważne kłopoty dla handlu międzynarodowego. Dotychczasowa aktywność piratów przynosiła stratę rzędu 7 miliardów dolarów rocznie z powodu spadku przychodów z frachtu oraz wyższych kosztów ubezpieczenia. W kwocie tej najpewniej uwzględniono także koszt „wykupienia” porwanego statku i załogi. Jeśli piraci będą mieli większą swobodę działania, a na to się zanosi, rok 2011 może być jeszcze bardziej niebezpieczny od swego poprzednika. A, przypomnijmy, rok 2010 był pod względem ilości porwań rekordowy.
Problem piractwa morskiego jest o tyle poważny, że nie da się zabezpieczyć każdego akwenu poprzez obecność okrętów wojennych. Jest to fizycznie niemożliwe, a mówimy wyłącznie o szlakach handlowych. Działania prewencyjne w postaci koalicji antypirackich i wystawiania wspólnych flot mają pozytywny, acz ograniczony wpływ na bezpieczeństwo handlu morskiego. Skoro państwa nie mogą poradzić sobie z piratami, będzie to musiał zrobić sektor prywatny. Na pokładach statków handlowych może pojawić się uzbrojenie bądź uzbrojeni ochroniarze. Być może prywatne agencje stworzą własną flotę uzbrojonych okrętów ochronnych, którą zaoferują armatorom za odpowiednią opłatą.
A piractwo, przynajmniej w wydaniu somalijskim, nie zniknie dopóty, dopóki nie zostanie ustabilizowana sytuacja wewnętrzna w Somalii. W tę czy inną stronę. Chaos i anarchia w tym kraju stają się coraz bardziej kosztowne dla świata.
Piotr Wołejko