W ostatnim czasie zauważa się coraz wyraźniejszy wzrost roli Turcji w stosunkach międzynarodowych. Ankara, będąca łącznikiem pomiędzy Europą a Azją, jest chwalona za umiejętne realizowanie interesu narodowego, czego najlepszym przykładem było podpisanie umów dot. gazociągu Nabucco oraz rosyjskiego South Stream. Spotkanie premierów Erdogana i Putina obfitowało także w inne, korzystne dla Turcji, aspekty współpracy energetycznej.
Czy Turcja, stojąc dokładnie pomiędzy NATO a Rosją, może na dłuższą metę prowadzić politykę licytowania od każdej ze stron jak największych korzyści, czy też obecny stan należy uznać za przejściowy? Czy Turcja może rozgrywać solową partię w grze gigantów? Czy możliwe jest zdystansowanie się przez Ankarę od Europy i Stanów Zjednoczonych celem zbliżenia do Moskwy?
Zeszłoroczna wojna w Gruzji pokazała, że Moskwa jest zdeterminowana bronić własnych interesów polityczno-energetycznych wykorzystując do tego siły zbrojne. Co więcej, po okresie pewnej niepewności, Rosja przypomniała o swojej roli na Kaukazie, w tym też jego południowej części. Implikacje interwencji, która doprowadziła do ostatecznego oderwania Abchazji i Osetii Płd. od Gruzji należy rozpatrywać również w innych wymiarach. Kraje regionu oraz Azji Centralnej dostały jasny sygnał od Zachodu – nie kiwniemy palcem, aby ochronić was przed gniewem Moskwy. Usankcjonowanie wolnej ręki Rosji na strategicznym z energetycznego punktu widzenia obszarze bardzo wzmocniło pozycję Federacji Rosyjskiej.
Kolejnym skutkiem ówczesnej interwencji wojsk rosyjskich jest utwierdzenie opinii o Kaukazie jako regionie niestabilnym, niepewnym, a więc ryzykownym z punktu widzenia inwestorów. Budowa infrastruktury przesyłowej sama z siebie jest bardzo kosztowna, a na Kaukazie jest dodatkowo narażona na ryzyko starć zbrojnych. Bez silnego wsparcia rządów państw trzecich trudno będzie zebrać kapitał na jakiekolwiek istotne inwestycje.
W tym nowym środowisku międzynarodowym Turcja musiała odnaleźć dla siebie właściwą rolę. Bliskie związki z Gruzją, przez terytorium której biegną dwa żywotne dla Ankary rurociągi (Baku-Tbilisi-Ceyhan oraz Baku-Tbilisi-Erzurum) znalazły się na cenzurowanym w Moskwie. Handlowa wojenka rosyjsko-turecka rozgrywająca się równolegle z rosyjskimi pretensjami o obecność amerykańskich okrętów na Morzu Czarnym tuż po interwencji w Gruzji pokazała, jak słaba jest Turcja w starciu z Rosją.
Rosjanie, odnosząc się wrogo do okrętów US Navy, krytykowali głównie Turcję, przywołując konwencję z Montreaux (1936 rok), regulującą możliwości przebywania na Morzu Czarnym przez okręty wojenne państw spoza jego basenu. Turcy, choć pierwotnie próbowali postawić się Rosjanom, musieli szybko zrejterować. Rosja jest jednym z głównych partnerów handlowych Turcji, jednak bilans handlowy jest dla Turcji skrajnie niekorzystny. Eksport do Rosji wart jest ledwie 5 miliardów dolarów, a import wynosi ponad 32 miliardy dolarów. Lwią część tej sumy stanowią ropa i gaz, pokrywające odpowiednio 29 i 63 procent tureckiego zapotrzebowania na te surowce.
Choć wielu rosyjskich ekspertów i ludzi władzy życzyłoby sobie geopolitycznej reorientacji Turcji na Moskwę, jest to bardzo mało prawdopodobne. Pierwszą kością niezgody jest kwestia energetyczna. Rosja prowadzi wobec Turcji tradycyjną (i korzystną dla siebie) politykę uzależniania jej od własnych dostaw surowców. Turcja tymczasem robi co w jej mocy, aby przed groźbą uzależnienia się obronić. Stąd m.in. wspieranie projektu Nabucco (i twarda walka o 15 procent przesyłanego nim gazu) oraz niedawna wizyta emira Kataru i wola polityczna sprowadzania gazu LNG (w przyszłości zaś gazociągu z Kataru do Turcji – co wydaje się mało prawdopodobne w obecnej sytuacji w regionie).
Z drugiej strony, Turcja zgodziła się na przebieg South Stream, rosyjskiej odpowiedzi na Nabucco, przez własne wody terytorialne, a najważniejsi politycy na poziomie rządowym pozytywnie wypowiadają się o perspektywach współpracy z Rosją. Jest to zrozumiałe, gdyż Rosja trzyma Turcję w energetycznym szachu, co dobitnie pokazała wojna w Gruzji. Zamknięcie dostępu, z pominięciem Rosji, do kaspijskich złóż surowców dla Turcji i Zachodu stało się bardziej realne i nie jest to perspektywa, która by Ankarę szczególnie cieszyła. Świetnie ujął to prezydent Turcji Abdullah Gul: „Jeśli na Kaukazie jest niestabilnie, powstaje coś na kształt ściany między Wschodem a Zachodem. Jeśli w regionie jest stabilnie, może być on bramą [dla przesyłu surowców – przyp. PW]”.
Drugim problemem w relacjach turecko-rosyjskich, wykluczających bliższą współpracę obu państw, jest rywalizacja Ankary i Moskwy o wpływy na Południowym Kaukazie i w Azji Centralnej. Turcja zrozumiała także, można rzec – wreszcie, że rozwiązanie konfliktu ormiańsko-azerskiego o tzw. Nagorny Karabach jest w jej interesie narodowym. Istnienie sporu pomiędzy Baku a Erywaniem zwiększa napięcie w regionie i utrudnia przez to realizację projektów energetycznych. Turcja, pragnąca stać się jednym z centrów handlu ropą i gazem, jest na razie uzależniona od dostaw z Rosji i niepewnego, wąskiego korytarza azersko-gruzińskiego.
Z perspektywy politologicznej zachowanie Turcji wobec Rosji odpowiada temu, co można było przewidzieć korzystając z teorii ofensywnego realizmu oraz teorii formowania sojuszy. Ankara, po wojnie w Gruzji, dostrzegła nowe zagrożenia płynące z bardziej asertywnej i zdecydowanej polityki Federacji Rosyjskiej. W sferze retorycznej nastąpiła próba ugłaskania i obłaskawienia Moskwy, coś w rodzaju delikatnego appeasmentu. Politycznie zaś Turcja stara się zbliżyć do wszystkich partnerów, którzy mogą jej pomóc powstrzymać pewną siebie Rosję. Jednak Turcy są bardzo sprytni i zapobiegawczy, gdyż starają się zrobić wszystko, aby nie zniechęcić do siebie Moskwy. Wiedzą bowiem, że ich sytuacja jest trudna i działają na grząskim gruncie.
Paradoksalnie, podkreślane przez tureckie władze korzyści płynące z położenia pomiędzy Zachodem a Rosją niekoniecznie muszą przewyższać koszty takiego usytuowania. Siedzący w środku obrywa z dwóch stron, tym bardziej, jeśli między przeciwnymi obozami trwa bezpardonowa walka prowadzona w imię ich żywotnych interesów.Wbrew powszechnemu odbiorowi, Turcja niekoniecznie jest tutaj rozgrywającym.
Turcja stoi przed, częściowo fałszywym (o tym dalej), wyborem. Z jednej strony jest Europa – podzielona w odbiorze Turcji i niezdecydowana, czy chce przyjąć ją do swego klubu, czy zostawić za drzwiami; jednocześnie bardzo potrzebująca Turcji jako kraju tranzytowego dla surowców energetycznych. Po tej samej stronie są Stany Zjednoczone – nadal najbliższy sojusznik, gwarant bezpieczeństwa, wspierający niektóre projekty energetyczne (co do zasady wszystkie poza włączającymi do gry Iran). Z drugiej strony Rosja – partner z rozsądku, który nie budzi jednak wielkiego zaufania, historyczny przeciwnik.
Wybór jest częściowo fałszywy, gdyż opiera się na trudnych do zaakceptowania przesłankach zrezygnowania przez Turcję z własnych interesów. Turcja nie może postawić na Moskwę, a jednocześnie nie może zniechęcić do siebie Rosji. Nie jest to jednak balansowanie pomiędzy dwoma partnerami, od których można wygrywać rozmaite korzyści. Jest to skomplikowana gra, w której należy pogodzić potrzeby energetyczne, tradycyjną politykę wobec państw Azji Centralnej oraz strategiczne więzy ze Stanami Zjednoczonymi oraz, choć w coraz mniejszym stopniu, europejskie ambicje.
Postawienie na rosyjskiego „konia” oznaczałoby zgodę na dyktat energetyczny, Moskwy a także rezygnację z własnych regionalnych ambicji. W efekcie, byłby to spadek do niższej geopolitycznej ligi, co dla dumnych i ambitnych Turków stanowi kombinację nie do przełknięcia.
Piotr Wołejko
Polecam lekturę opracowania dot. relacji turecko-rosyjskich po wojnie gruzińskiej autorstwa Igora Torbakova, przygotowaną dla Jamestown Foundation.