Bliskowschodnia układanka, choć w nieustannym ruchu, jest dość ustabilizowana. Izrael, jednoznacznie wspierany przez Stany Zjednoczone, Jordania i Egipt jako proamerykańskie świeckie reżimy arabskie oraz Syria i Iran jako kraje mniej lub bardziej otwarcie wrogie Ameryce. Jeśli dodamy do tego rozdzierany walkami wewnętrznymi Liban, potężnego gracza w postaci Arabii Saudyjskiej i pomniejsze emiraty i państewka Zatoki, w dużej mierze zaniepokojone poczynaniami Teheranu.
Wkrótce układ sił może zmienić się w sposób diametralny, jeśli nastąpi swoiste odwrócenie sojuszy i Damaszek porzuci Iran, zajmując bardziej pragmatyczne stanowisko. Wróble w regionie ćwierkają, że Syria próbuje zmienić kierunek polityki, co mogą potwierdzać wydarzenia ostatnich tygodni. Przede wszystkim wizyta syryjskiego premiera wraz z ministrami gospodarki, finansów i spraw wewnętrznych w Bagdadzie. Syria chce odnowić stosunki z Irakiem, licząc przede wszystkim na korzyści gospodarcze. Historia sporów i korzystnej dla obu stron współpracy ekonomicznej jest bogata, obie strony pragną nawiązać zwłaszcza do tej ostatniej.
Co więcej, Syria posiada istotne wpływy wśród irackich plemion, w większości sunnickich, odpowiedzialnych za tzw. przebudzenie. Syryjczycy pośrednio przyczyniają się do uspokojenia sytuacji nad Eufratem i Tygrysem, przechodząc ewolucję od wspierania bojówkarzy walczących z Amerykanami do zrozumienia, że stanowią oni także zagrożenie wewnętrzne dla Damaszku. Syria stoi na stanowisku, że należy zachować jedność kraju i obawia się pozostawienia sunnitów bez opieki i bez ropy naftowej. Tym samym przyjmuje niejako stanowisko Arabii Saudyjskiej, przeciwstawiającej się wzrostowi wpływów szyickiego Iranu w Bagdadzie.
Sojusz Damaszku z Teheranem to zagrywka wyłącznie taktyczna, wymuszona przez sytuację międzynarodową. Pozostawieni sami sobie – wobec dezercji Jordanii i Egiptu do obozu amerykańskiego – Syryjczycy, musieli poszukać sobie przyjaciela. We dwójkę zawsze raźniej. Jedynym krajem, na który mogli liczyć, był szyicki Iran. Ajatollahowie zyskali wsparcie Syrii już podczas wojny z Irakiem, ale wtedy decydująca okazała się niechęć odłamów Partii Baas, rządzącej zarówno w Syrii, jak i w Iraku. Oba kraje połączyła także kwestia palestyńska, choć Iran zdaje się ją wykorzystywać czysto koniunkturalnie, starając się podbudować swój wizerunek w świecie islamu.
Współpraca Iranu z Syrią trwała przez następne lata i trwa do dziś. Polem walki stał się Liban, gdzie silną pozycję zdobywa wspierany przez Teheran (za pośrednictwem oraz we współpracy z Syrią) Hezbollah, jest nim także Strefa Gazy, rządzona obecnie przez Hamas. Obie organizacje uznawane są powszechnie za terrorystyczne, odpowiadają za śmierć wielu cywili, polityków oraz żołnierzy (głównie izraelskich). W Damaszku znalazł schronienie lider palestyńskiego Hamasu Chaled Meszal.
Pojawiły się jednak informacje, jakoby Syria nakazała Meszalowi i pozostałym przywódcom Hamasu złagodzenie antyizraelskiej retoryki. Co więcej, Damaszek może zechcieć pozbyć się Meszala i jego ludzi z kraju – mówi się, że kierownictwo Hamasu na uchodźstwie będzie zmuszone przenieść do stolicy Sudanu, Chartumu. Prezydent Bashar al-Asad chce przekierować kraj na tory bardziej pragmatycznej polityki zagranicznej i, najpewniej, dogadać się z Izraelem.
Krokiem w tym kierunku może być mianowanie nowego ambasadora w Jordanii, którym został zaufany człowiek prezydenta Asada. To Jordania, wraz z Egiptem, ma stać się pośrednikiem w negocjacjach z Tel Awiwem (Jerozolimą). Postawienie na kanał arabski jest jednocześnie policzkiem dla Turcji, pośredniczącej dotychczas toczącym się rozmowom. Turcja, która także przeorientowuje swoją politykę w kierunku wschodnim (zyskując prestiżowe rotacyjne miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ), zamierzała stać się bliskowschodnim rozgrywającym. Podczas inwazji Izraela na Gazę Ankara przyjęła zdecydowanie antyizraelskie stanowisko, brzmiąc czasem ostrzej od pohukiwań napływających z Teheranu. Zmiana pośrednika przez Syrię może poważnie utrudnić Turcji odegranie większej roli w regionie.
W grę włączyły się także Stany Zjednoczone, które – za pośrednictwem specjalnych wysłanników – sondują zamiary Damaszku i konsultują sytuację z innymi partnerami w regionie, głównie Rijadem. Arabia Saudyjska, poważnie zaniepokojona wzmacniającą się pozycją Iranu, jest gotowa zrobić wiele, aby powstrzymać ajatollahów. Rozerwanie przymierza syryjsko-irańskiego byłoby w tej sytuacji wielkim osiągnięciem. Jordania, Egipt i Arabia Saudyjska mogą jednak wywierać presję głównie na Damaszek, gdyż nie mają większego wpływu na decyzje administracji amerykańskiej.
Prezydent Barack Obama wysyła zaś sprzeczne sygnały. Z jednej strony, już po raz drugi w ostatnich miesiącach, wysyła do Damaszku swoich przedstawicieli; z drugiej przedłuża obowiązywanie wymierzonych w Syrię sankcji, wprowadzonych przez Georga W. Busha. Argumentacja stojąca za tą decyzją jest jednoznaczna. Zdaniem Obamy Syria nadal wspiera terroryzm, realizuje program produkcji broni masowego rażenia, a także stara się podważyć działania stabilizacyjne wojsk amerykańskich w Iraku. Zabrzmiało to trochę po bushowsku.
Jak widać, Amerykanie zamierzają z Syrią rozmawiać z pozycji siły, bez wykonania wstępnego gestu dobrej woli. Zdjęcie sankcji to dobra marchewka w trakcie rozmów, myślą zapewne w Waszyngtonie. Jeśli intencje Asada są szczere, a więc chce on porozumienia z Izraelem i transformacji z lokalnego watażki w poważanego i wpływowego w regionie pragmatyka, będziemy świadkami kolejnych okrężnych gestów (jak wizyta delegacji syryjskiej w Iraku), a informacje o rozmowach z Izraelem via Jordania zagoszczą na stałe w głównych mediach zglobalizowanego świata.
Perspektywa porozumienia syryjsko-izraelskiego jest oczywiście mglista i trudno będzie doprowadzić do porozumienia. Po pierwsze, Syria naprawdę musi chcieć pokoju – w co można powątpiewać, patrząc na dotychczasowe próby porozumienia; po drugie, do tanga trzeba dwojga – Izrael musi być chętny do konstruktywnych rozmów. Oba kraje były bliskie sukcesu prawie dekadę temu, ale Izrael w ostatniej chwili wycofał się z rozmów.
Zwiększona aktywność amerykańskich dyplomatów w regionie oznacza, że uważnie sondują oni sytuację i coś się święci. Jeśli intencje Syrii są szczere, Waszyngton musi zdecydowanie naciskać na Izrael, aby ten podszedł do sprawy poważnie. Czas, aby relacje amerykańsko-izraelskie wróciły do właściwego stanu, tzn. Ameryka sugeruje, Izrael wykonuje; dotychczas było na odwrót.
Samo porozumienie syryjsko-izraelskie rozbija się o jedną, kluczową dla obu państw, kwestię – Wzgórza Golan. Anektowane przez Izrael, czego nie uznała społeczność międzynarodowa, w roku1981 (choć zajęte już podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku). Argument strategiczny jest taki, że ze Wzgórz można rakietami ostrzeliwać całe terytorium Izraela, więc teren ten nie może powrócić pod nieprzyjazną jurysdykcję. Nie jest to jednak w tej chwili kwestia życia i śmierci, gdyż technologie rakietowe, w których posiadaniu jest Syria, pozwala na ostrzał z odległości setek kilometrów; po drugie, Izrael posiada dość skuteczne systemy antyrakietowe (Patriot, Arrow); po trzecie, przewaga militarna Izraela jest tak ogromna, że ponowne zajęcie Wzgórz Golan nie byłoby żadnym problemem.
Argumentacja militarna ustępuje miejsca kwestiom bardziej, zdawałoby się, przyziemnym. O ile osadników żydowskich można ze Wzgórz przesiedlić, to problem dostępu do wody jest strasznie skomplikowany. Oba państwa cierpią na deficyt wody pitnej, a na południowym wschodzie Wzgórz znajduje się Morze Galilejskie. Izrael będzie walczył o każdą kroplę wody znajdującą się w tym zbiorniku.
Warto przyglądać się uważnie rozwojowi wydarzeń w regionie i monitorować kolejne posunięcia Syrii i Stanów Zjednoczonych. Damaszek znajduje się obecnie w rozkroku, nie wiedząc czy nadal stawiać na Iran, czy przyjąć bardziej pragmatyczne i neutralne stanowisko. Wolta Syrii jest bardzo nie na rękę Teheranowi, stąd niedawna wizyta prezydenta Ahmadineżada u swojego odpowiednika Bashara al-Asada. Panowie wspólnie wsparli „palestyński ruch oporu” i starali się prezentować jednolite stanowisko.
Czy ostatnie wydarzenia to trwałe pęknięcia czy tylko niewyraźne rysy na wzajemnych stosunkach? Jestem przekonany, że nie dowiemy się tego wkrótce.
Piotr Wołejko