Gazeta Wyborcza
„Jest faktem, że państwo o nazwie Izrael będzie istnieć” – te słowa Chaleda Meszala, lidera radykalnego palestyńskiego ruchu Hamas (co znaczy Zapał, Entuzjazm) wywołały niemałą burzę na Bliskim Wschodzie. Można je bowiem rozumieć jako początek procesu uznawania istnienia Izraela przez Hamas, przed czym organizacja ta broniła się rękami i nogami. Tymczasem program Hamasu – dobry w czasach walki zbrojnej oraz braku działalności politycznej – teraz zaczął być dla rządzącego ruchu kłopotliwy. Dogmatyzm i retoryka nie pozwalały na żadne ustępstwa w kwestii istnienia Izraela, a to oznaczało brak funduszy dla rządu Autonomii Palestyńskiej. Pieniądze odcięli bowiem główni donatorzy – UE i USA. Dziury budżetowej nie załatają subsydia od bratniego Hamasowi Iranu, a sytuacja jest coraz trudniejsza. Większość pracowników sektora budżetowego nie dostaje od roku wypłat (tylko ich żałosną część) a do tego opozycyjny Fatah pod przywództwem prezydenta Abbasa rzucił Hamasowi wyzwanie w postaci apelu o przedterminowe wybory. Mieszkający na stałe w Damaszku Meszal, uznawany za największego radykała, dał chyba wezwanie swoim towarzyszom ze Strefy Gazy, aby ustąpili w kwestii istnienia Izraela. Jest to jeden z głównych warunków normalizacji stosunków z rządem premiera Ismaila Hanije – i krok ku zbudowaniu palestyńskiego państwa. Szybkiego przełomu jednak nie będzie, a proces uznawania Izraela może potrwać jeszcze wiele miesięcy.
Komisja Europejska zaprezentowała nową strategię energetyczną. Komentowałem ją niespełna tydzień temu, kiedy pojawiły się pierwsze przecieki dotyczące treści dokumentu. Jak można się było spodziewać, nie ma w strategii nic zaskakującego. Strategia – w niedobrym, ale znanym już stylu – ślizga się po najważniejszych tematach i skupia się głównie na aspekcie ekologicznym. 20% energii ma być produkowane z odnawialnych źródeł (elektrownie wiatrowe, słoneczne i wodne). Niestety nie napisano wiele o energii atomu, do której nieuchronnie UE będzie musiała się zwrócić. W strategii zawarto natomiast listę priorytetowych inwestycji energetycznych – znalazł się wśród nich Gazociąg Północny (Nord Stream), ale szczerze mówiąc, znalazły się tam wszystkie większe inwestycje. Jest to bardziej wyliczenie, tym bardziej, że komentarz do tej listy ze strony KE jest taki: wszystkie inwestycje zapewniające dostawy surowców do UE są dobre. Jako gest w stronę Polski można odebrać fakt, że gazociąg Nabucco z Iranu ma kończyć się właśnie w naszym kraju. Jest to jednak pieśń przyszłości, gdyż nie powstanie on w ciągu najbliższych lat. Drugim ważnym elementem strategii oraz nowej polityki energetycznej KE jest krytyka koncernów energetycznych, które poprzez brak konkurencji (kilka największych firm kontroluje zdecydowaną większość europejskiego rynku) powodują – co oczywiste – podwyższenie cen. Jak wyliczyła Komisja obywatele państw unijnych mogą na tym stracić ok. 100 mld euro. Dlatego – jak mówią komisarze – należy dokonać deregulacji i liberalizacji rynku energetycznego w UE, a także rozdzielić funkcje wydobywcze i produkcyjne koncernów pomiędzy firmy skupiające się tylko na jednej z tych dziedzin. Od siły perswazji KE oraz rozsądku i energii poszczególnych państw i ich rządów zależy, czy Europę czekają kolejne kryzysy energetyczne.
Amerykanie nie mają zaufania do prezydenta Busha i uważają, że nie jest on dobrym przywódcą „wojny z terrorem”. Takie wnioski można wysnuć z ostatnich sondaży opinii publicznej w USA, jakie przeprowadzono tuż przed zaprezentowaniem przez prezydenta nowej strategii dla Iraku. Głosujący znali jednak większość jej elementów, gdyż przeciekały one do mediów od kilku tygodni. W związku z tym prezydent potwierdził tylko to, co było już wcześniej opisane, skomentowane i skrytykowane. Nowa strategia jest zaprzeczeniem rekomendacji Iraq Study Group (ISG) – która wzywała do wycofywania wojsk z Iraku. Prezydent zamierza ilość żołnierzy tymczasowo zwiększyć, aby zrealizować dwa kluczowe – wg niego – cele w drodze do stabilizacji. Po pierwsze, należy uspokoić sytuację w stolicy – Bagdadzie, a po drugie, zrobić porządek w sunnickim bastionie oporu – prowincji Anbar. Po wykonaniu tych zadań żołnierze (22 tys.) mają powrócić do domu. Demokraci oraz krytycy administracji (w tym wielu Republikanów) słusznie zauważają jednak, że wysłanie dodatkowych żołnierzy stwarza nowe cele do ataku dla terrorystów i rebeliantów, a także nie gwarantuje zaprowadzenia porządku ani w Bagdadzie, ani w prowincji Anbar. Co więcej, żołnierze ci w obliczu fiaska swojej misji nie wrócą do kraju, gdyż będą zmuszeni pozostać na dłużej w Iraku. Krytyka Busha jest miażdżąca, podobnie jak wyniki sondaży. Już tylko (i to maksymalnie) do 30% obywateli popiera jego politykę. Jednak po stronie prezydenta stoi jeden bardzo istotny atut, który pozwala mu podejmować odważne decyzje – nie będzie się on ubiegał o reelekcję, a po skończeniu kadencji odejdzie z polityki. Jak mówią niektórzy, walczy teraz o swoje miejsce w historii. Powstają jednak wątpliwości, czy nową strategią nie zaprzepaszcza szansy na wyjście z Iraku z twarzą. Nie mnie to oceniać, ale jedno jest pewne – intencje prezydenta są słuszne, a jeśli mu się uda, wtedy wszyscy odczujemy poprawę sytuacji.