Subiektywny przegląd prasy – 12.01.2007 r.

Dziennik

Frakcja eurosceptyków w europarlamencie powstała – tworzą ją radykalnie prawicowi deputowani z francuskiego Frontu Narodowego (którego przedstawiciel będzie szefem frakcji), belgijskiego Vlaams Belang (Interes Flamandzki), Wielkiej Partii Rumunii oraz wnuczka Duce – Alessandra Mussolini, Austriak Andreas Molzer, jeden Bułgar i dwóch Brytyjczyków. Według niepotwierdzonych oficjalnie wiadomości radykałowie liczą także na wsparcie polskich europarlamentarzystów, zwłaszcza na Macieja Giertycha. Tymczasem największe frakcje w Parlamencie Europejskim – chadecy, socjaliści, liberałowie i zieloni zamierzają stworzyć „kordon sanitarny”, aby izolować nową frakcję i nie dopuścić jej do głosu w PE. Co więcej, zamierzają na przyszłość (a następne wybory już w 2009 roku) zmienić przepisy i zaostrzyć kryteria dotyczące powoływania do życia frakcji w europarlamencie. Nowa frakcja radykałów będzie nazywać się „Tożsamość, Suwerenność, Przejrzystość” – a jej celem jest prowadzenie kampanii antyimigracyjnej oraz eurosceptycznej. W ten sposób sceptycy będą za pieniądze Unii prowadzić działalność przeciwko niej, a także przeciwko wielu celom, do których Unia dąży. Członkowie IST (Identity, Sovereignty and Transparency) mówią, że powstanie ich frakcji będzie sprzyjać demokracji w Unii Europejskiej, w której głos inny niż chadeków czy socjalistów nie jest słyszalny. Jest jednak cokolwiek absurdalne, aby za fundusze UE prowadzić politykę antyunijną. Pluralizm tak, ale na zdrowych zasadach.

Rz

Atak na irański konsulat w Irbilu odpowiedzią na apele Demokratów oraz Iraq Study Group dotyczących nowej amerykańskiej strategii w Iraku. Nie będzie rozmów z siłami destabilizującymi Irak – stwierdziła kategorycznie administracja prezydenta Busha i w ciągu kilkunastu godzin pokazała, na czym mogą polegać „odpowiednie kroki przeciw państwom mieszającym w Iraku” – mówiła sekretarz stanu Condoleezza Rice i dodała, że USA „nie będą się biernie przyglądać, jak Iran zagraża ich interesom„. Twardy kurs wobec Iranu nie spodobał się krytykom administracji, rozsierdził także Teheran, który mówi o łamaniu podstawowych zasad prawa międzynarodowego. Trzeba przyznać, że Iran jako strażnik prawa międzynarodowego wygląda dość komicznie. Nie da się zaprzeczyć, że Teheran ma ogromne wpływy w Iraku i korzysta z nich, aby zdestabilizować sytuację i związać walkami na jak najdłuższy okres wojska amerykańskie. Praktycznie pewne jest także to, że ajatollahowie dążą do zdobycia broni nuklearnej i nic nie robią sobie z próśb i gróźb USA oraz tzw. trójki europejskiej. Nic nie robią sobie także z rezolucji ONZ, którą jawnie wykpili i zapowiedzieli, że nie mają zamiaru w żaden sposób się jej podporządkować. Amerykanie oskarżają Teheran również o to, że próbuje zdestabilizować sunnickie monarchie w regionie – Arabię Saudyjską, Kuwejt oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wzrost potęgi Iranu zagraża interesom USA w regionie, więc o rozmowach – tak rozumuje administracja Busha – nie może być mowy. Jeśli już negocjacje staną się opcją godną rozważnie to wtedy, kiedy Ameryka będzie mogła je prowadzić z pozycji siły. I to raczej nieprędko nastąpi. Po pierwsze, gdyż sytuacja w Iraku nie poprawi się w sposób znaczący w ciągu najbliższych miesięcy, a po drugie, ponieważ po drugiej stronie – w Iranie – nie ma za bardzo z kim rozmawiać. Ultrakonserwatywny prezydent Ahmadineżad – choć traci poparcie wśród społeczeństwa – ma oparcie w przywódcy duchowym (fakihu) Alim Chameneim. Dopóki na jednym z tych dwóch kluczowych stanowisk nie nastąpi zmiana, dopóty wszelkie rozmowy USA z Iranem są skazane na porażkę. Nawet jeśli w wyborach prezydenckich w USA zwycięży kandydat Demokratów, i tak rozmowy nie będą miały sensu – chyba, że nowy prezydent zgodzi się na serię upokorzeń i oddanie inicjatywy, tj. ustąpienie w wielu kluczowych kwestiach. Na razie pozostaje nam czekać na dalszy rozwój sytuacji w Iraku i działania Amerykanów, „natchnionych” nową strategią.

Gazeta Wyborcza

O nowej strategii dużo dzisiaj także w „Gazecie Wyborczej„. Ciekawy jest komentarz Jamesa Dobbinsa, eksperta z Rand Corporation i byłego doradcy Georga W. Busha: „Aby odzyskać kontrolę nad sytuacją w Iraku i spokojnie budować tam demokratyczne społeczeństwo, trzeba by tam wysłać dodatkowe 300 tys. żołnierzy, a nie 20 tys. Nie da się osiągnąć celów, jakich oczekujemy w Iraku, mając do dyspozycji jedną trzecią potrzebnej liczby wojsk.” Trzeba przyznać, że wysłanie takiej liczby wojsk do Iraku jest po prostu niemożliwe. Armia USA liczy w tej chwili ok. 500 tys. żołnierzy, z czego 140 tys. w Iraku już stacjonuje. Można zgodzić się, że 20 tys. „wiosny nie czyni”, ale może pomóc. Jednak tylko pod jednym warunkiem – wysłane zostaną na określony czas i do specjalnych zadań. Nie mogą pozostać w Iraku zbyt długo, gdyż mają do wykonania jasno określoną misję. Dobbins ma tutaj spore wątpliwości: „Zwolennicy opcji wybranej przez prezydenta mówią, że dodatkowi żołnierze zostaną skierowani tylko do bardzo konkretnych miejsc w Bagdadzie i tam ich pobyt da oczekiwane rezultaty. Nie zapominajmy, że jeśli my skoncentrujemy się głównie na Bagdadzie, to przeciwnik może zrobić tak samo. Tak było już latem, gdy przesunęliśmy do miasta dodatkowe siły, ale końcowym rezultatem był znaczny wzrost, a nie spadek liczby ataków i zamachów.” Z drugiej strony, co zauważa były doradca prezydenta: „Oczywiście nasi przeciwnicy równie dobrze mogą zdecydować się na uderzenie w innych rejonach, które, skupiając się na Bagdadzie, stracimy z oczu.” Krótko mówiąc, misja jest bardzo ciężka a szanse powodzenia niewielkie – tak można podsumować słowa Dobbinsa oraz ogólnie całą sytuację w Iraku. Jak banalnie by to nie zabrzmiało, jeśli Bushowi się uda, będzie noszony na rękach, jeśli nie… lepiej nie mówić.

Share Button