Tytuł pochodzi z artykułu z dn. 9 lipca br., opublikowanego w magazynie Forbes. Postanowiłem go wykorzystać, gdyż idealnie pasuje on do potrzeb dzisiejszego wpisu. Na początek kilka informacji, które będą stanowić faktografię. Sztokman to nazwa jednych z największych na świecie złóż gazu ziemnego, usytuowanych ok. 600 kilometrów na północ od Półwyspu Kolskiego. Szacuje się, że złoża przekraczają 3 biliony metrów sześciennych gazu. Licencję na wydobywanie gazu z ogromnych złóż posiada Gazprom, poprzez zależną od siebie firmę-córkę. W 2005 roku rosyjski gigant, monopolista na rynku gazowym, wybrał pięć firm, z którymi Gazprom miał współpracować przy eksploatacji pól sztokmańskich – norweskie Statoil i Norsk Hydro, francuski Total oraz amerykańskie Chevron i ConocoPhilips. W międzyczasie zmieniła się jednak koncepcja Kremla dotycząca złóż strategicznych surowców (konkretnie, roli prywatnych firm w sektorze energetycznym) i w październiku 2006 roku Gazprom ogłosił, że będzie samodzielnie eksploatował złoża Sztokman. W międzyczasie, w związku z pogarszającymi się relacjami na linii Moskwa-Waszyngton, Rosja zdecydowała, że gaz ze złóż sztokmańskich nie będzie transportowany do Stanów Zjednoczonych, a do Europy. Jest to jednak informacja o mniejszym znaczeniu. Wracając do kwestii eksploatacji złóż, w kwietniu br. Rosjanie wysłali sygnały, że najpewniej dopuszczą zachodnie koncerny do udziału w projekcie. Wczoraj okazało się, że „szczęśliwcem” został francuski gigant Total, któremu przypadnie 25% udziałów w złożach sztokmańskich. Kolejne 24% udziałów także może przypaść zachodnim firmom, a pozostałe 51% (oraz 100% licencji na wydobycie) pozostanie w rękach Gazpromu.
Co w tym wszystkim dziwnego? Na pierwszy rzut oka można dostrzec dwie osobliwości. Po pierwsze, po serii manewrów nacjonalizacyjnych i skupiających pola gazowe i naftowe w rękach państwa, mamy do czynienia z pierwszą od dawna umową dotyczącą współpracy z zachodnią firmą przy eksploatacji złóż. Po drugie, mimo wielu szykan, zachodnie koncerny mają wyjątkowo krotką pamięć i nadal pchają się drzwiami i oknami do Rosji. Doświadczenie powinno nauczyć je, że obecny klimat polityczny jest wyjątkowo niesprzyjający, a przykłady można mnożyć. Wystarczy podać dwa najświeższe, żeby włos zjeżył się na głowie.
W grudniu zeszłego roku, po ponad dwóch latach walki, konsorcjum składające się z Royal Dutch Shell, Mitsui i Mitsubishi zdecydowało się zredukować swoje udziały w projekcie Sachalin II, przekazując Gazpromowi 50% udziałów + 1 akcja, dzięki czemu rosyjski monopolista może samodzielnie decydować o eksploatacji złóż. Wartość inwestycji, które należy ponieść, aby wydobycie było możliwe sięga 20 miliardów dolarów, a może wzrosnąć do 28-30 miliardów. Złoża sachalińskie (przygotowywane pod wydobycie także w siostrzanym projekcie Sachalin I, gdzie pierwsze skrzypce gra amerykański Exxon oraz japońskie i indyjskie konsorcja; Rosjanie mają raptem 20% udziałów) szacowane są na ponad 2 miliardy baryłek ropy naftowej oraz 17 bilionów metrów sześciennych gazu. Projekt Sachalin II miał polegać głównie na wydobyciu gazu i skraplaniu go do postaci LNG, a następnie transportowaniu statkami, głównie do Japonii i USA.
Drugi przykład jest jeszcze świeższy, niemalże „ciepły” – chodzi oczywiście o złoża gazu w Kowykcie, szacowane na 2 biliony metrów sześciennych. Kilka lat temu złoża przejęła brytyjsko-rosyjska firma TNK-BP, z zamiarem eksportu gazu do Chin i Korei. Licencja wydobywcza zakładała zwiększenie wydobycia do 9 miliardów metrów sześciennych rocznie (zakładano nawet, że liczba ta podwoi się) i na to liczyło British Petroleum. Niestety dla Brytyjczyków, krajowy monopolista Gazprom nie zgodził się na wybudowanie gazociągu, którym transportowany byłby gaz, przez co spełnienie wymogów licencyjnych było niemożliwe. Na tej, dość wątpliwej – choć mającej pozory legalności – podstawie, zmuszono BP do oddania większości udziałów Gazpromowi właśnie, który zapłacił za nie ok. 900 milionów dolarów, a TNK-BP pozostawiono 25% udziałów. Jednocześnie obie firmy ogłosiły zawarcie „strategicznego przymierza”, które ma pozwolić Gazpromowi na wejście na nowe rynki, z czym – z powodu kiepskiej reputacji – miałby spore problemy.
Obie zachodnie inwestycje, tj. Sachalin II oraz Kowyktę łączy jedno – zgodę na nie wydano w czasach „słabej Rosji” Borysa Jelcyna, gdzie za garść dolarów rozdawano bogactwa narodowe. Prezydent Putin dość szybko po przejęciu władzy dostrzegł, że w obliczu rosnących cen ropy, odzyskanie kontroli nad złożami surowców będzie kluczem do odbudowy imperialnej pozycji Rosji. Stąd sterowana z Kremla, często brutalna, ale jakże skuteczna, kampania związana z koniecznością wyrugowania prywatnej własności z sektora paliwowego: odzyskanie kontroli nad Gazpromem, mozolna budowa pozycji Rosneftu (dziś największego firmy naftowej w kraju), zniszczenie Jukosu (nie tylko z powodu politycznych ambicji jego właściciela, ale także pogłosek dotyczących możliwości sprzedania firmy w zachodnie ręce), konsolidacja mniejszych firm wydobywczych, ustanowienie monopolu Gazpromu na eksport gazu, a wreszcie zmuszenie zachodnich firm do oddania kontrolnych pakietów udziałów w ręce Gazpromu – Sachalin II i Kowykta. Wszystko to składa się na logiczną całość.
To, co sprzyja odbudowie imperium, jest jednak niekorzystne z biznesowego punktu widzenia. Rosji brakuje bowiem nowoczesnych technologii i know-how, które posiadają głównie wyrugowane lub upokorzone koncerny zachodnie. Bez ich pomocy nie uda się, a jest to najpoważniejszy problem, zwiększyć wydobycia gazu ziemnego. Warto przypomnieć, że gdyby nie gaz z Turkmenistanu czy Kazachstanu, Gazprom nie byłby w stanie wywiązać się z kontraktów dotyczących eksportu gazu do Europy. Wydobycie gazu w Rosji spada, a Gazprom – jak zdecydowana większość firm należących do państwa – jest nieefektywny. Wystarczy powiedzieć, że przez nieszczelne gazociągi w powietrze ucieka kilkakrotnie więcej gazu, niż z gazociągów należących do firm prywatnych na Zachodzie.
Rosjanie zdają sobie sprawę z tego, że częściowo muszą dopuścić zachodnie koncerny do energetycznego tortu. Stąd podpisanie przez Gazprom porozumienia z francuskim Totalem, na mocy którego firma ta przejmie 25% udziałów w ogromnych złożach Sztokman. Wydobycie gazu z tych pól będzie kosztowne i trudne, dlatego przyda się wsparcie techniczne oraz zachodnie pieniądze. Kontrakt jest jednak skonstruowany w ten sposób, że 100% udziałów w licencji pozostaje w rękach państwowego monopolisty. Nie chcę być złym prorokiem (dziś piątek trzynastego, jeśli ktoś wierzy w jego „cudowną” moc), ale może to oznaczać, że Total prędzej czy później zostanie na lodzie. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że nowy francuski prezydent Nicolas Sarkozy nie jest tak entuzjastycznie nastawiony wobec Rosji i jej przywódcy. A Rosjanie bardzo lubią wiązać politykę z biznesem. Na początku artykułu pisałem, że gdy stosunki amerykańsko-rosyjskie pogorszyły się, Rosjanie „odkręcili” decyzję ws. eksportu gazu z pól sztokmańskich. Teraz może być bardzo podobnie. Ile jeszcze zachodnich koncernów będzie pchać się do Rosji, nie dostając praktycznie nic w zamian? Syndrom sztokmański stanowi dość smutną odpowiedź.
Piotr Wołejko