Amerykański magazyn Foreign Policy przygotował listę dziesięciu historii z bieżącego roku, które większa część opinii publicznej mogła pominąć. Jedną z historii jest współpraca marynarek wojennych Chin i Brazylii. Chińczycy, starając się wzmocnić potencjał swojej floty, m.in. zaopatrując ją w lotniskowce, korzystają z uprzejmości Brazylijczyków i trenują na brazylijskim lotniskowcu Sao Paulo.
Jak zwykle w przypadku Chińczyków, pojawiły się plotki, jakoby Pekin miał sfinansować modernizację brazylijskiego okrętu, liczącego sobie już ponad 50 lat, a nabytego od Francji w 2000 roku. W zamian Chińczycy mogliby prowadzić szkolenie własnej załogi lotniskowca, aby mieć wyszkoloną kadrę w chwili wejścia chińskich lotniskowców do służby. Współpraca z Brazylią jest konieczna, gdyż tylko cztery państwa posiadają odpowiednie doświadczenie, którym mogłyby się podzielić z innymi. Niestety dla Chin, nie chcą (USA), nie mogą (Francja) lub wahają się, czy to się kalkuluje (Rosja). Pozostaje więc Brazylia, połączona z Chinami, Indiami i Rosją przez ekonomistów w jeden blok – BRIC.
Chiny od kilkunastu lat intensywnie pracują nad rozwojem własnej floty. Idąc śladem Związku Radzieckiego, stawiają na liczną flotę okrętów podwodnych, aby równoważyć amerykańską potęgę floty nawodnej. Jak wskazują eksperci Federation of American Scientists, Amerykanie nie mają się za bardzo czego obawiać – na razie. Chińskie okręty, głównie nosiciele strategicznych pocisków balistycznych, tzw. SSBN, są dość głośne, a więc łatwe do wykrycia przez amerykańskie okręty (które, swoją drogą, należą do najcichszych). Sytuacja nieco inaczej przedstawia się dla okrętów podwodnych o silniku diesla.
grafika: fas.org
Stany Zjednoczone coraz bardziej obawiają się rozwoju chińskiej floty wojennej. Wzrost potęgi morskiej Chin nieuchronnie ogranicza możliwości Ameryki w kluczowym dla przyszłości XXI wieku regionie. Wyzwanie, jakie będzie stanowić chińska marynarka, stanowi dla amerykańskich planistów twardy orzech do zgryzienia. W czerwcu br. dość obszernie przedstawiłem koncepcje dwóch wybitnych postaci, kapitana Alfreda Thayera Mahana i politologa Johna J. Mearsheimera, stawiając w konkluzji tezę, iż bezpośrednie chińsko-amerykańskie starcie na morzu jest odległe i nie musi być nieuniknione. Trudno będzie mu jednak zapobiec, jeśli nie powstaną mechanizmy lepszej komunikacji między stronami, a w relacjach między nimi dominować będzie brak zaufania.
Jak pisałem we wspomnianym artykule, nie powinny nas jednak dziwić chińskie zbrojenia ani amerykańskie obawy. „Konieczność posiadania marynarki wojennej (…) wynika z istnienia floty handlowej i znika razem z nią, z wyjątkiem sytuacji, w której naród przejawia agresywne tendencje i utrzymuje flotę wojenną wyłącznie jako gałąź własnych sił zbrojnych.„, napisał w 1890 roku kapitan Alfred Thayer Mahan, amerykański dowódca morski, w książce „The Influence of Sea Power Upon History, 1660-1783” [czytaj całą książkę za darmo].
Dziękując Foreign Policy za przypomnienie o ważnym wydarzeniu z dziejów współpracy chińsko-brazylijskiej, należy wyrazić wątpliwość, czy można już na obecnym poziomie określać ją mianem „morskiej osi”. Chociażby ze względu na fakt, że Brazylia nie jest uznawana za potęgę morską. Potwierdza jednak fakt, że Amerykanie mają do czynienia z coraz silniejszymi wpływami Chin na własnym podwórku, zachodniej półkuli, o czym szerzej pisałem w sierpniu br.
Piotr Wołejko