W dzisiejszych czasach wojna się nie opłaca. Gospodarki poszczególnych państw są ze sobą bardzo powiązane, więc nikt nie zaryzykuje ataku, gdyż koszty zwycięstwa mogą być wielokrotnie większe od ewentualnych zysków. Globalizacja zapewnia pokój i dobrobyt, państwa zamiast prowadzić wojny wolą handlować i zarabiać. Te trzy zdania streszczają dość popularną teorię o zmniejszającej prawdopodobieństwo konfliktów współzależności gospodarczej między państwami. Niestety, ale teoria ta nie wytrzymuje starcia z faktami. Na ten sam temat pisał także Jan Barańczak na blogu Bookistan. Niniejszy artykuł można traktować jako uzupełnienie wspomnianego tekstu.
Coraz większe wydatki na broń
Zaskakujące, że w erze postępującej globalizacji drastycznie rosną wydatki na zbrojenia? Najnowszy raport Stockholm International Peace Research Institute, o którym informowałem już na łamach Dyplomacji, przynosi niepokojące wieści o wzroście wydatków na zakup broni konwencjonalnej w Azji Południowo-Wschodniej. W latach 2005-2009 import broni do regionu wzrósł blisko dwukrotnie w stosunku do lat 2000-2004. Malezja wydała na broń w ciągu ostatnich pięciu lat o 722 procent więcej niż w analogicznym okresie początku XXI stulecia. Również Singapur intensywnie się zbroi. Kraje ASEAN nie chcą być gorsze od Chin, których nakłady na armię rosły w ostatnich latach w dwucyfrowym tempie (choć najnowszy budżet zakłada skromniejszy, jednocyfrowy wzrost).
W ciągu ostatnich dwóch dekad wartość światowego handlu wzrosła mniej więcej dwukrotnie. Wiara w siłę globalizacji stawała się coraz powszechniejsza. O ile jednak gospodarki i społeczeństwa stają się coraz bardziej powiązane, trend ten nie przekłada się na zwiększone poczucie bezpieczeństwa państw na arenie międzynarodowej. Wojny wielkich potęg zostały w zasadzie wyeliminowane przez odstraszający potencjał broni jądrowej (warto przypominać o tym za każdym razem, gdy ktoś nawołuje do całkowitego rozbrojenia nuklearnego), ale nie wykluczyła konfliktów na mniejszą skalę: starć regionalnych lub lokalnych, często z wykorzystaniem stron trzecich przez największe mocarstwa. Znamy to już z czasów Zimnej Wojny, gdzie Amerykanie i Sowieci urządzali sobie wojenki w rozmaitych miejscach globu, ale o bezpośrednim starciu gigantów nikt nie myślał.
Uwaga skupia się na Azji
Mimo postępów globalizacji państwa zbroją się na potęgę, a Europą dwudziestego wieku może stać się aktualnie Azja. Jak zauważył w swoim artykule Jan Barańczak, również na początku XX stulecia globalizacja rozwijała skrzydła. Statystyki (pierwsza tabela) wskazują, że wartość globalnego eksportu zwiększyła się w latach 1900-1913 blisko o połowę. Co nastąpiło wkrótce potem? Doskonale wiemy. Owszem, w Europie od dłuższego czasu zanosiło się na wojnę, a kraje wyczekiwały tylko na odpowiedni moment. Napięcie rosło przez wiele lat, a iskrą na beczce prochu okazał się zamach na habsburskiego arcyksięcia.
W Azji Południowo-Wschodniej lub szerzej – w Azji, napięcie nie jest teraz tak wyczuwalne jak w pierwszej dekadzie ubiegłego stulecia na Starym Kontynencie. Niemniej jednak, nacjonalizmy mają się dobrze, spory religijne lub etniczne destabilizują sytuację kilku państw regionu, istnieje też wiele sporów terytorialnych, których nie daje się rozwiązać. Regionalne struktury integracyjne oraz bezpieczeństwa są bardzo słabe. Co więcej, w grze uczestniczą, oprócz regionalnych potęg, również zewnętrzni aktorzy. Czy tak trudno wyobrazić sobie, że splot nieszczęśliwych zdarzeń doprowadza do otwartego konfliktu? W dwudziestowiecznej Europie wszyscy spodziewali się wojny, a ta nie nadchodziła. W Azji odwrotnie, nie spodziewamy się wojny, a ta może nadejść dość nagle.
Nowe stare czasy
Wzrost wydatków na zbrojenia nie jest żadnym zaskoczeniem. Wraz z rozwojem gospodarczym i wzrostem wymiany handlowej wiele państw może pozwolić sobie na modernizację i rozwój armii. Samo w sobie nie musi to być niczym złym. Niestety, globalizacja nie rozwiązuje konfliktów politycznych ani społecznych, sporów pomiędzy państwami oraz członkami miejscowych społeczności. Rywalizacja o bezpieczeństwo nadal jest grą o sumie zerowej, tzn. wzmocnienie przeciwnika oznacza osłabienie własnych możliwości. Należy więc temu przeciwdziałać.
Nie zamierzam wieszczyć tutaj krwawej wojny w Azji Południowo-Wschodniej ani snuć innych czarnych scenariuszy. Zwracam tylko uwagę, że czarne scenariusze mogą się spełnić, a spokój odczuwany dzięki globalizacji jest tylko pozorny. Można spać spokojnie, byle z otwartymi oczami – pointa Janka Barańczaka jest niezwykle trafna.
Piotr Wołejko