Chińska gospodarka wyprzedziła japońską i ustępuje już tylko Stanom Zjednoczonym. Nawet jeśli najnowsze szacunki są zbyt optymistyczne na obecną chwilę, Japonia swojej dotychczasowej pozycji nie obroni. Chiny będą drugą potęgą gospodarczą świata i pierwszą w Azji. Fakt ten niesie za sobą istotne implikacje dla regionu.
Co myślą Azjaci?
Z przeprowadzonego w 2009 roku badania, w którym uczestniczyli liczący się eksperci z głównych państw Azji oraz Stanów Zjednoczonych i Australii, wynika następująca konkluzja: 2/3 specjalistów uważa, że w ciągu najbliższej dekady Chiny będą najsilniejszym krajem regionu. Dla porównania, tylko 1/3 ankietowanych uważa, że główną potęgą Azji będą Stany Zjednoczone. Chińczycy i Amerykanie zgodnie wskazali na siebie. Podobnie wygląda kwestia najważniejszego państwa dla obu mocarstw. Solidarnie 3/4 ankietowanych w Chinach wskazało na USA i odwrotnie.
Interesująco prezentują się także wskazania dotyczące największego zagrożenia dla pokoju i stabilności. Pierwsze miejsce w tym rankingu zajęły… Chiny, otrzymując blisko 40 proc. głosów, wyprzedzając tym samym Koreę Północną (nieco ponad 20 proc.) oraz Stany Zjednoczone, które za zagrożenie uznało niemal 13 proc. ankietowanych ekspertów. Jeszcze większą nieufnością darzą Pekin najbliżsi sojusznicy USA – Korea Płd. i Japonia (ponad 50 proc.). oraz główny rywal Chin – Indie (prawie 50 proc.). Najciekawsze jest jednak to, że dla Chin największym zagrożeniem jest Korea Północna (40 proc. wskazań, niemalże tyle samo ile w Korei Południowej).
Kraje regionu w większości uważają też, że bezpieczeństwo i stabilność zapewnią im własne zasoby, w tym silna i dobrze wyposażona armia. Tyczy się to w szczególności największych graczy – w kolejności – Chin, Ameryki i Indii, ale również Singapur czy Tajlandia podzielają takie stanowisko. Odmiennie sojusznicy Waszyngtonu (Korea Płd. Japonia, Australia), dla których dwustronne sojusze z Wujem Samem stanowią kamień węgielny ich bezpieczeństwa. Organizacje międzynarodowe, w szczególności regionalne, nie cieszą się w tym względzie popularnością. Państwa Azji liczą na siebie lub na silnego patrona, w którego wcielają się Stany Zjednoczone.
Co to oznacza dla Azji?
Nic dziwnego, że kraje azjatyckie zbroją się na potęgę. Dla przykładu Malezja w latach 2005-2009 wydała na uzbrojenie ponad 700 proc. więcej niż w poprzedniej pięciolatce, a wydatki na import broni wzrosły w analogicznym okresie blisko dwukrotnie. Wietnam zamierza nabyć łodzie podwodne oraz nowoczesne samoloty bojowe przeznaczone do walki nad morzem za ponad 2 miliardy dolarów, natomiast Australia obok łodzi podwodnych planuje kupić 100 nowoczesnych samolotów F-35. Intensywnie nad rozbudową floty oraz lotnictwa pracują Indie, które chcą posiadać minimum dwa lotniskowce.
Zbrojenia Indii uzasadnia ich pozycja w regionie oraz, podobnie jak w przypadku mniejszych państw, obawa przed szybkim wzrostem pozycji Chin. Mimo deklarowanej polityki przyjaźni oraz „harmonijnego oceanu”, polityka zagraniczna Pekinu jest coraz bardziej asertywna i mniej elastyczna. Chiny, zwłaszcza po osłabieniu Ameryki w wyniku kryzysu finansowego, poczuły się bardzo silne i zaczęły dobitniej wyrażać własne zdanie oraz dbać o swoje interesy.
Grając pod nacjonalistyczną nutę Chiny wysuwają roszczenia terytorialne względem swoich sąsiadów na lądzie oraz na morzu. Spór dotyczy chociażby kontroli nad położonymi na Morzu Południowochińskim wysp Paracelskich oraz Spratly. Wspólnie ze Stanami Zjednoczonymi kraje ASEAN odrzuciły niedawno chińskie roszczenia dotyczące suwerenności nad 1,3 miliona mil kwadratowych Morza Południowochińskiego.
Zgodnie z zasadą wyrażoną przez admirała Alfreda Thayera Mahana, rosnące w siłę (i eksportujące mnóstwo towarów) Chiny rozbudowują flotę wojenną. Na dziś nie przedstawia ona znaczącej siły bojowej i nadaje się raczej do obrony własnych granic, jednak chińscy planiści mają ambitne zamiary. Inwestycje w rozwój szeregu portów w Pakistanie, Birmie czy Sri Lance pozwala myśleć o założeniu w przyszłości zagranicznych baz morskich. Takie myślenie znajduje uzasadnienie w uzależnieniu Chin od transportu towarów i surowców przez Ocean Indyjski, w szczególności przez niebezpieczne wody Cieśniny Malakka.
W obliczu niedostatecznej współpracy militarnej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami oraz panującym w Pekinie i Waszyngtonie przekonaniu, iż oba kraje są rywalami, uzasadnione stają się przewidywania dotyczące rywalizacji amerykańsko-chińskiej na morzu. Bonusem dla Ameryki może być zaniepokojenie niektórych państw regionu potęgą Chin. W naturalny sposób będą one dążyć do zbliżenia z Ameryką (zewnętrznym mocarstwem). Wynika to także z omawianych w pierwszej części artykułu badań – obecność USA jest uważana jako siła stabilizująca. Jakkolwiek, na dziś kraje regionu nie czują jeszcze konieczności tworzenia koalicji balansującej (powstrzymującej) Chiny. Spoglądają raczej z obawą na poczynania Pekinu, ale decyzję o postępowaniu odkładają na najbliższą przyszłość.
Akcja wywoła reakcję
Co mogłoby zwiększyć bezpieczeństwo w regionie? Większa współpraca gospodarcza, liberalizacja handlu, intensyfikacja kontaktów militarnych, stworzenie regionalnych organizacji i zaangażowanie w nie Chin oraz Stanów Zjednoczonych. Na pewnym ograniczeniu realizacji własnych interesów skorzystałby również Pekin. Gdyby Chiny prowadziły bardziej delikatną politykę, sąsiedzi i kraje regionu mogłyby poczuć się bezpieczniejsze. Czy stać je na to w sytuacji, gdy poczuły wreszcie swą siłę o wymiarze globalnym? Przydałaby się także większa elastyczność w sprawach terytorialnych. Do tej pory Chiny traktowały je w sposób pryncypialny, nie stroniąc nawet od wojny.
Piotr Wołejko