Pośród wielu decyzji, jakie zdążył podjąć już Barack Obama była m.in. autoryzacja nalotów bezzałogowych predatorów na cele Talibów po pakistańskiej stronie granicy, o co Pakistan ma coraz większe pretensje (zapewne werbalne, gdyż po cichu przynajmniej ściska kciuki za powodzenie Predatorów).
W tej chwili uwagę nowego prezydenta skupia głównie kryzys gospodarczy, który każdego dnia zjada dziesiątki tysięcy amerykańskich miejsc pracy. Na Kapitolu trwają gorączkowe przygotowania gigantycznego planu pobudzającego gospodarkę, być może sięgającego nawet 900 miliardów dolarów. Demokratyczna większość w Kongresie, nad czym boleje na łamach New York Timesa David Brooks, wrzuca do planu rozmaite wydatki, w tej chwili absolutnie zbędne. Zdaniem Brooksa obecna propozycja tzw. stimulus package „próbując rozwiązać wszystkie problemy na raz, żadnego z nich nie rozwiązuje dobrze„.
Nowy prezydent nie ma jednak komfortu Franklina Delano Roosevelta i nie może zająć się wyłącznie porządkowaniem własnego podwórka. Obama musi działać na wielu frontach jednocześnie. Do Davos nie pojechał, ale udzielił wywiadu telewizji al-Arabiya. Zostało to odebrane pozytywnie, jako próba wykorzystania ogromnego kapitału politycznego do poprawienia wizerunku Ameryki w oczach świata islamskiego. Jednak na Obamę nie leje się tylko lukier i za słowa wypowiedziane w al-Arabiyi spotkała go krytyka ze strony komentatora Washington Post Charlesa Krauthammera.
Publicysta krytycznie ocenia propozycję „nowego otwarcia, opartego na wspólnych interesach i wzajemnym zrozumieniu” oraz „przywrócenia (…) szacunku i partnerstwa, łączących Amerykę ze światem islamu 20, 30 lat temu„. „Zadziwiające„, pisze Krauthammer, „w ciągu tych ostatnich dwudziestu lat – w okresie domniemanego ochłodzenia naszych stosunków i lekceważenia świata islamu – Ameryka nie tylko szanowała muzułmanów, ale wykrwawiała się za nich„. Krauthammer przypomina zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w pięć militarnych kampanii we wskazanym przez Obamę czasie, spośród których każda była związana – i prowadziła do – wyzwolenia wyznawców Allaha: Bośnia, Kosowo, Kuwejt, Afganistan i Irak.
Ameryka interweniowała także w Somalii, próbując pomóc głodującym mieszkańcom tego kraju. „W ciągu ostatnich dwudziestu lat ten naród [Amerykanie – przyp. PW] zrobił dla cierpiących i uciskanych muzułmanów więcej niż jakikolwiek inny naród, muzułmański bądź nie-muzułmański, na świecie” – pisze Krauthammer. „Dlaczego więc przepraszamy?” – pyta, adresując swoje uwagi do prezydenta Obamy. Mocno konserwatywny pogląd Krauthammera, jednak ma on sporo racji. Zwłaszcza europejskie interwencje – Bośnia i Kosowo – są dla Amerykanów powodem do dumy.Podobnie mogło być w Somalii, ale po rajdzie na Mogadiszu wycofali się oni z podkulonym ogonem.
Komentator Washington Post obawia się, że miękkość Obamy zostanie wykorzystana przeciwko niemu. Swój interesujący artykuł zamyka stwierdzeniem prezydenta Iranu Mahmuda Ahmadineżada, według którego poprawa stosunków ze Stanami Zjednoczonymi jest możliwa, „jeśli Amerykanie przeproszą za 60 lat zbrodni i przestępstw przeciwko Iranowi„. Trochę na zasadzie „podaj dłoń, a wezmą całą rękę”.
Tym samym płynnie przechodzimy do Iranu, który stanowi dla Białego Domu twardy orzech do zgryzienia. Jerusalem Post cytuje słowa rzecznika Obamy, Roberta Gibbsa, który zapewnia, że „prezydent nie zmienił zdania i uważa, że powinien zachować wszystkie opcje„. Tłumacząc z polskiego na nasze, opcja militarna nadal jest na stole i Obama nie zamierza z niej rezygnować. Ktoś pamięta jeszcze krytykę spływającą na Busha, gdy ten mówił o „opcji militarnej” i nie chciał jej wykluczyć? To było be. Teraz Obama nie wyklucza ataku na Iran, i na razie jest cacy. Ale to tak na marginesie, gdyż warto mieć wiele opcji, w tym ostateczną, gotowe do realizacji.
Tymczasem, na co zwraca uwagę Guardian, postępowanie nowej administracji, a Obamy w szczególności, powoduje napięcia wewnątrz irańskiego kierownictwa. Część establishmentu w Teheranie jest gotowa odmrażać stosunki z Ameryką, część nadal jest nieprzejednana i odrzuca taką możliwość.Warto również zwrócić uwagę na artykuł Sama Gardinera w Asia Times, w którym wskazuje na próbę zacieśnienia przez Rosję więzi z Iranem. W Moskwie mówi się o strategicznym partnerstwie, a wszystko „kręci się” wokół gazu ziemnego. Kreml dobrze wie, że Iran jest główną alternatywą dla Europy, jeśli ta chce uniezależnić się od rosyjskich dostaw błękitnego paliwa. Trzeba więc zdusić taką możliwość w zarodku.
Rosjanie wspierają irański program atomowy, budując elektrownię jądrową w Bushehr i dostarczając do niej paliwo, a także sprzedają Iranowi zaawansowane uzbrojenie, m.in. rakietowy system obrony powietrznej S-300. Irańczycy nie są jednak w ciemię bici i ostrożnie patrzą na rosyjskie plany. Teheran ma własne ambicje i, na co słusznie zwraca uwagę Gardiner, chce zbudować własną silną pozycję, a nie być cieniem Rosji.
Gardiner zwraca uwagę na jeszcze jedną bardzo istotną kwestię – przygotowywaną narodową strategię bezpieczeństwa, która ma być przyjęta pod koniec lutego br. Dokument, bez wskazywania Ameryki z imienia wyraźnie pokazuje, że to właśnie Stany Zjednoczone będą głównym przeciwnikiem Rosji w najbliższej dekadzie. Zdaniem rosyjskich planistów, dekada ta upłynie pod znakiem walki o surowce energetyczne, a w regionie Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej może wywołać konflikt militarny. Jak można się domyślać, także konflikt między Stanami Zjednoczonymi a Rosją.
Relacje z Rosją i Iranem są dla Ameryki bardzo istotne. Obama musi znaleźć sposób na rozbicie cichego sojuszu Moskwy z Teheranem, spróbować odmrozić stosunki irańsko-amerykańskie oraz, ale o tym już wielokrotnie wcześniej pisałem, doprowadzić do rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Bardzo osłabi to pozycję Iranu w regionie, co może ułatwić Obamie zadanie wymienione jako drugie w powyższym wyliczeniu. Z najbardziej palących spraw jest jeszcze Afganistan i Pakistan, który jest państwem w dużej mierze wirtualnym. Trudno uwierzyć, aby poprawa sytuacji w Afganistanie była możliwa bez naprawy sytuacji w Pakistanie, ale Stany Zjednoczone nie mają wyjścia.
Change we can believe in – nawet jeśli nie wierzymy, Obama wierzyć musi. I musi działać.
Piotr Wołejko