Czytaj pierwszą część artykułu
Błyskawiczny rozwój firm takich jak Blackwater, Triple Canopy czy DynCorp nie byłby możliwy, gdyby nie proces outsourcingu zadań wykonywanych wcześniej przez wojsko. Gwałtowna prywatyzacja dotknęła zwłaszcza logistykę i zaopatrzenie. Oddając te zadania w ręce prywatne, można było posłać więcej żołnierzy na pole walki. Pionierem procesu prywatyzacji armii był Dick Cheney, sekretarz obrony za prezydentury Georga H.W. Busha. Już podczas pierwszej wojny w Zatoce wprowadzano w życie plany prywatyzacyjne.
Korzystając z okazji chciałem zaprosić wszystkich zainteresowanych na konferencję „Kierunek: Wschód!”, która odbędzie się jutro, tj. 1 grudnia w Szkole Głównej Handlowej. W ramach spotkania odbędą się dwa panele dyskusyjne: „Wschodnia polityka Unii Europejskiej” oraz „Kaukaz – niepodległy czy zależny?” oraz wykład prof. Adama Rotfelda pt. „Dokąd zmierza Rosja?”. Więcej informacji tutaj.
Szacuje się, że podczas operacji wyzwalania Kuwejtu stosunek żołnierzy do prywatnych „dostawców” i „ochroniarzy” wynosił 1 do 9. Teraz w Iraku może znajdować się więcej „prywaciarzy” niż amerykańskich żołnierzy. Przez nieco ponad dekadę proces prywatyzacji zadań armii postępował dość dynamicznie, także za administracji Billa Clintona. Dopiero jednak powrót do władzy Republikanów oraz wypadki następujące po 9/11 sprawiły, że lawina prywatyzacji ruszyła pełną parą.
Gdy nie ma instytucji poboru, armia może liczyć tylko na ochotników, którzy wiedzeni patriotycznym obowiązkiem (pieniędzmi bądź brakiem innych perspektyw) zaciągają się dobrowolnie w jej szeregi. Czy można pozwolić na to, aby kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy zajmowało się logistyką i zaopatrzeniem, kiedy równie dobrze mogliby walczyć i wykonywać misje bojowe? Cheney i Donald Rumsfeld, sekretarz obrony za czasów Georga W. Busha uważali, że żołnierze powinni wykonywać misje stricte bojowe, a resztę czynności mogą o wiele lepiej (w zamyśle także taniej) wykonać instytucje zewnętrzne, czyli po prostu prywatne firmy.
Osoba Cheneya jest tutaj kluczowa, gdyż po zakończeniu pracy w Pentagonie został on szefem potężnej firmy Halliburton, która odgrywa kluczową rolę w zaopatrzeniu amerykańskiej armii w Iraku od czasu inwazji w 2003 roku. Prosto z Halliburtona Cheney trafił do Białego Domu (w 2001 roku) i stał się szybko, w powszechnej opinii, najpotężniejszym wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych w historii.
Agenda Cheneya i Rumsfelda rozkwitła po atakach z 11 września 2001 roku, kiedy amerykańska machina wojskowa miała pójść w ruch i zetrzeć w proch afgańskich Talibów, a następnie Saddama Husajna i jego iracki reżim. O ile o sukces militarny w Afganistanie nie było trudno, gdyż Talibowie nie stanowili większej przeszkody i zostali szybko odsunięci od władzy, Irak był o wiele większym wyzwaniem. Od początku planowania inwazji na ten kraj popełniono wiele błędów, ale głównym była zbyt mała liczba żołnierzy przewidzianych do obalenia Husajna i okupowania kraju.
Szybko okazało się, że żołnierzy jest zbyt mało, a sytuacja w kraju pogarszała się z miesiąca na miesiąc. Coraz trudniej było zapewnić bezpieczeństwo amerykańskim urzędnikom, dyplomatom i innym pracownikom, którzy „odtwarzali” struktury władzy w Iraku oraz przedsiębiorstwom takim jak Halliburton czy Kellog Brown & Root, które zajmowały się pracami inżynieryjnymi i dostarczaniem zaopatrzenia. Nie było nawet cienia szansy na zapewnienie bezpieczeństwa irackim cywilom, których w wyniku inwazji i późniejszego wybuchu przemocy i walk pomiędzy sunnitami, szyitami, zagranicznymi bojówkarzami i terrorystami oraz wojskami amerykańskimi zginęło kilkaset tysięcy.
W obliczu pogarszającej się sytuacji nawet Departament Stanu musiał poszukiwać ochrony nie-wojskowej, gdyż żołnierzy było nie tylko za mało, ale nie byli oni szkoleni w zakresie zapewniania ochrony. Tymczasem Blackwater, który miał dostęp do byłych członków rozmaitych sił i jednostek specjalnych, błyskawicznie wyczuł okazję i zapoczątkował biznes, który stał się dla tej firmy prawdziwą żyłą złota. Kontrakt z Departamentem Stanu znacząco podnosił prestiż Blackwater, stanowiąc dla firmy z Moyock w Północnej Karolinie skok do zupełnie innej ligi.
Sukces ten nie był oczywiście spowodowany łutem szczęścia, ale ciężką pracą, wyczuciem kierownictwa Blackwater oraz politycznymi koneksjami właściciela Blackwater, Erika Prince’a. Chociażby po zamachu terrorystycznym na amerykański niszczyciel USS Cole w 2000 roku, Blackwater potrafił błyskawicznie odpowiedzieć na zapotrzebowanie Marynarki Stanów Zjednoczonych. Atak na okręt, który stacjonował w Jemenie, został przeprowadzony przez terrorystów z Al-Kaidy, którzy podpłynęli niewielką łódką pod burtę niszczyciela i wysadzili się w powietrze. W wyniku zamachu w burcie okrętu powstała spora wyrwa, a śmierć poniosło 17 marynarzy. Kolejnych 39 zostało rannych.
Jak się później okazało, Marynarka była zupełnie nieprzygotowana na tego typu ataki, a wielu marynarzy przyznawało się, że od momentu zakończenia szkolenia nie mieli w ręku broni lub nie miało okazji strzelać. Blackwater zorganizował więc specjalne szkolenia dla marynarzy, podczas których uczyli się m.in. strzelać z różnego rodzaju broni czy technik obezwładniania przeciwnika. Do dziś Blackwater przeszkoliło ponad 30 tysięcy marynarzy.
Ośrodek treningowo-szkoleniowy w Moyock gościł nie tylko marynarzy, policjantów i żołnierzy, ale także jednostki i oddziały antyterrorystyczne. Firma organizowała zawody dla takich jednostek, w których rywalizowały ekipy także spoza Stanów Zjednoczonych. Wkrótce bywanie na imprezach organizowanych przez Blackwater stało się modne, a jej potęga rosła. Jak już wspominałem, nie tylko ciężka praca i umiejętność szybkiego reagowania stały za sukcesem Blackwater. Wielką rolę w szybkim rozwoju firmy odegrał jej właściciel, były członek jednostki NAVY SEALS Erik Prince. Wychowany w religijnej, republikańskiej rodzinie Prince odziedziczył po zmarłym ojcu (wraz z rodziną) firmę, za którą wkrótce rodzina zainkasowała ponad miliard dolarów.
Wykorzystując swoje doświadczenie z SEALS oraz pieniądze Erik Prince założył Blackwater USA w roku 1997. Przekonania polityczne wyniesione z domu rodzinnego oraz liczne koneksje i znajomości sprawiły, że biznes Erika Prince’a mógł rozwijać się bardzo dynamicznie, zwłaszcza gdy do władzy doszedł George W. Bush. Nadeszła złota era dla Prince’a, a ten potrafił wykorzystać daną mu szansę.
Wkrótce kolejna, trzecia część rozważań poświęcona książce Jeremy’ego Scahilla pt. „Blackwater. The rise of the world’s most powerful mercenary army”.
Piotr Wołejko