Izrael pręży muskuły. Samoloty są wypolerowane, uzbrojone i gotowe do ataku na cele położone na terytorium Islamskiej Republiki Iranu. Na celowniku znajdują się oczywiście obiekty wykorzystywane w irańskim programie atomowym. Jak donoszą The Times of London oraz Jerusalem Post, opcja ataku bez udziału Stanów Zjednoczonych, a zapewne także i wbrew nim, jest rozważana.
Portal Debka, uważany za powiązany z izraelskim wywiadem, donosi, iż Ameryka gromadzi wokół Iranu oraz w regionie coraz większą potęgę militarną. W pobliżu Iranu znajdują się już trzy lotniskowce wraz z grupami bojowymi, grupa niszczycieli, cztery atomowe łodzie podwodne oraz ściągnięty z Morza Śródziemnego okręt USS Mount Whitney, który ma koordynować działania tak olbrzymiej armady. W tym samym czasie, o czym również informuje Debka, Irańczycy przeprowadzają potężne manewry swojej floty oraz lotnictwa. Sześciodniowe ćwiczenia mają pokazać, że Iran nie da się zastraszyć Stanom Zjednoczonym i Izraelowi.
Prezydent Bush opierał się (i nadal opiera) przed uderzeniem na Iran, mimo wielokrotnych wezwań płynących ze strony neokonserwatystów oraz izraelskiego lobby. Teraz, kiedy przejęcie władzy przez Obamę wydaje się bliskie, mogłoby się wydawać, że jest idealny moment na atak. Obama mówił w kampanii o dialogu, także z Iranem, na horyzoncie pojawiło się widmo nowego kursu. Kiedy jednak spojrzeć na najbliższych doradców Obamy ds. Bliskiego Wschodu, ze zdumieniem dochodzi się do wniosku, że są to ludzie bliźniaczo podobni do doradców Busha juniora.
Pisałem o tym w tekście pt. „Zmiana, Restauracja, Kontynuacja. Ameryka Obamy a Izrael„. Pisze o tym także Robert Dreyfuss na internetowych łamach Asia Times. Zamiast zmiany stylu i treści polityk wobec Iranu, grozi nam kontynuacja nieskutecznej i przynoszącej skutki odwrotne od zamierzonych polityki grożenia Iranowi nalotami oraz zmianą reżimu. Wokół Obamy zgromadzili się neokoni i przyjaciele Izraela, których nie powstydziłby się George W. Bush.
Jeden z doradców, Dennis Ross, popełnił ostatnio tekst dla Newsweeka, w którym pisze: „Gdziekolwiek dziś nie spojrzymy na Bliskim Wschodzie, Iran zagraża interesom Stanów Zjednoczonych” oraz „Jeśli Iran teraz wszędzie pokazuje swą siłę, wyobraźmy sobie co się stanie, gdy zostanie potęgą atomową„. Ross wzywa do zaostrzenia sankcji gospodarczych, zwłaszcza dotyczących sektora naftowego, głównego źródła dochodów. Oprócz kija Ross wzywa do zaoferowania atrakcyjnych marchewek politycznych i gospodarczych. Nie wskazuje jednak żadnych konkretów.
Ross jest konsultantem w Washington Institute for Near East Policy (WINEP), jednym z najbardziej wojowniczych i radykalnych think-tanków. Z WINEP współpracują takie osoby jak: Richard Perle, James Woolsey, Daniel Pipes, Joshua Muravchik. Łączy ich gorące popieranie inwazji Ameryki na Irak. WINEP zachęcał później administrację Busha do uderzenia na Syrię i wspiera militarne rozwiązanie kwestii irańskiej.
Kolega Rossa z WINEP, Patrick Clawson, przypomina o zagrożeniu Izraela ze strony Iranu w artykule w gazecie Forward. Mieszanka faktów, wyolbrzymień i interpretacji ma jednoznaczną wymowę – Iran stanowi dla Izraela śmiertelne zagrożenie. Zagraża także Stanom Zjednoczonym i ich interesom, m.in. poprzez przejęcie kontroli nad Cieśniną Ormuz i transportem ropy w tym akwenie. O ile krótkotrwale Iran mógłby skorzystać na ewentualnej blokadzie, windując ceny ropy, wyrządziłby większe szkody sobie, niż Ameryce. Iran zależy od eksportu ropy, a amerykańska rezerwa strategiczna zapewniłaby zaopatrzenie w niezbędny surowiec.
Trudno także spodziewać się pierwszego uderzenia ze strony Iranu. Jedna, dwie, pięć czy dziesięć irańskich głowic kontra ok. 200 głowic izraelskich oraz kilka tysięcy amerykańskich. Kto zaryzykuje atak, który ze 100-procentową pewnością zakończy się o wiele potężniejszą ripostą, która z Iranu zrobiłaby radioaktywną pustynię? Iran potrzebuje atomu do obrony, a może czuć się zagrożony, skoro z Waszyngtonu od lat płyną ostrzeżenia i pogróżki w stylu „zmiany reżimu” itp.
Z jednej strony Clawson słusznie zauważa, że nuklearny Iran może oznaczać efekt domina w postaci nuklearyzacji pozostałych państw regioniu, w szczególności Arabii Saudyjskiej, Egiptu i Turcji. Z drugiej strony zaś przejaskrawia w sposób skrajny, kiedy pisze o możliwym transferze technologii do Wenezueli Chaveza. Nawet jeśli taki transfer nastąpi, to w jaki sposób zagraża to Stanom Zjednoczonym? Mimo swej retoryki, Chavez sprzedaje ropę do Ameryki i zarabia na tym miliardy dolarów. Z wpływami Wenezueli Waszyngton może poradzić sobie, nawet gdyby Caracas weszło w posiadanie broni A.
Tytuł tekstu Clawsona jest wymowny: „Nie róbcie z Iranu sprawy Izraela”. Jest to sprawa także Stanów Zjednoczonych i świata (z naciskiem na Amerykę). Słyszeliśmy to już wcześniej, kiedy neokoni i pro-izraelskie lobby demonizowało Irak Saddama Husajna, a następnie wzywało do zajęcia się reżimem Asada w Syrii.
Niedawno powstała także organizacja United Against Nuclear Iran (UANI), którą tworzą prominentni neokoni i pro-izraelscy lobbyści, w tym wielu bliskich współpracowników Obamy, jak Dennis Ross czy Richard Holbrooke, a także „bushowscy” neokoni, tacy jak były szef CIA James Woolsey. UANI grupuje zwolenników twardego kursu wobec Iranu i nie ma raczej wątpliwości, że jej wpływ na decyzje nowej administracji będzie duży.
Atak na Iran wymagałby od Izraela przelotu przez terytorium irackie, które kontrolują Amerykanie. Bez ich zgody na przelot nie ma raczej mowy o bombardowaniu irańskich obiektów nuklearnych. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że kiedy było trzeba, Izrael działał bez zgody albo wbrew stanowisku Ameryki czy jej interesom. Prężenie muskułów trwa.
Piotr Wołejko