Witam poświątecznie! Mam nadzieję, że po zasłużonym odpoczynku od polityki międzynarodowej jesteście jej złaknieni jak kania dżdżu. Dyplomacja już dziś wraca do pracy i na pierwszy ogień bierze strachy na Lachy, czyli aż 30 globalnych kryzysów, które mogą w przyszłym roku skupić na sobie naszą uwagę. Listę przygotowało Center for Preventive Action funkcjonujące w ramach wpływowego waszyngtońskiego think-tanku Council on Foreign Relations. Można zapoznać się z nią tutaj albo zerknąć na interaktywną mapkę.
Jak mawia jeden z moich ulubionych ekspertów ds. międzynarodowych prof. Stephen Walt (link do jego bloga), amerykańskie elity uwielbiają się bać i zawsze znajdą sobie do tego jakieś powody. Tymczasem, kontynuując narrację Walta, Stany Zjednoczone są aktualnie w wyjątkowo komfortowej sytuacji, w której nikt nie tylko im nie zagraża, ale nawet nie jest w stanie zbyt poważnie zagrozić. Największa, najnowocześniejsza gospodarka zapewnia finansowanie największej i najnowocześniejszej armii, a wszystkiemu sprzyja świetne położenie geograficzne. Warto poczynić to zastrzeżenie, chociaż wskazane przez Center for Preventive Action „globalne kryzysy” dotkną nie tylko Amerykę, ale wiele innych państw.
Europa bez kryzysów?
Patrząc na mapkę można stwierdzić, że Europa powinna mieć w 2013 roku spokojne sny – nic poważnego nam nie zagraża. Dość oryginalne stwierdzenie, gdy weźmie się pod uwagę poziom bezrobocia i frustracji w Hiszpanii czy Grecji. Możemy polemizować nad tym, czy kryzys strefy euro został już mniej lub bardziej rozwiązany, ale na razie przekłada się to w minimalnym stopniu na życie przeciętnych Greków czy Hiszpanów. Tymczasem bezrobotne masy młodych, niezadowolonych ludzi z daleka pachną poważnym zagrożeniem. Raczej na ograniczoną, lokalną skalę i z efektami bardziej o charakterze wewnętrznym.
Na Zachodniej Półkuli bez zmian
Klikamy na Stany Zjednoczone i ukazują się nam dwa kluczowe kryzysy, które mogą dotknąć Amerykę – cyberatak i zamach terrorystyczny na terytorium USA bądź bliskiego sojusznika. To pierwsze dzieje się niemalże każdego dnia. Cyberataki na różnym poziomie dotykają amerykańskie firmy i instytucje publiczne i trzeba to traktować jako normę. Niektórzy uważają, że może to doprowadzić do wielkiego kryzysu, np. energetycznego czy giełdowego, ale inni twierdzą, że przeceniamy możliwości cybernetycznych zamachowców. Z jednej strony mamy Stuxnet i wywołane przez tego robaka zakłócenia w irańskim programie nuklearnym, z drugiej kolejne lata braku poważnych ataków. W przypadku zamachów można je zawsze przewidywać, ale niekoniecznie muszą się one zmaterializować.
Nie jest niczym odkrywczym przewidywanie ewentualnego pogorszenia sytuacji w Meksyku, czyli zaostrzenia (to jeszcze możliwe?) wojny karteli narkotykowych ze sobą i z państwem meksykańskim. Nowy prezydent Enrique Pena Nieto zapowiadał znaczące modyfikacje polityki w tym kierunku – polityki otwartej wojny państwa z kartelami, którą od początku prezydentury prowadził Felipe Calderon. Sytuację znacząco komplikuje stały element w tej układance, czyli postawa Stanów Zjednoczonych. Są one największym na świecie konsumentem narkotyków, które w ich kraju uznano za nielegalne. Dzięki temu kartele mogą zbijać krocie na sprzedaży swojego „towaru” po wielokrotnie wyższych cenach. Jednocześnie w USA praktycznie każdy może kupić dowolną broń, więc z USA na południe płynie rwąca rzeka broni i amunicji. Idealny układ dla narkogangsterów – łatwy dostęp do broni, wielki rynek i ogromne zyski. Rozwiązanie meksykańskiego problemu leży w Ameryce i trzeba to wreszcie zrozumieć, a nie krzyczeć, że to „jeden z 30 globalnych kryzysów na następny rok”.
Bliski Wschód nadal niespokojny, a lepiej uzbrojony
Przechodzimy na Bliski Wschód i Afrykę Północną (MENA) i przecieramy oczy ze zdumienia. Poważny kryzys w Egipcie – to się akurat zgadza. Trwa tam, klasyczna dla rewolucji, walka o władzę pomiędzy wpływowymi grupami. Takie konwulsje mogą trochę potrwać, wystarczy popatrzeć na irańską rewolucję z 1979 roku. Natomiast dziwne jest, że na mapie nie zaznaczono Libii. Jest to kraj, który stał się rozsadnikiem niestabilności w regionie. Zgromadzona przez reżim Kaddafiego (oraz zbrojonych przez Zachód i szejków z Zatoki rebeliantów) broń rozlewa się po Północnej Afryce, Sahelu i Półwyspie Arabskim, trafiając w ręce rozmaitych ugrupowań o charakterze terrorystycznym. Bezpośrednią konsekwencją upadku Kaddafiego jest chociażby sytuacja w Mali, gdzie radykalni islamiści przejęli kontrolę nad północną częścią kraju i gdzie szykuje się (dopiero na jesieni 2013 r.) operacja wojskowa pod auspicjami ONZ i Unii Afrykańskiej.
Zadziwiające, że wszyscy sąsiedzi Izraela zostali uwzględnieni jako potencjalne źródła kryzysów, a Izrael już nie. Przecież nawet przedszkolaki wiedzą, że Izrael nie jest czysty jak żona Cezara i przynajmniej w dużym stopniu przyczynia się do wielu kryzysów (Liban 2006, Palestyna – Płynny Ołów, Filar Obrony, Iran – zbombardują, czy nie?).
Azja i Pacyfik
Idąc dalej na wschód jest jasne, że Afganistan i Pakistan przysporzą swoim sąsiadom, a być może i światu, wielu powodów do zmartwień. W Afganistanie przybliża się termin wycofania (oby nastąpiło) zachodnich wojsk, a talibowie przygotowują się do rozprawy ze skorumpowanym rządem Karzaja. Będziemy świadkami wielu prób ułożenia się z talibami, w różnych konfiguracjach (także z udziałem Pakistanu), ale nie przyniesie to raczej spodziewanych rezultatów. W samym Pakistanie też nie będzie spokojnie. Kraj ten jest pogrążony w permanentnym kryzysie politycznym i społecznym. Nic nie grozi pakistańskiej broni jądrowej, dba o nią jedyna w miarę stabilna instytucja w Pakistanie – armia. Nie będzie też poważniejszych sporów z Indiami, chyba że ponownie wydarzy się tragiczny zamach dokonany przez pakistańskich radykałów na indyjskim terytorium. Cały czas nierozwiązanym problemem będzie Kaszmir. Im bardziej Indie będą otwierać się na Amerykę, tym bardziej Chiny będą wspierać Pakistan. Utrzyma się stan chwiejnej równowagi.
Na Pacyfiku głównym źródłem bólu głowy są spory o Morze Południowochińskie oraz szereg wysp (bardziej niezamieszkałych skał), w które zaangażowane są główne państwa regionu z Chinami i Japonią na czele. Coraz bardziej asertywna postawa Pekinu prowadzącego politykę faktów dokonanych może, ale nie jest to bardzo prawdopodobne, przyczynić się do mniej lub bardziej przypadkowego starcia zbrojnego. Zdecyduje o tym raczej czynnik ludzki, a nie intencje polityków. Chociaż te wcale nie są czyste. Wiedzą oni, że prowadzą niebezpieczną politykę balansowania na ostrzu noża.
Prognoza na 2013 rok
Ile kryzysów czeka nas w przyszłym roku? Na pierwszym planie znajdzie się Syria, gdzie istnieje ryzyko utraty przez reżim Assada kontroli nad posiadanymi zasobami broni masowego rażenia (BMR). Byłaby to powtórka z Libii, ale na zupełnie innym poziomie. Przeciwko Assadowi walczą nie tylko syryjscy rebelianci, lecz także zagraniczni dżihadyści, którzy podróżują z kraju do kraju w poszukiwaniu okazji do bitki. Nadal niebezpiecznie będzie w Libii i jej otoczeniu. Niepewna jest interwencja zbrojna w Mali, planowana dopiero na jesień. Mogą być problemy z zebraniem odpowiednio licznego kontyngentu i jego logistyką. Być może wcześniej wojsko malijskie dokona pewnych postępów. Mało prawdopodobna jest niepodległość tzw. Azawadu, ponieważ w Afryce istnieje konsensus co do tego, że nie powinno się zezwalać na kwestionowanie granic. Panuje prymat nienaruszalności granic nad prawem do samostanowienia. Z drugiej strony, całkiem świeży przykład Sudanu Płd. pokazuje, że wszystko jest możliwe. Trzeba pamiętać, że w tym przypadku niezbędne były międzynarodowe mediacje i porozumienie wrogich sobie sił. Oraz to, że zanim do niego doszło, zginęło kilka milionów ludzi.
W Iranie dojdzie do zmiany prezydenta i otwarte jest pytanie, czy następcą Ahmadineżada będzie jeszcze bardziej konserwatywny polityk z ekipy duchowego przywódcy Alego Chamenei i czy znowu dojdzie do protestów znanych z tzw. Zielonej Rewolucji. Obama może znaleźć się pod presją, by tym razem dużo aktywniej wesprzeć opozycję dążącą do złagodzenia oblicza reżimu (bo raczej nie do jego obalenia).
Nie spodziewam się ataku na irańskie instalacje nuklearne, co jest ulubioną pieśnią pewnej grupy ekspertów i obserwatorów sytuacji międzynarodowej, natomiast warto zauważyć, że w sytuacji ewentualnego kryzysu wewnętrznego w Iranie może pojawić się nacisk na skorzystanie z okazji. Będziemy świadkami kolejnego wojennego tańca nad Iranem, tym bardziej, że w styczniu wybory do Knessetu wygra Beniamin Netanjahu i pozostanie na stanowisku premiera. Oznacza to kontynuację kursu „ślepej uliczki” w sprawie palestyńskiej i brak większych nadziei na kompromis ze światem arabskim. To oczywiście tylko część prognoz.
Bez zbędnej egzaltacji
Paradoksalnie, liczba możliwych kryzysów nie wydaje się zbyt duża. Wiele spraw jest wyolbrzymionych, a większość ma dość ograniczony zasięg. W dobie globalnych mediów wszystko wydaje się mieć charakter globalny, lecz to tylko szkodliwe złudzenie. Rewolucja w Egipcie, próby rakietowe Korei Płn. czy niekończąca się wojna domowa w Demokratycznej Republice Kongo nie mają większego wpływu na nas ani na sporą część globalnej populacji. I nie zmienią tego krzykliwe nagłówki ani żółte paski polskich i zagranicznych mediów.
Wszystkim kryzysom, nie tylko tym z listy CPA, będziemy przyglądać się na blogu Dyplomacja.
Piotr Wołejko