Bronisław Komorowski ujawnił cele swoich pierwszych wizyt zagranicznych. Nowy prezydent w pierwszej kolejności uda się do Brukseli, a następnie odwiedzi Paryż i Berlin. Czy są to właściwie dobrane kierunki, z punktu widzenia interesów narodowych Rzeczypospolitej, czy kompletnie chybione decyzje, wskazujące na brak wizji głowy państwa?
Żadna biała flaga
Dla zdeklarowanych przeciwników prezydenta Komorowskiego jego pierwsze wizyty zagraniczne to nic więcej jak podróż wiernopoddańcza do swoich patronów. Wasal Komorowski ucałuje ręce światłych przywódców Unii Europejskiej oraz dwóch głównych europejskich mocarstw – Francji i Niemiec. Jeśli w następnej kolejności Komorowski spotka się jeszcze z Dmitrijem Miedwiediewem, będzie to symbolem zwycięstwa tzw. Partii Białej Flagi w polityce zagranicznej Polski.
Mówiąc już całkiem poważnie, plany oficjalnych podróży Bronisława Komorowskiego należy uznać za naturalne i absolutnie zasadne. Symbolicznie pierwszym celem prezydenta jest Bruksela. Dla polityka (i środowiska politycznego, z którego się wywodzi) proeuropejskiego, podkreślającego wagę członkostwa Polski w Unii Europejskiej nie ma bowiem lepszego kierunku pierwszej wizyty międzynarodowej. Wypadałoby więc w stolicy Europy wygłosić ważne przemówienie, informując europejskich polityków i urzędników o planach polskiej prezydencji (już w 2011 roku) oraz roli, jaką Polska pragnie odgrywać we wspólnocie.
Dobór Paryża i Berlina również oceniałbym pozytywnie. Po pierwsze, o czym już wspominałem, Francja i Niemcy to główne europejskie mocarstwa. Ich głos jest często decydujący w przypadku dyskusji wewnątrzunijnych. Są to także aktorzy o możliwościach globalnych. Berlin jest największym partnerem gospodarczym Warszawy (ponad 1/4 eksportu i tyleż samo importu), w dodatku żywo zainteresowanym polityką wschodnią. Paryż z kolei to istotny sojusznik w dziedzinie europejskiej polityki obronnej oraz wspólnej polityki rolnej. W obliczu zbliżającej się polskiej prezydencji w Unii Europejskiej niezwykle istotna jest bliska współpraca, nawet koordynacja posunięć naszej dyplomacji z głównymi europejskimi rozgrywającymi.
Tak dla Trójkąta
Prezydent Komorowski zapowiada także tchnięcie nowego ducha w nieco zapomnianą dziś instytucję Trójkąta Weimarskiego, czyli regularnych spotkań przedstawicieli Polski, Francji i Niemiec na najwyższym szczeblu. Trójkąt odegrał pozytywną rolę w najnowszej historii naszego kraju i jest bardzo cenną inicjatywą, w szczególności w kontekście współpracy w ramach Unii Europejskiej. Wymiana poglądów z motorem napędowym (chociaż w ostatnich latach na linii Berlin-Paryż dochodziło do sporów i przykrych incydentów o wymiarze symbolicznym) wspólnoty, niemniej dyskusja nie powinna ograniczać się tylko do tego, wzmacnia pozycję Polski na arenie międzynarodowej.
Stąd też trudno zgodzić się z poglądem wyrażonym podczas dyskusji na tablicy Dyplomacji na Facebooku, iż cele wizyt są nijakie, a efekty podróży Komorowskiego będą w związku z tym niewielkie. Jeśli Polska chce grać w europejskiej pierwszej lidze, oprócz silnej gospodarki potrzebuje również dobrych stosunków z innymi pierwszoligowymi krajami Starego Kontynentu. Dlatego odwiedzenie Paryża i Berlina to pomysł lepszy od spotkań w Wilnie, Kijowie, Bukareszcie czy Tbilisi. Zresztą, Komorowski spotkał się już z prezydentką Litwy w charakterze pół-oficjalnym.
Kolejne spotkania również istotne
Na wizyty w krajach sąsiednich bądź państwach tzw. nowej Europy przyjdzie jeszcze czas. Pierwsze cele wyznaczają ogólny kierunek polityki zagranicznej. To poziom strategiczny. Dyplomacja z natury jest jednak pełna niuansów, a czasem nawet sprzeczności (nie zawsze pozornych). Po kluczowych i symbolicznych pierwszych wizytach prezydent powinien przejść na poziom taktyczny.
Mam nadzieję, że Bronisław Komorowski będzie prezydentem aktywnym w sferze polityki zagranicznej. Pamiętam oczywiście o konstytucyjnych ograniczeniach roli głowy państwa (reprezentacja, nie zaś prowadzenie polityki), jednak przynajmniej do czasu wyborów parlamentarnych w przyszłym roku o porozumienie z premierem i szefem MSZ nie powinno być trudno. Większa aktywność prezydenta powinna wynikać również z faktu polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Najbliższe miesiące to z pewnością nie czas na spokojne siedzenie w Belwederze bądź Pałacu Prezydenckim.
Piotr Wołejko