Wsiadając do samochodu mojego ojca, odbierającego mnie ze szkoły w dniu 11 września 2001 roku zostałem powitany stwierdzeniem: „zaatakowali Amerykę”. Zaśmiałem się i spojrzałem na ojca z rozbawieniem odpowiadając, żeby nie robił sobie żartów. – „Kto byłby na tyle głupi, żeby atakować najpotężniejsze państwo na świecie?!”. Wydające się być retorycznym pytanie pozostało bez odpowiedzi, jednak atak był jak najbardziej prawdziwy. W drodze do domu słuchaliśmy w radio informacji o dwóch samolotach, które uderzyły w bliźniacze wieże World Trade Center.
Po powrocie do domu spędziłem resztę dnia przyklejony do telewizora, nie mogąc uwierzyć w to, co widziałem. Szok był tak wielki, że żadne słowa nie są w stanie go opisać. Pytania: „kto?”, „dlaczego?”, pozostawały bez odpowiedzi. Wszystko zdawało się nie mieć większego sensu. Kolejne godziny i dni przybliżyły nieco kulisy ataku, w wyniku którego śmierć poniosło blisko trzy tysiące przypadkowych osób.
Atak na WTC przyszedł w momencie, gdy nowa administracja republikańska mościła się w Białym Domu i wielu federalnych instytucjach. Prezydent Bush doszedł do władzy pod hasłem „współczującego konserwatyzmu” i wydawało się, że nie ma zamiaru skupiać zbyt dużej uwagi na polityce zagranicznej. Nowy prezydent miał swoje poglądy i umiał je wyartykułować, a także obronić. Dopiero po 11 września stał się zakładnikiem swoich współpracowników, a z biegiem lat ta zależność tylko się pogłębiała. Z drugiej strony, za współpracowników odpowiedzialność ponosi szef, więc próby wybielania Busha byłyby bardzo trudne.
Bez wątpienia jedenasty września zdeterminował amerykańską politykę i ciąży na niej do dziś. Zapewne będzie ciążyć jeszcze przez długi czas, także i po opuszczeniu Afganistanu przez zagraniczne wojska. Piętno zamachów na amerykańskiej ziemi okazało się tak silne, że wszystkie inne sprawy zostały zepchnięte na boczny tor. Grupka zmotywowanych, świetnie wyszkolonych i dysponujących odpowiednimi środkami pieniężnymi fanatyków potrafiła zmienić bieg historii.
Łatwo można zrozumieć gniew Ameryki, który został szybko skierowany na Afganistan. Interwencja w tym kraju była czymś dalece poważniejszym niż ratowaniem twarzy – była demonstracją siły i zdecydowania. Przeciwnik został zmieciony w błyskawicznym tempie, ale do sukcesu zabrakło planu „co po talibach?”. Na fali entuzjazmu po zwycięskiej wojnie administracja Busha uznała, że nadszedł najlepszy moment do użycia amerykańskiej potęgi do naprawy świata i zaprowadzenia rzeczywistego Pax Americana. Na celowniku znalazł się rządzący twardą ręką w Iraku Saddam Husajn.
Czy Irak stałby się celem Ameryki nawet bez ataku na Afganistan bądź gdyby ataki z 11 września nie miały miejsca? Zapewne każda z opcji znajdzie swoich zwolenników. Jak przetłumaczono wypowiedź inspektora Callahana w filmie „Pula śmierci”, „zdania są jak pośladki, podzielone„. Bez wątpienia jednak Bush, przejmując władzę, nie był jastrzębiem, a polityka zagraniczna niewiele go interesowała. Dopiero po atakach skupił na niej całą swoją uwagę i jego dwie kadencje upłynęły pod znakiem wojny.
Konsekwencje 11 września odczuwają ludzie na całym świecie. Kosztem swobód i wolności obywatelskich wiele państw zapewnia swym obywatelom „większe bezpieczeństwo”. Pytanie, czy zmiana naszego stylu życia, będąca wyznacznikiem sukcesu terrorystów, nastąpiła, jest bardzo podchwytliwe. Pewne zmiany nastąpiły, ale jeszcze nie fundamentalne. Czy jednak nie zbliżamy się do granicy, która chroni nas przed zbyt intensywną ingerencją państwa w naszą prywatność?
Jest jeszcze jedno pytanie, wymagające odpowiedzi: jak poradzić sobie z praktycznie przesądzoną klęską operacji afgańskiej? Militarne zwycięstwo jest wątpliwe, choćby liczba żołnierzy zwiększyła się kilkakrotnie (co, jak wiemy, nie nastąpi). Propozycje afganizacji wojny przypominają końcówkę wojny wietnamskiej, której finał doskonale znamy. Bez przeznaczenia horrendalnych sum pieniędzy i narażenia życia tysięcy żołnierzy, nie jesteśmy w stanie pokonać talibów i innych grup zwalczających siły NATO oraz wojska amerykańskie w Afganistanie (a także uporządkować terytoriów po pakistańskiej stronie granicy, stanowiących zaplecze talibów).
Już dziś trzeba poważnie zastanowić się nad tym, jak nie dopuścić do odrodzenia się zinstytucjonalizowanego terroryzmu w Afganistanie po opuszczeniu go przez zagraniczne wojska. Wycofanie z Afganistanu zamknie kolejną kartę w historii Stanów Zjednoczonych oraz całego świata. Ważne, aby światowi decydenci odrobili lekcję, jaką była operacja afgańska oraz ataki z 11 września. Chyba najważniejsze pytanie, na które należy znaleźć odpowiedź brzmi: jak zapobiegać powstawaniu „państw upadłych” i minimalizować zagrożenie wynikające z ich istnienia? O ile bowiem rząd bądź inna silna i wpływowa instytucja nie wspiera terroryzmu w ramach swej polityki, zagrożenie płynie z obszarów spauperyzowanych, odizolowanych i zapomnianych przez świat.
Jeśli obszary, gdzie diabeł mówi „dobranoc” nie zostaną wyeliminowane, z dużą dozą prawdopodobieństwa zapuka on kiedyś do naszych drzwi i powie „dzień dobry”.
Piotr Wołejko