UE a kryzys wokół Estonii

Trzeba pamiętać, że wiele osób w starej Unii nie rozumie, dlaczego rząd estoński zachował się tak prowokacyjnie i zdemontował pomnik akurat teraz. Przecież musiał wiedzieć, jaka będzie reakcja.” – powiedział w wywiadzie dla Dziennika politolog Alexander Rahr, ekspert Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej; koordynator Instytutu UE-Rosja Forum. Tylko czy inny termin byłby lepszy? Histeria w Rosji wyglądałaby tak samo w przyszłym roku, za pięć czy piętnaście lat. A to dlatego, że nie rozliczono sowieckiej przeszłości i zbrodni epoki komunizmu. Zamiast tego gloryfikuje się osiągnięcia wojenne, a resztę zgrabnie przemilcza.

Unia Europejska zareagowała na „wyczyny” Moskwy po demontażu pomnika w Tallinie bardzo wstrzemięźliwie. I jest to bardzo delikatne określenie. Mówiąc wprost, Bruksela schowała głowę w piasek i próbowała udawać, że nic się nie dzieje. Cisza ze strony unii tylko wzmocniła przekonanie Kremla, że można grać ostro i jechać po przysłowiowej bandzie. Stąd dziesiątki ostrych i zjadliwych wypowiedzi strony rosyjskiej, które uwieńczyło szokujące oświadczenie Siergieja Ławrowa – szefa rosyjskiego MSZ. Powiedział on mianowicie, że Rosja jest zdumiona brakiem reakcji UE na postępowanie władz estońskich. Tymczasem ambasada Estonii w Moskwie była kilka dni oblężona przez rozjuszony tłum młodych ludzi, a także napadnięta – ściągnięto z masztu estońską flagę. Jakby tego było mało, Rosjanie urządzili polowanie na ambasador Estonii w Moskwie, przy okazji napadając ambasadora Szwecji.

Jak kryzys zostanie rozwiązany? Oddajmy głos Alexandrowi Rahrowi: „Sądzę, że UE zwróci się do Rosji jako do silniejszej strony, by nie eskalowała kryzysu. Sytuacja nie napawa jednak optymizmem, bo na linii Rosja – UE nagromadziło się zbyt dużo konfliktów: także polskie weto, spór o gazociąg bałtycki i infrastrukturę energetyczną, konflikt wokół Kosowa. Wystarczy kropla, by zniweczyć wszystko, co osiągnęliśmy w ciągu ostatnich 17 lat.” Konfliktów jest zaiste wiele, a każdy z nich trudniejszy do rozwiązania. Jednak chyba najpoważniejszy konflikt jest pomijany – Moskwa nieustannie próbuje rozgrywać kraje unijne przeciwko sobie, zyskując tym samym przestrzeń, którą może wypełnić. Taka ekspansja ekonomiczno-dyplomatyczna trwa od kilku lat, a jej efektem była niesławna oś Paryż-Berlin-Moskwa. Wraz ze zmianą władzy w Berlinie rząd niemiecki stał się bardziej wstrzemięźliwy w stosunkach z Rosją, ale wielu polityków i – zwłaszcza – biznesmenów – pragnie jak największego zbliżenia z Federacją Rosyjską. W swojej analizie, cytowanej na początku wpisu, Alexander Rahr ma rację. Niektóre kraje nie rozumieją, co jest grane. Żyły one jednak co najmniej od przełomu lat 70. i 80. złudzeniem, co do rzeczywistych intencji Rosji (wcześniej ZSRR). To kraje zachodnioeuropejskie były głównymi zwolennikami polityki detente (odprężenia) i gdyby nie presja ze strony Ronalda Reagana, Związek Sowiecki dogorywałby jeszcze przez kilkanaście lat – a może i kilkadziesiąt.

Czy w takim razie Unia Europejska zdecyduje się wreszcie walnąć pięścią w stół i jasno wyrazi swoje stanowisko – zarówno w kwestii Estonii, jak i w innych ważnych sprawach? Dziennik donosi dzisiaj, że możliwe jest wycofanie zgody Brukseli na przystąpienie Rosji do Światowej Organizacji Handlu (WTO), co pozbawiłoby Moskwę wielu profitów. Rozmawianie z Kremlem językiem siły mogłoby przynieść zaskakująco pozytywne efekty. Tylko czy ktoś zdecyduje się wreszcie podjąć męską decyzję, aby przestać żyć złudzeniem w stosunku do Rosji. Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. Jak zwykle sprawa rozejdzie się po kościach bez wyraźnego stanowiska Brukseli, a Estonia poza embargiem na swoje kluczowe produkty eksportowe, pozostanie odcięta od dostaw surowców energetycznych. Chyba, że rację ma Stefan Meller, który powiedział w wywiadzie dla Dziennika, że „Rosjanie nie złamią europejskiej solidarności.” Jednak tyle razy już ją łamali, że trudno być optymistą.

O zachowaniu Rosji wobec Estonii przeczytacie także w The Economist.

PS. Witam wszystkich Czytelników po krótkim urlopie, na który pozwoliłem sobie korzystając z najdłuższego weekendu w Europie. Niestety pogoda nie dopisywała na Warmii, ale gdzie indziej nie było wcale lepiej. Od dziś wracam do pracy, czego efektem powyższy wpis. A już jutro na gorąco skomentuję wyniki wyborów prezydenckich we Francji. Żeby tym razem nie wyjść na „tchórza”, otwarcie przyznam się, że stawiam na Sarkozy’ego. Czy mam rację? Za niecałe 24h padnie odpowiedź.

Piotr Wołejko

Share Button