Wycieczka na Krym

Dwunastodniowa wycieczka na Krym zakończyła się wczoraj, jednak deficyt snu nie pozwolił na choćby krótkie opisanie wrażeń z tak dalekiej wyprawy. Byłoby jednak zbrodnią nie podzielić się refleksjami oraz wspomnieniami, dlatego dzisiejszy wpis będzie mniej polityczny, a bardziej prywatny.

Podróż zaczęliśmy wyjazdem z Warszawy ok. godz. 20 w czwartek 6 września. Autokarem udaliśmy się do Lwowa, do którego dotarliśmy w piątek koło 7 rano (8 czasu miejscowego). Na granicy staliśmy, wydawałoby się, długie 3 godziny. Jednakże w drodze powrotnej nasze mniemanie na ten temat zmieniło się o 180 stopni, gdyż Ukraińcy na spółkę z Polakami trzymali nasz autobus przez równe pięć godzin – co skrupulatnie zostało zarejestrowane przez stoper. Po obu stronach granicy stoją kilometrowe kolumny tirów, a także spore ilości samochodów osobowych. Jeśli w takim tempie będą odbywały się odprawy podczas Euro 2012, kibice będą musieli wyjeżdżać dużo wcześniej. Aha, wyjeżdżać nie będą mieli za bardzo po czym, gdyż stan dróg w południowo-wschodniej Polsce oraz na Ukrainie jest tak samo kiepski. Ale wrócmy do głównego wątku.

We Lwowie nastąpiła zmiana środka lokomocji na pociąg. Jego wygląd i stan sprawiały wrażenie, jakby niewiele zmieniło się na Ukrainie od kilkudziesięciu lat. Mimo pewnych niedogodności 24-godzinna podróż pociągiem była cudowna w porównaniu do autobusu. Przed 10 rano w sobotę byliśmy już w Symferopolu, skąd autokarem dojechaliśmy do Eupatorii. Dla nas była to miejscowość typowo turystyczna, jednak w latach istnienia Chanatu Krymskiego (XVI-XVII w.) Eupatoria była największym portem i drugim miastem państwa powstałego z rozpadu Złotej Ordy. W mieście mieszka ponad 100 tysięcy osób, a jego architektura jest typowo sowiecka – brzydkie bloki z wielkiej płyty, a w części zwanej kurortem potężne hotele z sierpem i młotem. Tuż przy plaży znajduje się natomiast dość elegancki hotel należący do Gazpromu. W końcu, o czym na każdym kroku przypominają miejscowi, „Krym to nie Ukraina, tylko bolsze Rassija„.

Jako spragnieni słońca oraz ciepłej wody turyści z zimnej Polski, udaliśmy się od razu na plażę i popływaliśmy w Morzu Czarnym. Za chwilę jednak przegnał nas z nad wody deszcz, który towarzyszył nam niestety aż do czwartku. Skoro pogoda nie pozwalała na wylegiwanie się na słońcu, zdecydowaliśmy się zwiedzić Eupatorię, a także skorzystać z oferty dwóch całodziennych wycieczek – do Jałty i Bakczysaraju. W niedzielę obeszliśmy pół Eupatorii, głównie starych dzielnic – gdzie jedynymi śladami przynależności Krymu do ZSRR są nazwy ulic – Krasnoarmiejców, Lenina, Rewolucyji, Internacjonalna itd. Zabudowa oraz świątynie różnych wyznań wskazują na bogatą mozaikę etniczno-religijną Półwyspu Krymskiego.

Autor bloga nad Morzem Czarnym

Autor bloga nad Morzem Czarnym podczas wycieczki do Jałty

Wyjazd do Jałty można uznać za średnio udany głównie dlatego, że w samej Jałcie tak naprawdę nic nie zwiedzaliśmy. Zatrzymaliśmy się najpierw w Pałacu Woroncowa, miejscowego namiestnika z czasów carskich – którego żoną była córka Ksawerego Branickiego (tak tak, tego od Targowicy). Sęk w tym, że sam pałac oraz rozległe ogrody znajdowały się pod Jałtą. W Jałcie mieliśmy zaledwie półtoragodzinny „czas wolny”, który spędziliśmy szukając jakiegoś miejsca do zjedzenia obiadu. Mimo dużej dozy dobrej woli oraz obejścia sporej części „turystycznej dzielnicy” miasta musieliśmy się poddać i zjeść w McDonaldsie. Co zabawne, restauracja tegoż amerykańskiego koncernu znajduje się nie dalej jak 150-200 metrów od pomnika Lenina, którego zdjęcie znajduje się na początku wpisu. Niestety, w planie wycieczki nie było zwiedzania miejsca, w którym obyła się decydująca o losach świata konferencja trzech przywódców sprzymierzonych mocarstw. Pozostawia to duży niedosyt, a zarazem wolę powrotu na Krym i dotarcia do tego, oraz innych, historycznego miejsca.

Kilka dni później udaliśmy się na wycieczkę do Bakczysaraju, a konkretnie do miejsca zwanego Czufut Kale oraz do Pałacu Chanów położonego w Bakczysaraju. Czufut Kale to twierdza, której dzieje sięgają wczesnego średniowiecza – najpierw był to punkt oporu władzy Bizancjum, następnie pierwsza stolica Chanatu Krymskiego. Całe miasto znajduje się na skałach wapiennych, podobnych do Gór Stołowych. Pomieszczenia mieszkalne (oraz cele mnichów) wykute są w skałach, stąd Czufut Kale znane jest także pod nazwą Skalnego Miasta.

W niewielkiej odległości (ok. 2 kilometry) od Czufut Kale znajduje się Pałac Chanów w Bakczysaraju. Mimo niewielkich rozmiarów pozostawia po sobie duże wrażenie, a bogactwa znajdujące się w środku pozwalają wyobrazić sobie Pałac z czasów jego świetności. Chanowie krymscy byli ludźmi bardzo zamożnymi. Może dlatego, że starali się sprzymierzać raz z Polską, raz z Moskwą i utrzymywać równowagę sił w regionie. Niestety, pod koniec XVIII w. Rosjanie ostatecznie rozprawiają się z tatarami i przyłączają Krym do swojego imperium.

Adam Mickiewicz, Sonety Krymskie – „Bakczysaraj”:

Jeszcze wielka, już pusta Girajów dziedzina!
Zmiatane czołem baszów ganki i przedsienia,
Sofy, trony potęgi, miłości schronienia
Przeskakuje szrańcza, obwija gadzina.

Skróś okien różnofarbnych powoju roślina,
Wdzierając się na głuche ściany i sklepienia,
Zajmuje dzieło ludzi w imię przyrodzenia
I pisze Balsazara głoskami „RUINA”.

W środku sali wycięte z marmuru naczynie;
To fontanna haremu, dotąd stoi cało
I perłowe łzy sącząc woła przez pustynie:

„Gdzież jesteś, o miłości, potęgo i chwało?
Wy macie trwać na wieki, Źródło szybko płynie,
O hańbo! wyście przeszły, a żródło zostało”.

Tylko w piątek, ostatni dzień pobytu w Eupatorii, pogoda pozwoliła na wylegiwanie się na plaży. Stąd opalenizna po powrocie do kraju raczej na nikim nie zrobi wrażenia. Jednak nie po opaleniznę wybrałem się w tak daleką podróż. Chciałem poznać Wschód, zobaczyć wszystko z bliska i muszę przyznać, że po części się to udało. Po części, gdyż w tydzień ciężko jest wgłębić się w cokolwiek. Jedno, co mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, to fakt, iż dziedzictwo komunistyczne jest na Krymie nadal bardzo silne. W każdej mieścinie znajdują się monumenty ku czci Lenina, a większość ulic nosi nazwy związane z sowieckimi czasami. Mentalność ludzi także niewiele zmieniła się od upadku ZSRR, co widać na każdym kroku. Każdemu polecam wybranie się na Krym (choć ze względów pogodowych raczej nie we wrześniu), a sam już planuję kolejne wyprawy w kierunku wschodnim. Czas pokaże, gdzie uda mi się wybrać w następne wakacje.

PS. Czytając wczorajsze gazety zwróciłem uwagę na wiele istotnych wydarzeń, które miały miejsce podczas mojej nieobecności. Pozwólcie, że nadrobię zaległości, żeby pisząc o sprawach bieżących mieć jak najszerszy ogląd sytuacji.

Piotr Wołejko

Share Button