Turecki parlament udzielił rządowi w Ankarze zgody, na jeden rok, na prowadzenie operacji militarnych w Syrii. Jest to konsekwencją śmierci pięciu cywilów w wyniku ostrzału artyleryjskiego z syryjskiego terytorium. Do ataku doszło w dniu wczorajszym. Jeszcze wczoraj spotkali się przedstawiciele państw NATO (konsultacje w ramach art. 4 traktatu północnoatlantyckiego) i wezwali do wstrzymania wszelkich ataków wymierzonych w Turcję. Premier Erdogan domaga się uchwalenia przez Radę Bezpieczeństwa ONZ rezolucji ws. konfliktu syryjskiego, do czego jednak nie dojdzie z powodu oporu Rosji (i chowających się za Rosjanami Chin).
Turecka armia już drugi dzień prowadzi ostrzał pozycji syryjskich, a po uzyskaniu zgody od parlamentu można spodziewać się rozwinięcia działań sił zbrojnych. Nie spodziewajmy się jednak ofensywy na pełną skalę czy interwencji wojskowej zmierzającej do obalenia Baszara Asada (co potwierdza premier Erdogan via BBC). Turcja (z drugą największą armią w NATO) mogłaby zdmuchnąć Asada bez większego problemu, ale po co miałaby wikłać się w powojenne układanie nowego porządku w Syrii? Przykłady Iraku i Afganistanu doskonale pokazują, że o ile łatwo można obalić istniejące władze, to stworzenie nowych (zdolnych do stabilizacji kraju) jest bardzo skomplikowane.
Wojna? Jaka wojna…
Jeśli w ogóle miałoby dojść do jakiejś interwencji, Turcja będzie dążyć do jej umiędzynarodowienia. Najlepiej, gdyby zaangażować w Syrii Amerykanów. Ci jednak nie są chętni do kolejnej interwencji, w szczególności wymagającej zaangażowania sił lądowych. Wsparcie lotnicze, drony, logistyka i dane wywiadowcze to raczej wszystko, na co gotowi są Amerykanie. Kraje europejskie również nie palą się do wysyłania swoich żołnierzy do Syrii. Dla nich (podobnie jak dla Stanów Zjednoczonych) oczywiste jest, że skoro sprawa dotyczy tureckiego podwórka, to Turcja powinna (a dysponuje odpowiednimi środkami) zająć się nią samodzielnie.
Warte rozważenia jest jeszcze to, dlaczego akurat teraz Turcja postanowiła wykorzystać syryjski ostrzał. Nie pierwszy i nie ostatni. Fakt, po raz pierwszy zginęli obywatele tureccy (w czerwcu br. Syria zestrzeliła turecki samolot wojskowy), a premier Erdogan zapowiadał wówczas, że jego kraj odpowie militarnie na kolejne prowokacje. Odpowiedź trwa (ostrzał pozycji syryjskich), jest też zgoda parlamentu na prowadzenie operacji wojskowych w Syrii. Wystarczy. Koniec tematu.
Co na pewno nastąpi, to intensyfikacja wsparcia dla rebeliantów. Turcja jest coraz bardziej zirytowana przedłużającymi się konwulsjami reżimu Asada. Destabilizacja regionu negatywnie wpływa na handel i gospodarkę, a także powoduje ból głowy służb bezpieczeństwa. W Syrii jest coraz więcej broni i różnych grup zbrojnych i terrorystycznych, które niekoniecznie zechcą się rozbroić po obaleniu Asada (vide Libia).
Sitzkrieg bis
W przypadku syryjskiej rewolty trwa dziwna gra, w którą nikt nie chce zbyt aktywnie się angażować. Walki prowadzą siły zastępcze (proxies), a rebelia przeciwko władzy stała się zakładnikiem wojny o wpływy między regionalnymi (i nie tylko – Rosja, USA) mocarstwami.
Piotr Wołejko