We wtorek 19 stycznia w Massachusetts odbyły się uzupełniające wybory do amerykańskiego Senatu. O miejsce po zmarłym w ubiegłym roku Edwardzie „Tedzie” Kennedym ubiegali się Demokratka Martha Coakley oraz Republikanin Scott Brown. Położony na północnym wschodzie stan Massachusetts uznawany jest za tradycyjnie niebieski, tj. demokratyczny, liberalny. Wszystko przemawiało na korzyść Demokratów, a jednak wygrał Republikanin.
Republikanin zastąpi liberalnego lwa
Zwycięstwo Scotta Browna nie byłoby możliwe, gdyby nie wsparcie jego kandydatury przez wyborców niezależnych (independents). Zgarnął zdecydowaną większość w tej grupie wyborców, sprawiając Demokratom oraz prezydentowi Obamie przykrą niespodziankę. W tej chwili Demokraci nie mogą już liczyć na 60-osobową superwiększość, pozwalającą im przegłosować w Senacie wszystko co zechcą. Na pierwszy ogień idzie oczywiście reforma służby zdrowia, której Brown oraz większość jego wyborców nie popiera.
Przedłużający się serial pt. reforma służby zdrowia staje się coraz bardziej problematyczny dla większości w Waszyngtonie (Demokraci kontrolują obie izby Kongresu oraz Biały Dom). Im dłużej trwają spory w łonie Demokratów, tym bardziej narażeni są na ataki, nie tylko ze strony Republikanów. Ci ostatni starali się przekuć wybory w Massachusetts w referendum nt. reformy służby zdrowia. Dla Demokratów szokiem jest, że miejsce zajmowane przez ponad cztery dekady przez liberalnego lwa Senatu Teda Kennedy’ego zajmie teraz Republikanin.
Podziały i rozliczenia
Demokraci przegrali na całej linii. Już zaczynają się wewnętrzne rozliczenia. Jeszcze wczoraj padały wezwania pod adresem szefa prezydenckiej administracji Rahma Emanuela, aby ustąpił ze stanowiska. Biały Dom sterowany przez Rahma prowadzi zakulisowe rozmowy z demokratyczną reprezentacją w Kongresie dotyczącą reformy służby zdrowia. Kandydat Obama zapewniał w trakcie kampanii, że prace nad nią będą jawne i transmitowane przez kanał C-SPAN. Tymczasem, powrócił Washington-as-usual, czyli zakulisowe, tajne rozmowy głównych politycznych macherów z obu izb Kongresu i Białego Domu.
Sukces Browna, do niedawna nikomu nieznanego senatora stanowego z Massachusetts wprowadza nową narrację na cały 2010 rok. Wtorkowe wybory pokazały, że zagrożone przez Republikanów są nawet te miejsca w Kongresie, które do tej pory uznawane były za całkowicie bezpieczne. Tym bardziej zagrożone są miejsca, o które już dziś toczy się wyrównana walka. Mówiąc krótko, Demokraci mogą się mocno zdziwić w listopadzie, gdyż Republikanie po zwycięstwie Browna nabrali nie tylko wiatru w żagle, ale zdobyli masę cennych doświadczeń.
Na dziś senator Brown oznacza możliwe problemy z reformą służby zdrowia oraz innymi ambitnymi planami Obamy bądź kierownictwa Partii Demokratycznej. To jednak pikuś przy problemie Demokratów z dotarciem do wyborców niezależnych. Ci sami ludzie, którzy wybrali przeszło rok temu Obamę teraz mają go dość (nie wszyscy, ale pewna część, która będzie rosnąć). Niby nic dziwnego w historii USA, że w połowie kadencji prezydent traci większość w Kongresie, ale dla Obamy może to oznaczać poważne problemy. Jego ambitna agenda przepadnie.
Co dalej?
Na koniec czynnik najmniej istotny długoterminowo, ale najważniejszy obecnie: psychologiczny efekt zwycięstwa Browna jest dużo większy od rzeczywistego wymiaru jego sukcesu. Demokraci, już wcześniej podzieleni w kwestii chociażby ochrony zdrowia, mogą się jeszcze bardziej podzielić. Porażka przy reformie służby zdrowia może zniechęcić ich tradycyjną lewicową bazę, a przeforsowanie jej może zniechęcić wyborców niezależnych.
Nowy Rok nie rozpoczął się zbyt różowo dla Baracka Obamy. Na nieco ponad tydzień przed orędziem o stanie unii (State of the Union Address) Demokrata ma nad czym myśleć. Posiadając przez ponad rok bezpieczną większość w obu izbach Kongresu niewiele zdziałał, a teraz będzie mu jeszcze trudniej. Czy zwróci się w kierunku zagranicy, gdzie o sukcesy może być łatwiej, czy będzie twardo walczył na domowym podwórku o swoje priorytety przedstawione opinii publicznej w trakcie kampanii wyborczej?
Piotr Wołejko